Potem przyszły problemy, sam nie wiem, czy prawdziwe, czy stworzone, z górnictwem. Okazało się bowiem, że wydobycie węgla kamiennego się nagle nie opłaca. A już najgorsza zaraza to górnicze związki zawodowe, strasznie roszczeniowe, a rentowność kopalń jest tak niska, że ich żądania to tylko gwóźdź do trumny. Nigdy w Polsce nie zdobyto się na radykalne kroki w stylu Margaret Thatcher. Nie wiem też do końca, czy radykalna likwidacja przemysłu ciężkiego przyczyniła się do polepszenia ogólnej sytuacji kraju. Są rejony w Anglii, gdzie do dziś nietaktem jest wspomnieć nazwisko pierwszej kobiety-premiera. Z pewnością Thatcher położyła kres rozbuchanej dyktaturze związków zawodowych, które w latach 70. zdawały się stracić poczucie rzeczywistości.
Pomysł polskiego rządu był (chciałoby się napisać złośliwie „jak zwykle”, ale nie bądźmy okrutni) „genialny”. Pozamykać część kopalń, a górnikom dać bardzo wysokie odprawy z zastrzeżeniem, że podpiszą deklarację, że już do górnictwa nie wrócą. Część z nich faktycznie już w Polsce do górnictwa nie wróciła, pieniądze przejadła (no, wydała na samochód albo mieszkanie), i obudziła się z ręką w nocniku. Wielu z nich to jednak chłopy nie w ciemię bite i do górnictwa wróciło, ale w Czechach, gdzie jakoś nikt kopalni nie zamykał i nikt nie uważał, że wydobycie węgla jest nierentowne. To w ogóle jest jakaś dziwna sprawa. Biednym ludziom na Śląsku opłaca się eksploatować bieda-szyby i nawet zrobić z tego niewielki biznes, ale normalnych kopalni utrzymywać się nie opłaca. Często na nerwy działają mi niektórzy koledzy, którzy głośno wyrażają, nawet jeszcze teraz, opinię, że „z tymi górnikami to nikt porządku nie umie zrobić”. Tutaj też widzimy jak działa maszynka do prania mózgu. Jak inteligentny facet przeczyta gazecie dla inteligentów artykuł przez innego inteligenta napisany, to tak po prostu musi być.
Nie śledzę na bieżąco sytuacji w Niemczech, dlatego wymieniłem tylko Czechy, ale jestem bardzo ciekaw, czy w Niemczech też wydobycie węgla się nie opłaca i czy tam w ciągu ostatnich 20 lat zamykano kopalnie.
Bardzo często mam wrażenie, że w polskiej polityce wielką rolę, oprócz oczywiście jakichś grup nacisku, które doskonale wiedzą jakie interesy prowadzą (i nie jest to żadna teoria spiskowa, tylko rzecz zupełnie normalna w każdym kraju), wszystko robi się na zasadzie akcji pod publiczkę z argumentacją, że gdzieś ktoś coś takiego zrobił. W tym wypadku Margaret Thatcher. I co z tego, że pani Thatcher zrobiła w Anglii początku lat 80. ubiegłego stulecia to co zrobiła? Czy faktycznie nasza sytuacja z lat 90. była identyczna z tą brytyjską w latach 70.?
Zastanawia mnie również dlaczego nikt nie zaproponował takiego oto rozwiązania. Skoro to roszczeniowe związki zawodowe niszczą rentowność kopalń i to do tego stopnia, że państwu przestaje się opłacać je utrzymywać, a przy tym nikt nie chce ich kupić, to może oddać związkom zawodowym te kopalnie za darmo i niech sobie w nich gospodarzą? Państwo pozbędzie się kłopotu, ale być może ludzie nie stracą pracy, a związki będą musiały się nauczyć myśleć po gospodarsku (menadżersku). Pewnie ten mój pomysł jest kompletnie z kosmosu, bo przecież gdyby można było tak zrobić, to by pewnie już zrobiono… No, chyba że nie….
Potem przyszły cukrownie, które nagle rzekomo Unia Europejska kazała nam zamknąć. Niestety nie jestem ekonomistą, ale tak na chłopski rozum nie bardzo rozumiem, jaki interes miałaby Unia jako całość w niszczeniu polskiego przemysłu cukrowniczego. Prosta logika podpowiada, że Unia jako całość tak naprawdę nie ma żadnych interesów, bo konkretne interesy polityczne to pewnie ma Jose Barosso i członkowie Komisji Europejskiej, natomiast konkretne interesy gospodarcze w tym wypadku mają producenci cukru z innych krajów. Człowiek, który niczym Rejtan bronił tychże polskich cukrowni, został publicznie ośmieszony i pohańbiony. Nie sądzę, żeby przypadkiem kamera telewizyjna znalazła się akurat w tym miejscu, gdzie prowadzono owego człowieka, który został otumaniony prawdopodobnie czymś więcej niż tylko alkoholem.
