sobota, 12 lipca 2014

"Don Frasquito", czyli wspomnienie starego serialu w najświeższym kontekście

Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej Telewizja Polska nadawała hiszpański serial o szlachetnym rozbójniku pod tytułem Curro Jimenez. Tytuł był oczywiście imieniem i nazwiskiem bohatera. W każdym odcinku oprócz pięknej walki ze złem tego świata twórcy umieszczali elementy komediowe. Leitmotivem jednego z epizodów była przypadkowa postać człowieka, który czuł się w obowiązku spoliczkowania niejakiego don Frasquito. Ponieważ był ciągle nieprzytomny, czy to z powodu upicia, czy oberwania czymś ciężkim w głowę, za każdym razem, kiedy się ocknął, policzkował pierwszego mężczyznę, na jakiego się natykał ze słowami „don Frasquito!” Na drugi dzień w szkole, a po południu w salce katechetycznej przy kościele, wszyscy laliśmy się po buziach wykrzykując „don Frasquito!” Niezbyt przyjemnie było dostać zbyt mocno z plaskacza, ale za to śmiechu było co niemiara.

Ostatnio media, publicyści i cały szereg znajomych na Facebooku żywo komentuje fakt spoliczkowania Michała Boni przez Janusza Korwina-Mikke. Osobiście uważam, że wokół nas, w tym w samym świecie polityki, dzieją się rzeczy o wiele ciekawsze, niż staroświecka oznaka pogardy i poniżenia okazana przez starego mężczyznę nieco młodszemu mężczyźnie. Warto zauważyć, że afera taśmowa, która miała i powinna była obalić rząd i bezpowrotnie skompromitować PO tak samo jak afera Rywina odstawiła na boczny tor SLD, nie wzbudza już żadnych emocji. Tydzień i po wszystkim! Tak funkcjonujemy i powiedzmy sobie szczerze – nasze emocje są też emocjami papierowymi albo plastikowymi. Żyjemy tym, co nam podetkną media i dlatego co do kondycji demokracji w naszym kraju jestem absolutnym pesymistą.

Tymczasem świętym oburzeniem zadrżał Zbigniew Hołdys w „Newseeku”, a poseł Robert Tyszkiewicz (PO) z Białegostoku zagroził wywaleniem ze znajomych na FB wszystkich, którzy ośmielą się cieplej odnieść do wybryku starego ekscentryka. Pewien znajomy działacz młodzieżówki PO wręcz ocenzurował wpisy swoich kolegów i koleżanek!

Kiedy porywczy a niezbyt emocjonalnie rozgarnięty młodzieniec z Białegostoku wtargnął na estradę i zaczął bić redaktora Miecugowa, od razu byłem za zdecydowanym rozprawieniem się z takimi zachowaniami. Kiedy na wykład profesora Zygmunta Baumana wtargnęli łysi narodowcy mimo wszystko byłem przeciwko nim, choć już sam Zygmunt Bauman, a zwłaszcza jego przeszłość (udokumentowana) nie wzbudzają we mnie żadnej sympatii. Niemniej forma wtargnięcia agresywnych orków i goblinów do auli uniwersyteckiej uważam za coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca.

Niemniej, kiedy czytam o spoliczkowaniu ministra Boni (pamiętam go z początku lat 90. jako jednego z trzech „nieogolonych”, do których oprócz niego zaliczałem jeszcze Jana Krzysztofa Bieleckiego i Andrzeja Drzycimskiego – to nie ma nic do rzeczy, ale wiąże się z moim humorystycznym podejściem do tematu) przez krewkiego staruszka, chociaż skądinąd wiem, że JKM faktycznie często zachowuje się po chamsku, jakoś tak świętego oburzenia wzbudzić w sobie nie potrafię. No nie umiem i już! Może wychodzą ze mnie chamskie geny, może wychowanie na starym Widzewie, ale ja po prostu wyobraziwszy sobie tę sytuację nie jestem w stanie powstrzymać się od śmiechu. Co sobie przypomnę, to poprawia mi się humor, a na dodatek do głowy przychodzi mi fraza ze wspomnianego na wstępie odcinka Curro Jimeneza i już wtedy współczucie wobec poniżonego ministra Boni przystępu do mnie znaleźć nie umie.
Kiedy sobie wyobrażę jak JKM mówi „don Frasquito” dostaję głupawki i nic na to nie poradzę.

Groteska polega na tym, że lekkie skarcenie (przecież tak naprawdę Boni „w mordę” nie dostał) z czysto ludzkiego punktu widzenia mu się należało. Kiedy w 1992 Korwin wytknął mu podpisanie deklaracji współpracy z SB, ten Korwinowi nawtykał, że musi być niespełna rozumu, skoro go do TW zalicza. Kilka lat później sam się do tego przyznał, ale Korwina za te zniewagi nie przeprosił. Oczywiście Janusz Korwin-Mikke jest dziwolągiem, bo ze swoją zemstą czekał aż 22 lata, co świadczy jednak o jakiejś specyficznej osobowości (taki eufemizm), i przywodzi z kolei na myśl stary dowcip o dziadku, który znienacka uderza babcię, a kiedy ta pyta za co, on odpowiada „bo kiedy sobie przypomnę, że jak się z tobą żeniłem, to ty dziewicą nie byłaś….”, i znowu robi się kupa śmiechu, proszę państwa.

