piątek, 21 października 2011

Zbrodnie w imię prawa

Jeśli oglądacie amerykańskie filmy lub seriale traktujące o dzieciach i młodzieży w wieku szkolnym to z pewnością natknęliście się na ichnie lekcje przedsiębiorczości, które m.in. polegają na praktycznej nauce pozyskiwania pieniędzy (w tym wypadku najczęściej na jakiś zbożny cel). Czasami widzimy małe skautki sprzedające lemoniadę, a czasami dzieciaki biegające od ojca do matki, a potem od sąsiada do sąsiada, próbując im wcisnąć losy na szkolną loterię.
            Inna scena z jakiegoś amerykańskiego serialu: w całkiem sporej sali, jak się dowiadujemy przy kościele dowolnego wyznania, w regularnych rzędach siedzą raczej starsi parafianie z uwagą się przysłuchujący wyczytywanym numerkom, po czym coś zaznaczają na stolikach lub niewielkich blatach przed sobą. Wszyscy się chyba zorientowaliśmy, że chodzi o bardzo popularną wśród starszych Amerykanów grę o charakterze… no jednak hazardowym, choć gra się o niewielkie stawki, zwaną BINGO.
            Niektórzy mogą wzruszyć ramionami twierdząc, że nie interesują ich te amerykańskie głupoty. Inni mogą stwierdzić, że nie widzą żadnej pozytywnej roli wychowawczej w zmuszaniu małych dzieci do żebractwa. Tak, tak – wielu z nas tak właśnie postrzega wszelkie próby zarabiania pieniędzy przez młodych ludzi. Przypomniała mi się moja rodzinna wyprawa na Mazury sprzed kilku lat, kiedy to odwiedziliśmy m.in. piramidę w Rapie. Obok dorosłych sprzedających miód i inne artykuły spożywcze, gromada dzieciaków w wieku od 8 do 12 lat, próbowała zbyć informacje o historii miejsca wydrukowane na komputerze. Kupiłem taką kartkę za złotówkę i pochwaliłem dzieciaki za zmysł przedsiębiorczości, ponieważ włożyli pewien wysiłek w przygotowanie swojego „produktu”, a także musieli się wykazać umiejętnościami sprzedawcy. Doceniłem to również m.in. przez to, że ta złotówka to była cena wynegocjowana, bo chłopcy chcieli początkowo dwa razy tyle. Pani handlująca miodem, która się temu przyglądała, stwierdziła, że jesteśmy fajnymi ludźmi, bo nie popędziliśmy tych dzieciaków. Są bowiem tacy turyści, którzy z pogardą mówią o nich, że są żebrakami. A chłopcy nie chcieli niczego za darmo. Byli po prostu początkującymi przedsiębiorcami i ja ich tak właśnie odebrałem. Tak więc, nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś powiedział, że amerykańska szkoła uczy żebractwa i domokrążnego zawracania ludziom głowy.
            Myślę, że jednak w tym wypadku Amerykanie wiedzą, co robią. Nie każde dziecko, jak i nie każdy dorosły nadaje się do zawodu sprzedawcy (pisząc „sprzedawca” niekoniecznie mam na myśli ekspedienta w handlu detalicznym). Niemniej nawet jeśli takie amerykańskie dziecko nie odkryje w sobie talentu do wciskania ludziom czegoś, czego oni nie potrzebują, to przynajmniej zrozumieją jak niewdzięczna i często ciężka jest to praca. Dlatego w Ameryce nie gardzi się „handlarzami”, jak to ma często miejsce u nas.
            Znowu jednak mój strumień świadomości poniósł mnie trochę na boczne tory, bo przecież chcę coś powiedzieć o hazardzie.
            Niewinne loterie fantowe mające na celu zebranie pieniędzy na cele dobroczynne lub wspólnotowe (np. na dach do kościoła), wydają się w Ameryce rzeczą normalną, a wręcz chwalebną! W Bingo gra się przy parafiach!
            Boję się, żeby tego wpisu jakiś gorliwy idiota na urzędniczym stanowisku nie wziął za doniesienie, ale słyszałem o bardzo prężnym proboszczu, który w Polsce organizuje loterie fantowe, a pozyskane środki przeznacza na budowę kościoła. Wiem skądinąd, że jest to bardzo sympatyczny facet, powszechnie lubiany przez parafian. Mimo, że jestem agnostykiem i do kościoła nie chodzę, zawsze podziwiam ludzi, którym dobrze wychodzi to, czego się podejmą. A temu księdzu dobrze to wychodzi. Podejrzewam, że człowiekowi temu nawet przez myśl nie przeszło, że robi coś złego. Zresztą wg mnie nie robi.
            Tymczasem prawda jest taka, że gdyby w Polsce ktoś próbował przenieść te amerykańskie zwyczaje, a jakiejś „życzliwej” mendzie zechciało się złożyć donos odpowiednim władzom, ów ktoś wpadłby w nieliche tarapaty.
            Ostatnio media poinformowały nas o gospodyniach wiejskich spod Olsztyna, które na zorganizowanym przez siebie festynie ludowym zorganizowały loterię fantową. Skąd Urząd Celny w Olsztynie się o tym dowiedział, to już osobny temat, ale w każdym razie gromada osiłków w mundurach nawiedziła festyn i zepsuła całą zabawę. Pal licho zabawę. Jestem przekonany, że zarówno panie organizatorki, jak i całe rzesze Polaków, którzy obejrzeli ten materiał w telewizji, zostali skutecznie wyleczeni z wszelkiej chęci wykazywania się inicjatywą i przedsiębiorczością. Rzymianie mawiali „Dura lex sed lex”, co oczywiście znaczy „twarde prawo, ale prawo”. Jednak pierwsze skojarzenie, jakie może mieć Słowianin nie znający łaciny, to „durne prawo”. Prawo trzeba szanować i go przestrzegać. No niestety tak się umówiliśmy dla wspólnego dobra. Kto się jednak z kim umawiał na takie a nie inne prawo? Na pewno nie całe społeczeństwo, ani nawet nie jego większość. Idiotyczne prawo trzeba czym prędzej zmienić, ale kto to ma zrobić? Jeżeli nikt nie zgłosi takiej inicjatywy, to nic się nie zmieni. Oczywiście samo zgłoszenie inicjatywy też nic nie znaczy, bo trzeba powalczyć o pozyskanie poparcia, a tu przecież jedna partia nie poprze inicjatywy drugiej, bo to przecież śmiertelni wrogowie. Błędne koło!
            Niedawno pisałem o złośliwościach, jakich sobie nie żałują ci, którzy mają trochę władzy wobec tych, którzy tejże władzy podlegają. Jedna z organizatorek nieszczęsnej loterii spytała urzędnika celnego, skąd one mają wziąć pieniądze na zapłacenie kary. Ten odpowiedział, żeby może „zorganizowały jakąś loterię”. Doprawdy nie wiem, jak bym zareagował będąc przy tym obecny. Prawdopodobnie złamałbym prawo i to bardzo poważnie.
            Inny popis Urzędu Celnego i Policji to wtargnięcie na prywatną imprezę urodzinową, której główną atrakcję stanowił turniej pokera. Grano na żetony, nie na pieniądze. Nagle na przyjęcie wpada 80 funkcjonariuszy i robi kipisz. Skąd znamy takie sceny? No tak, znowu z amerykańskich filmów, tym razem tych opowiadających o czasach prohibicji. Co ciekawe, tysiące nielegalnych pijalni wódy spokojnie sobie funkcjonowało, a nalot całego pułku policji spotykał właśnie ten, a nie inny lokal. Bo policja nigdy i nigdzie nie działa w takich sprawach tak „ogólnie” z racji samego obowiązku zwalczania wszelkich takich przypadków. Jej działania są zawsze „celowane”. Tym razem też był donos jakiejś gnidy, która być może miała jakieś prywatne porachunki z gospodarzem przyjęcia.
Ale zostawmy donosy i donosicieli. Rzecz w tym, że prawo jest kretyńskie! Jak spodziewać się od Polaka-szaraka, zwykłego obywatela, żeby szanował prawo, skoro jest ono groteskowe. A jak jeden przepis jest głupi, to może i inne też? Takim rozumowaniem kieruje się niejeden z nas. Bo nuż może się okazać, że niewinne wydzielenie przykrego zapachu we własnej łazience jest łamaniem prawa! Nieznajomość prawa wszak nikogo nie usprawiedliwia! Idź więc Polaku-szaraku na uniwersytet, przez pięć lat ucz się na pamięć kodeksów, a może się wtedy dowiesz, czy puszczając bąka we własnym domu łamiesz prawo, czy jeszcze go nie łamiesz. Oczywiście ponosi mnie w tej chwili i celowo przesadzam, ale spójrzmy na to z drugiej strony. Biedny człowiek, który wie, że praktycznie za wszystko może zostać ukarany, w pewnym momencie zaczyna się uodparniać na zagrożenie prawem. Istnieją całe środowiska w Polsce żyjące na granicy prawa, albo wręcz wbrew prawu (tylko mają szczęście, że jeszcze nikt na nich nie doniósł), bo inaczej by nie przeżyli – mam na myśli np. pracujących na czarno i nie płacących ZUSu.
Znowu nachodzi mnie refleksja na temat PiSu. Czy w takim kraju jak nasz, partia, która przede wszystkim stawia na konsekwentne przestrzeganie prawa, może liczyć na szerokie poparcie? Może najpierw zmieńmy prawo, bo jeżeli ktoś mi obiecuje, że przypilnuje, żebym został ukarany za każdym razem gdy zrobię coś wbrew kretyńskiemu przepisowi, to ja temu komuś serdecznie dziękuję i żegnam.
Rozwalenie tej konkretnej prywatnej imprezy z pokerem to wg mnie przestępstwo, choć oczywiście nie w świetle prawa. Natomiast to, co zrobiono tym biednym kobietom, które działały w jak najlepszej wierze, włożyły w przygotowanie festynu swoje serce, energię, zmysł organizacyjny i chciały zebrać pieniądze na szlachetny cel, to po prostu zbrodnia. Zbrodnia w majestacie prawa. Mordowanie inicjatywy obywatelskiej w kraju, gdzie ciągle narzekamy, że jest jej za mało; to draństwo wołające o pomstę do nieba. Niech się potem np. profesor Czapliński czy inny socjolog nie dziwi, że Polacy do społecznej aktywności się nie kwapią. Za społeczną aktywność w Polsce bierze się po łbie.

4 komentarze:

  1. Zgadzam sie z Toba, Stefan, w stu procentach, a jeszcze dorzuce cegielke z innej "parafii" - wszystkie takie akcje, jak bingo, loterie przykoscielne, czy dzieciece "handlowanie" z sasiadami, poza aspektem przedsiebiorczosci, maja jeszcze jeden wazny, a nie wiem czy nie wazniejszy wymiar - a mianowicie - spoleczny. Tego typu akcje buduja i wspomagaja wiezi miedzyludzkie, poczucie przynaleznosci do danej spolecznosci - cos, co u nas w Polsce zostalo niemal skutecznie wszedzie zabite... Tzw. community spirit, przynaleznosc i utozsamianie sie z lokalna spolecznoscia, to jest cos, co mnie w Irlandii niezmiennie zaurocza. Gdyby udalo nam sie to w Polsce odbudowac - to caly kraj powoli zaczalby wracac do normy. Bo to sie przeklada na inne postrzeganie swojego bloku, osiedla, szkoly, lokalnego parku, gminy, itede, itepe, etcetera...
    Pozdrawiam - Beata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, Stefan.
    Nie wiem czy to będzie pocieszenie, ale nie jesteś jedynym, którego krew zalewa, kiedy słyszy takie wiadomości. Niestety codziennie spotykamy się z takimi sytuacjami, jak dwie opisane przez Ciebie, bo zasada jest prosta - "człowiek człowiekowi wilkiem". I nawet jeśli chcemy to zmienić to jest to niewykonalne. Jesteśmy tak zbudowani, że do oczu sobie skaczemy - czy w świetle prawa, czy w świetle najlepiej pojętych interesów własnych. Dodajmy do tego naturalną przypadłość człowieka, jaką jest egoizm i mamy mieszankę wybuchową. Bo czy może być lepsza sytuacja, kiedy w świetle prawa możemy komuś (muszę to napisać!) przypierdolić? I nawet nie o prawo tu chodzi, ale o elementarne ludzkie odruchy, których brakuje wszystkim (mi również czasami - przynajmniej mam odwagę o tym napisać). Mam też inny przykład - jechał sobie chłopaczek w autobusie, spał. Przebudził się i zaproponował siedzącemu obok pasażerowi skręta. Pech, że ów okazał się funkcjonariuszem państwa represyjnego niestety - po służbie. Historia skończyła się, jak to w państwie prawa bywa, wiadomo czym. Dziękuję za takie państwo, takich obywateli i represyjne służby bezpieczeństwa (nie bez przyczyny piszę właśnie w ten sposób). Na myśl mi przychodzi taki tekst Sex Pistols - "I am an antichrist and I am an anarchist...". Jak tu nie mieć anarchistycznych zapędów i antyreligijnych przy okazji, jak się żyje w takim kraju i takim społeczeństwie, które za nic ma wartości, którymi się powinno kierować, bo tak w księgach stoi? Anarchistycznie chciałoby się przypierdolić patelnią w głowy wszystkim hipokrytom. Zacząłbym od siebie, choć walnąłbym się lekko:-) Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. By zaczac cos odbudowac nalezy najpierw zburzyc wszystko w drobny pyl.Niestety najlepiej to wychodzi najezdzcom bo poki polacy sa ogarnieci wojna polsko-polska niczego konstruktywnego nie zdolaja stworzyc.
    Najgorsze rzeczy majstruja ojczyznie dawni czlonkowie tzw.solidarnosci i srodowisk z nia pokrewnych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wypowiem się, bo tę ustawę znam całkiem nieźle, sytuację zresztą też.