Ze stoczniami, a na początku konkretnie ze Stocznią Gdańską, kolebką „Solidarności”, od początku był problem. Najpierw, jeszcze za komuny, chciał ją zamknąć Mieczysław Rakowski. Był to wówczas dość ordynarny odwet polityczny. Nie udało się. Potem już w wolnej Polsce stocznia miała upaść, ale ksiądz T.Rydzyk zorganizował wielką zbiórkę pieniędzy na ratowanie stoczni. Stocznia ani stoczniowcy tych pieniędzy nigdy nie zobaczyli, natomiast ostatecznie kolebka pierwszego niezależnego związku zawodowego podzieliła los tysięcy innych polskich firm. Ostatecznym ciosem była decyzja Unii Europejskiej, że państwo nie może jej ratować. Oczywiście sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ całe lata kiepskiego zarządzania sprawiały, że Stocznia faktycznie była nierentowna. Rzecz w tym, że kraje silniejsze potrafiły się przeciwstawić dyrektywom Komisji Europejskiej, a polskie władze sobie odpuściły. Czy tylko dlatego, że tacy z nich świetni ekonomiści rozumiejący, że nie ma sensu utrzymywać molocha, do którego trzeba dopłacać?
To pewnie też, ale ogólne wrażenie, jakie robią ludzie rządzący Polską w ciągu ostatnich 20 lat, jest takie jakby oni chcieli jak najszybciej zwinąć ten cały interes zwany Polską, który się w jakiś mało zrozumiały sposób kręci od tysiąca lat, ale jest w nieustannych kłopotach, a raz nawet został zmuszony do ogłoszenia upadłości i zlicytowany przez sąsiadów. Wieczne z tym interesem kłopoty. A co się robi z takim biznesem? Całości nikt nie kupi, więc sprzedajmy go po kawałku i będzie święty spokój. To jest oczywiście spiskowa teoria dziejów i nie wierzę żeby tak naprawdę było, natomiast wszystkie przesłanki wskazują wręcz bezpośrednio, że tak to się odbywa. Wrażanie jest przerażające.
Już w latach dziewięćdziesiątych niektórzy ekonomiści zwracali uwagę na to, że tak naprawdę prywatyzacja państwowych firm w koncepcji polskich rządów, m.in. Leszka Balcerowicza, nie ma wcale za zadanie udoskonalenia produkcji, czy w ogóle rentowności zakładu. Powód był bardzo prosty – uzupełnianie bieżącego budżetu państwa. Czyli cośmy sprzedali, to od razu przejedli. Już w tychże latach 90. zastanawiano się głośno, z czego Polska jako państwo będzie się utrzymywać, kiedy już nie będzie czego sprzedać.
Platforma Obywatelska w swojej kampanii wyborczej rozbrajająco szczerze odkryła swoje plany finansowania kraju – będzie wyciągać pieniądze z Unii Europejskiej, bo „my wiemy jak to się robi”, jak zapewniali w telewizyjnym spocie. Obecna sytuacja całej Unii nie jest wesoła ze względu na Grecję i zadłużenie krajów śródziemnomorskich, a ci, którzy Unią naprawdę rządzą, czyli władze Niemiec i Francji, zastanawiają się komu zabrać, żeby komu innemu dać. Nie zdziwiłbym się, gdyby świeżo wybrane władze Polski już zaczęły się trząść ze strachu na wypadek gdybyśmy nie dostali tych pieniędzy, które Platforma podobno umie tak po mistrzowsku wyciągać (swoją drogą ten klip napełnił mnie niesmakiem, bo przecież niepodległe państwo powinno mieć jakieś własne źródła utrzymania, a nie liczyć na pieniądze skądś tam wyżebrane). Co wtedy? Czy wtedy właśnie nastąpi ten moment, kiedy Polakom będzie już tak dokładnie wszystko jedno, że wyjdą na ulice wieszać polityków na latarniach?
A mnie stoi przed oczami obrazek, którego osobiście nie widziałem, ale go sobie wyobraziłem bardzo wyraźnie, kiedy Piotrek, mój kolega z podstawówki, opowiedział jego treść. Rysunek satyryczny z niemieckiej gazety z lat 70. z Edwardem Gierkiem na bezludnej wyspie w samych slipach i zastanawiającym się co by tu jeszcze sprzedać.
PS: Proponuję teraz dokładnie obserwować kto zakupił udziały "Lotosu". Obserwacja sprawy własności i proporcji udziałów w złożach naszego gazu łupkowego i ich eksploatacji wydaje się również niezwykle istotne. I nie zawracajmy sobie głowy Palikotem i jego rzekomą wojenką o krzyż. Obserwujmy to, co warto obserwować.
PS: Proponuję teraz dokładnie obserwować kto zakupił udziały "Lotosu". Obserwacja sprawy własności i proporcji udziałów w złożach naszego gazu łupkowego i ich eksploatacji wydaje się również niezwykle istotne. I nie zawracajmy sobie głowy Palikotem i jego rzekomą wojenką o krzyż. Obserwujmy to, co warto obserwować.