Nie żal mi ministra Boni (kolejne luźne skojarzenie – jakiś czas temu radził białostoczanom, żeby urządzili wielkiego osiedlowego grilla, żeby się Polacy zaprzyjaźnili ze swoimi sąsiadami-imigrantami – geniusz, po prostu geniusz), ale śmieszy mnie też Janusz Korwin-Mikke, który jeszcze bardziej brnie w swój image pajaca, choć jemu samemu wydaje się, że jest raczej przedwojennym arystokratą.

A propos arystokracji. Polecam świetną i lekko się czytającą książeczkę pani Katarzyny Krzyżagórskiej-Pisarek, Życie wyższych sfer w Anglii (Wyd. Poligraf 2011). Za ciekawą obserwację uważam stwierdzenie, że klasy wyższe w przedziwny sposób wchodzą w sojusz z klasami najniższymi, ponieważ łączy je wspólna nienawiść do klasy średniej. Oglądając przedwojenne filmy (w tym polskie), w których występują stare ciotki-arystokratki, uderza ich… szorstka prostackość. Nie trzeba być wybitnym znawcą historii, żeby zauważyć, że zachowania, które popularnie nazywamy chamskimi, co przy interpretacji cham=chłop wychodziłoby, że chłopskimi, są tak naprawdę zachowaniami jak najbardziej szlacheckimi. Okazywanie swojej wyższości wobec uboższego krewnego, czy płaszczenie się przed magnatem, przy tym pieniactwo i skłonność do burd wobec równych sobie, to chyba dość dobrze znamy. A polski chłop, kiedy się wyzwolił i wzbogacił przejął wzorce szlacheckie. Stąd przyjazd na rodzinną wieś z roboty za granicą tak często wiąże się z ufundowaniem libacji dla starych kolegów. Szczodrość (rozrzutność) to cecha jeszcze nawet przedszlachecka, rycerska.

Szlachcic z chłopem musiał się znosić, a że chłopa się bał, bo każdy sobie zdawał sprawę, że codzienne pędzenie człowieka do roboty na nieswoim nie może w nim wzbudzać ciepłych uczuć, to odgrywał wobec niego rolę szorstką a brutalną. Jeżeli pańszczyznę i szubienicę uważano za klucz do gospodarczego sukcesu, to znaczy, że szlachcic nie mógł być jakimś paniątkiem z morskiej piany, ale twardym łobuzem, niczym Spartiata żyjący w ciągłym strachu przed buntem helotów. Teoretycznie szlachta była przez wieki jedyną warstwą służącą w wojsku, a wiadomo, że wojsko i wojna to nie zabawa dla pensjonarek. W XIX wieku co prawda to wszystko się już zmieniło, ale szorstki sposób wychowania wcale nie.

Jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku nie do pomyślenia było, żeby człowiek o poczuciu honoru za obrazę osobistą lub kogoś, czyj los był mu drogi, szedł do sądu. Kto miał tzw. zdolność honorową ten wzywał na pojedynek i, jeśli wyzwany, na pojedynek się stawiał. Wcale nie twierdzę, że to było dobre, bo jakiekolwiek wzajemne się kaleczenie czy zabijanie, to obyczaj barbarzyński i potępienia godny. Niemniej warto zauważyć, że to, co nazywamy dobrymi manierami niejednokrotnie zostało wypracowane w ciągu wieków dzięki strachowi przed karą, którą mogła być śmierć w pojedynku. Wzajemne okazywanie sobie szacunku, czy to w Europie, czy np. w Japonii, to strach przed uchybieniem etykiecie, które można było przypłacić życiem. Dzisiaj odwaga w wyrażaniu pewnych opinii staniała, bo większość z nas kieruje się raczej wartościami mieszczańskimi niż szlacheckimi.

I w tym momencie w dobie, kiedy już dawno nie ma honorowych pojedynków, a biją się tylko kibole i dresiarze, niczym przedpotopowy potwór z jakiegoś cudem zahibernowanego jaja wyskakuje Janusz Korwin-Mikke i zachowuje się, jakby od XIX wieku nic się nie zmieniło. Na dodatek JKM zachowuje się perfidnie, bo wie, że Boni nie uzna policzka jako wyzwanie na pojedynek, a gdyby nawet, bo przecież jako były tajny współpracownik SB honorowej zdolności nie ma. Poniżył więc ministra okrutnie, a niejednemu się to podoba. Trudno jednak w tym momencie nie przypomnieć sobie wypowiedzi Janusza Korwina-Mikke, z które niejeden polityk, gdyby kierował się takim samym myśleniem, powinien go już dawno zastrzelić lub szablą usiec. Jednakowoż jak ludzie o mentalności „łyków”, na nic takiego zdobyć się nie potrafią. A poza tym kto by bił starego człowieka?

Cała sytuacja jest więc groteskowa, ale równie groteskowe są głosy świętego oburzenia. Mieszanie dresiarstwa, które często Korwina popiera, z jego staroświeckim policzkiem (choć oczywiście dresiarze nazwą to „strzałem z liścia”) jest drobną przesadą. A że pewne grupy polityków zaczęły się bać? To może już najwyższa pora, bo do tej pory czuły się zupełnie bezkarnie.

PS.: Ale tak zupełnie poważnie, JKM to nie jest dla Polski żadna alternatywa. Gdyby wprowadził wszystkie postulaty, obudzilibyśmy się w kraju, którego już nie ma, ale to osobny temat.

3 komentarze:

  1. O to to .......trafienie w punkt. Ani mnie Korwin ziębi ani grzeje , przecudne zachowania, ubrania, poglądy pod tytułem 36 milionów firm w Polsce ( skrót m yślowy ). Oczywiście czysty PR nic więcej z tym plaskaczem . U mnie punktów nie nazbiera, ale jednak. Całe to wydarzenie jest dla mnie przykładem, że w Polsce nie jest ważne co kto mówi i robi , ale KTO. Bo sobie przypominam Frasyniuka niejakiego, który będąc posłem właśnie z liścia potraktował Stryjewskiego, chyba też posła , nikczemnej zresztą postury. I zrobił rajd po wszystkich TVN i Polsatach itp. chwaląc sie swoimi przewagami. Przewagi były przyjęte mlaskaniem aprobaty.:) Czyli MORZNA ? MORZNA :)

    Wojtek Fituch

    OdpowiedzUsuń
  2. Problem JKM-a jest taki, że często straszy się ludzi, wprowadzeniem przez niego „WSZYSTKICH jego postulatów”. Tymczasem proszę sobie zdać sprawę, że nie ma nawet najmniejszego przyzwolenia i szansy aby wprowadzić choć JEDEN. Gdyby dziś zaproponować reżimowi podwyższenie dowolnego innego podatku, tak aby z jednej strony nie uszczuplić budżetu (a nawet go podwyższyć celem „przekupienia” Rady M.) lecz w zamian ZNIEŚĆ całkowicie podatek dochodowy - czy taki krok uzyskałby przyzwolenie? NIE – bo chodzi o to by nie zmieniło się NIC. A ewentualne zniesienie PIT oznaczałoby przecież utratę kontroli rządu nad codzienną aktywnością człowieka - do czego za nic nie chcą dopuścić. Istnienie podatku dochodowego to gwarantuje. W potocznym znaczeniu - JKM jest właśnie alternatywą. On chce istniejące rozwiązania wykluczyć, a nie poprawiać. I na to nie ma zgody jego przeciwników - nawet w najmniejszym zakresie. Uwaga odnośnie „łysych narodowców” we Wrocławiu – nie mieliśmy na pewno do czynienia z „wtargnięciem” na wykład. Ponadto : czy instalowanie się policji na terenie uniwersyteckim przed wykładem i następnie wkroczenie na salę wykładową „powinno mieć miejsce”?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę Pana/Pani nth i Sz. P. Autor,
      Czy Korwinem się straszy ? No nie wiem, bardziej chyba wykorzystuje sie go w róznych sytuacjach, gdy jest to potrzebne. W naszej wszech-mediokracji to co to powiedzą dzisiaj jest OK, wczoraj juz nie jest ważne. To o czym w wielkim skrócie pisze Pan/Pani nth jest zawarte w podwalinach zmian po 1989 r. moim zdaniem ,a nawet wcześniej. Warto się potrudzić i poznać chocby we fragmentach książkę takiego nikogo G.Soros Underwriting Democracy czy ciekawe stwierdzeniap. J.Sachsa w ks. hi hi pod wiekopomnym tytułem KONIEC WALKI Z NEDZĄ ! Ale kogo to. Wsyzstko OK , grilek i matka Madzi z Sosnowca . Odnośnie "łysych" jeszcze raz powtarzam - po pierwsze nie łysi , po drugie to nie tak było, po trzecie mamy chyba demokrację i nie "wtargnęli" tam pod flagą III Rzeszy ani Sojuza i nie szerzyli napiętnowanych słusznymi ustawami haseł. No chyba, że prof.Bauman jest nie do ruszenia. A zgadnij Misiu czemu ? Ale ja już się nie dziwię niczemu , tylko czasami jest mi przykro. Cóż.

      WF , Łódź

      Usuń