niedziela, 30 października 2011

O obcym kapitale i prywatyzacji oczami ekonomicznego ignoranta (4)


Już na zajęciach z ekonomii politycznej w czasach moich studiów historycznych dowiedziałem się, że w ekonomii socjalizmu (ktoś chciał, żebyśmy wierzyli, że coś takiego istnieje, choć wcale nie był to nasz wykładowca) inaczej oblicza się PKB niż w ekonomii kapitalizmu (czyli w ekonomii po prostu). Mianowicie w socjalizmie do PKB nie wliczano usług a jedynie produkcję przemysłową i rolniczą, podczas gdy w kapitalizmie, każde przejście pieniądza z rąk do rąk (oczywiście to ujawnione) wliczało się do Produktu Krajowego Brutto. Szczerze mówiąc, wówczas uważałem, że ta socjalistyczna metoda ma większe uzasadnienie, bo opiera się na jakichś konkretach a nie abstrakcjach. Jakieś dwa-trzy lata później uwierzyłem, że skoro wszystko w kapitalizmie jest lepsze, to i ichni sposób obliczania PKB też. Dzisiaj na pewno nie mogę powiedzieć, ze wróciłem do założeń socjalistycznych, ale wyrzekłszy się wiary w sprawach ekonomii, a wiedzy nie posiadając (paskudny stan, uwierzcie mi na słowo), wpadłem w zwątpienie wobec sensu obliczania PKB. Mówiąc szczerze wcale tej liczby nie czuję. Ja, żeby sobie wyobrazić gospodarkę, to oczami duszy mojej widzę dudniące fabryki produkujące od guzików po elementy do pojazdów kosmicznych, sklepy pełne luksusowych ale tanich towarów, pola z kombajnami, łąki z krowami itd. itp. Jestem może pod tym względem naiwny, może trochę romantyczny (ale takim romantyzmem pozytywistycznym), albo wręcz głupi, ale takie obrazy do mnie przemawiają, a jakaś tam liczba odzwierciedlająca wszystkie legalne obroty finansowe w kraju, to dla mnie tylko przepływ czegoś abstrakcyjnego z rąk do rąk. Niedawno kolega umieścił na jednym z portali społecznościowych dowcip (pisownia oryginalna, jest trochę błędów, ale nie chce mi się dokonywać teraz korekty):

„Ulice są opustoszałe. Nastały złe czasy. Ludzie mają długi, ale żyją na wysokiej stopie. Przy tak niefortunnej pogodzie bogaty niemiecki turysta szukał noclegu. Zatrzymał auto przed małym hotelem w tym irlandzkim mieście. Wszedł do środka. Zagadnął właściciela hotelu, czy może sobie obejrzeć pokoje, bo chciałby jedną noc przenocować i położył na ladę 100 EURO kaucji. Właściciel hotelu dał mu więc klucze do pokoi. Kiedy tylko turysta znikł na schodach hotelarz wziął te 100 EURO i pobiegł szybko do sąsiada rzeźnika, aby zapłacić swoje długi. Rzeźnik wziął te 100 EURO i poleciał do hodowcy rolnika zapłacić za dostawy. Rolnik wziął ten 100 EURO banknot i poleciał zapłacić swoje długi w magazynie. Magazynier ze 100 EURO banknotem pobiegł do knajpy i uregulował swoje kredyty. Barman przesunął banknot do siedzącej przy ladzie prostytutce, która też ciężkie czasy miała, ale przyjemności na kredyt mu udzielała. Prostytutka szybko pobiegła do hotelu, aby zapłacić za wynajem pokoju tymi 100 EURO. Hotelarz położył 100 EURO banknot z powrotem na ladzie. W tym momencie akurat turysta schodził po schodach. Żaden z tych pokoi mi nie odpowiada - powiedział, wziął swój banknot 100 EURO i opuścił miasteczko. Nikt nic nie produkował. Nikt nic nie zarabiał. Wszyscy uczestnicy pozbyli się swoich długów i patrzą z wielkim optymizmem w przyszłość. Teraz już wszyscy znają prawdę. Tak prosto funkcjonuje UNIJNA POMOC FINANSOWA.”

