Amerykański współczesny filozof, Jonathan Lear, w swojej
książce Radical Hope (Nadzieja radykalna) podjął próbę wyjaśnienia mechanizmu
pojawienia się optymistycznego myślenia na temat przyszłości narodu
(plemienia), który utracił własną kulturę, a przez to podstawę swojego poczucia
tożsamości. Lear zbudował całą swoją konstrukcję myślową wokół wodza indiańskiego
plemienia Wron (Crows) Plenty Coups (z tego, co wiem, w polskim przekładzie,
który ma się dopiero ukazać, oddano jego imię jako „Wiele Przewag”), który jako
dziecko w inicjacyjnym śnie ujrzał zniknięcie bizonów i pojawienie się w ich
miejsce krów (których wcześniej nigdy był nie widział). Dostał tam też
wskazówkę od swojego ducha-przewodnika, żeby uczył się mądrości od sikory,
ptaka uważanego przez jego współplemieńców za istotę niezwykle utalentowaną w
kierunku właśnie uczenia się od otoczenia.
Wszystko stało się tak, jak Wiele Przewag przewidział. Biali
wybili bizony i zakazali walk między plemionami. To pierwsze podcięło podstawy
fizycznej egzystencji wielu szczepów rodzimych Amerykanów, zaś to drugie
pozbawiło tę egzystencję resztek sensu. Kiedy wódz opowiadał historię swojego
plemienia, potrafił dojść w swojej narracji do dnia zamieszkania w rezerwacie,
ponieważ po tej dacie „nic się już nie zdarzyło”. Z jednej strony więc mądry
przywódca praktycznie bezboleśnie (w odróżnieniu od Siuksów czy Czejenów,
którzy toczyli z białymi krwawe wojny) poddał się dyktatowi białych, zalecając
swoim ludziom naukę angielskiego, pisania, czytania i zdobywania dalszego
wykształcenia, a nawet przyjmowania chrześcijaństwa, przez co uważał, że ocala
swój naród, a z drugiej sam doskonale czuje, że w dniu zamieszkania w
rezerwacie nastąpił „koniec historii”, przynajmniej w kontekście jego rodzimej
kultury, a więc w kontekście wszystkiego tego, co stanowiło jakiś sens. Wrony,
idąc za przykładem mądrej sikory, zaczęły uprawiać ziemię (choć sam Wiele
Przewag sprzeciwił się parcelacji ziemi rezerwatu na prywatne działki, bo
obawiał się, że wtedy jego rodacy szybko je wyprzedadzą białym – skąd my to
znamy? ), zaś mężczyźni plemienia w każdym pokoleniu zasilali szeregi armii
Stanów Zjednoczonych (walczyli m.in. w obu wojnach światowych). Wrony biorą
udział w ogólnoindiańskcih uroczystościach i rytuałach, które tak naprawdę są sztuczną
(re)konstrukcją obyczajów różnych plemion, których mieszanie przed podbojem
przez białych żadnemu Indianinowi nie przyszłoby do głowy, ale również
zachowują swoje poczucie odrębności plemiennej, ponieważ wykształcili zupełnie
inne podstawy swojej tożsamości (m.in. tradycja służby w US Army, choć
Siuksowie z tego powodu nazywali ich zdrajcami).
To właśnie wypracowanie nowej tożsamości, nowej przestrzeni
kulturowej, w obliczu całkowitego zniszczenia starego sposobu życia, dokonało
się dzięki mądrej polityce wodza Wiele Przewag, wypływającej dzięki jego
„nadziei radykalnej”.
Jonathan Lear rozważa m.in. różne podejścia do definicji
pojęcia „męstwo”, bo to, jako jedna z cnót promowanych przez wiele kultur,
wymaga doprecyzowania. U Wron w czasach bizonów sprawa była dość prosta. Życie
wojownika toczyło się wokół jego „laski przewag”, które to narzędzie służyło
dotykania przeciwnika przed jego zabiciem i oskalpowaniem (żeby tenże
przeciwnik nie zginął nieświadomie w ferworze walki, ale żeby wiedział, że za
sekundę zostanie pozbawiony życia przez wielkiego wojownika). Szczytem męstwa
zaś było wbicie laski przewag w ziemię i jej pilnowanie, czyli nie pozwolenie,
by wrogowie przekroczyli granicę przez nią wyznaczoną, co najczęściej wiązało
się z wysokim ryzykiem utraty życia, jeżeli przeciwnicy mieli przewagę
liczebną.
Kiedy Wronom zabroniono walczyć z Siuksami, laska przewag
nagle straciła jakiekolwiek znaczenie, a wraz z nią cały sens życia
mężczyzny-Wrony. To dlatego właśnie, mimo swojej „nadziei radykalnej” wódz
Wiele Przewag nie umie opowiadać o ostatnim, dłuższym odcinku swojego życia,
ponieważ dla niego historia skończyła się wraz z końcem roli laski przewag.
Później z Wronami działo się to samo, co ze wszystkimi, a więc jego biały
rozmówca mógł sobie sam dopowiedzieć dalszą historię Wron, która niczym się nie
różniła od historii innych Amerykanów (choć to oczywiście nie do końca prawda).
Ilekroć czytam takie historie mam nieodparte wrażenie, że
opowiadając o plemionach „pierwotnych”, czyli o grupach ludzi o bardzo
konkretnym i przejrzystym poczuciu tożsamości zbiorowej, łatwo jest nam i o
współczucie i o zadumę nad losem przemijających kultur. Gdybyśmy jednak
spróbowali ten sam rodzaj refleksji zastosować wobec narodów o dość długiej
historii tzw. cywilizacji, cały dość jasny wywód Jonathana Leara musiałby ulec
rozwodnieniu, zmąceniu, a następnie musiałby się zamienić w burą breję, w
której wszyscy stracili orientację i nikt nie wie o co chodzi.
Tam gdzie jedno plemię, a tak naprawdę jego warstwa
rządząca, potrafiła narzucić swoją władzę i dyskurs innym plemionom tworząc w
ten sposób zręby cywilizacji, tam siłą rzeczy zaczęły się procesy, które trwają
do dziś, czyli nieustannej dekonstrukcji starych systemów wartości i
zastępowania ich nowymi. Koniec wieku osiemnastego przyniósł w tym względzie
duże przyspieszenie, tak że każde schodzące pokolenie zaczęło mieć poczucie
totalnej klęski spowodowanej kulturową katastrofą. Za życia jednego pokolenia
może dojść do trzech (a co najmniej dwóch) zmian w sposobie myślenia o
wartościach. Oczywiście ludzie tak szybko poglądów nie zmieniają, ale przez to
również muszą żyć w ogromnym stresie i umierać w poczuciu frustracji, ponieważ
ich światy giną jeszcze za ich fizycznego życia. Niektórzy potrafią sobie z tym
jakoś radzić, z rezygnacją godząc się na zmiany wprowadzane zarówno przez ich rówieśników,
jak i pokolenie ich dzieci i wnuków, ale doprawdy wahałbym się nadać temu nazwę
„nadziei”, a już na pewno nie „nadziei radykalnej”.
Osobiście uważam, że jedynym źródłem tej nadziei jest po
prostu fakt istnienia naszych fizycznie funkcjonujących ciał, oraz istnienia
naszych potomków, którzy przekażą dalej nasze geny, ponieważ o przekazaniu
naszych „memów” już raczej boimy się marzyć.