    Dura lex sed lex to ładna paremia, ale nijak się ma do rzeczywistości.
    Bo w rzeczywistości normalne państwo to nie tylko dobre ustawodawstwo, ale przede wszystkim pobłażliwa egzekutywa w stosunku do niebrutalnych czynów zabronionych o znikomej społecznej szkodliwości, a bardzo surowa wobec czynów większej wagi.

    Duch zapisu o zakazie gier losowych poza kasynami jest zupełnie inny, niż zdaje się to przedstawiać służba celna czy UKK.
    Podstawowym założeniem tego zapisu jest nie karanie ludzi, którzy grają poza kasynami o miedziaki (choć tak wynika z litery tego przepisu), lecz o NIEMOŻNOŚĆ ZGŁOSZENIA PRZYCHODU W POSTACI WYGRANEJ Z GRY LOSOWEJ POZA KASYNEM. Z oczywistego zresztą powodu jakim jest pranie brudnych pieniędzy. I tu można się z ustawodawcą zgodzić, nie przewidział on jednak gorliwości coponiektórych biurew. Tak oto rodzą się kwiatki w postaci karania babć lepiących pierogi.

    Minister Kapica zaś (obecny szef służby celnej) to zagorzały przeciwnik pokera, który wszędzie gdzie wetknie swój nos próbuje ograniczyć obywatelom możliwość swobodnego dysponowania ich ciężko zarobionymi pieniędzmi. Pamiętacie ustawę o cenzurze internetu? To oczywiście też "dzieło" tego kretyna. Jeśli jednak wyborcy nie rozliczyli jego opcji z ich "dokonań" w tych wyborach, widać harcować może dalej. Według mnie, w nowoczesnym państwie w którym świętością są prawa człowieka i własności, a także rozdział władz, takiego imbecyla należałoby zamknąć bądź powiesić.

    Jeśli dla niektórych te słowa brzmią zbyt drastycznie, to powiem tylko, że ustawa o internetowym zakazie hazardu kosztuje nas miliony euro miesięcznie kar, które płacimy wprowadzając prawo niezgodne z traktatem akcesyjnym, w którym zobowiązaliśmy się do respektowania zasad swobodnego przepływu osób, towarów i usług.
    Jednego jestem pewien. Jeśli ścieżki tego pana i moja w jakiś sposób skrzyżują się w tym życiu, ja na pewno nie podam mu ręki.

    Kazik

    OdpowiedzUsuń