Dowcip jest o unijnej pomocy finansowej, ale na tym przykładzie można też wyjaśnić sposób powstawania PKB. Załóżmy, że nie chodzi o pokrycie długów, ale o pierwotną transakcję w każdym z tych przypadków. Co prawda wchodzi tu w rachubę produkcja – bo jest i rzeźnik i rolnik, jest pewnie jakiś alkohol w barze i usługa prostytutki, ale nadal krążą te same pieniądze. Chodziłoby więc o to, jeżeli moje rozumowanie jest prawidłowe, że gdyby ta stówa zrobiła więcej takich okrążeń, to wzrósłby Produkt Krajowy Brutto? Chyba tak. Zapewne dla ekonomistów ma to jakieś znaczenie, ale dla mnie to zbyt wielka abstrakcja. Bo gdyby po drodze nie było tego mięsa i alkoholu, tylko same usługi? Gdyby prostytutka zapłaciła ulicznemu grajkowi wzruszona jego wirtuozerią, ten z kolei zapłacił fryzjerowi za obcięcie włosów, fryzjer zaś znowu skorzystałby z usług prostytutki? Czy na tym polega „kręcenie się gospodarki”? Ależ o czym ja plotę? Ha! Gdyby ten obrót był legalny, to tak naprawdę niewiele by z tej stówy zostało, bo przecież w każdej transakcji państwo musiałoby „umoczyć dziób”, jak podobno mówią Sycylijczycy, czyli po prostu strony transakcji musiałyby zapłacić podatek.  Ot i cała moja przeróbka anegdotki wzięła w łeb.

Odbiegłem jednak od tematu i to dość daleko. Chyba dlatego, że jest niedziela. To, o czym dziś chcę napisać, to jest rola produkcji w tworzeniu gospodarki. Teraz bowiem przejdę do najlepszego fragmentu, moim zdaniem o wiele bardziej absurdalnego, niż powyższa historyjka.

Otóż na samym początku transformacji ustrojowej, kiedy zaczęły padać pierwsze zakłady przemysłowe, znaleźli się ludzie, nieraz z tytułami akademickimi, którzy z pogardą mówili o konieczności produkcji przemysłowej. „To w socjalizmie nam tak kładziono do głowy”, tłumaczyli w telewizji, „że gospodarka musi się opierać na produkcji. Wcale nie musi, bo przykłady nowoczesnych gospodarek zachodnich pokazują, że większość PKB (znowu to cholerne PKB) tworzy się w sektorze usług”. Znowu wujkowie na imieninach podnosili larum, co to za jakaś głupota. Wszak nie od dziś wiadomo, że potęgę gospodarczą buduje się na sprzedaży wysoko przetworzonych produktów. Kraje, które sprzedają produkty proste, są biedniejsze. Te które sprzedają same surowce, czasami mogą w ten sposób zarobić dużo pieniędzy, ale w prawdziwych rozgrywkach o kontrolę nad gospodarką świata, mają niewiele do powiedzenia (wyjątkiem były tu kraje OPEC, które w latach 70. wywołały kryzys energetyczny na świecie zwyczajnie podnosząc ceny ropy), natomiast kraje, które wyłącznie dostarczają siły roboczej, czy to u siebie, czy w postaci emigracji, to pariasi wśród narodów świata, z którymi nikt się nie liczy.

Co tam jednak wujkowie na imieninach? Skoro ekonomiści z uniwersytetów mówią, że przemysł jest niepotrzebny, to chyba wiedzą, co mówią! A te tutaj gadki o przemyśle, to jakieś komunistyczne dyrdymały.

W tym momencie jednak nastąpiła u mnie osobiście pierwsza chwila zwątpienia. Otóż przeczytałem w „Gazecie Wyborczej”, nie wiem czy w 1990, czy 91, artykuł, którego autor pisał ni mniej ni więcej, tylko że Polska w ogóle żadnego przemysłu nie potrzebuje, bo to myślenie socjalistyczne (to też się stało pewną mantrą). Polska może doskonale wykorzystać swój potencjał geograficzny wypływający z położenia między Rosją a Niemcami, między Wschodem a Zachodem. Koronną tezą autora artykułu (i psiakrew jego nazwiska też wówczas nie zapisałem, bo dzisiaj przejechałbym się po nim personalnie) było to, że Polska gospodarka powinna się oprzeć na pośrednictwie w handlu między Wschodem a Zachodem.
Od początku coś mi w tej teorii zgrzytało, bo przecież w dzisiejszych (tzn. w ówczesnych, te 20 lat temu) czasach środki transportu są tak zaawansowane, że Niemcy wcale nie potrzebują kupować rosyjskich towarów od Polaków a i Rosjanie nie muszą szukać polskiego pośrednictwa w zakupie towarów z Niemiec. Całość artykułu tchnęła jakąś taką totalną głupotą, że ta spowodowała pierwszy, drobniutki jeszcze, wyłom w mojej wierze w dobrą wolę i w ekonomiczną wiedzę rządzących.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz