środa, 16 lipca 2014

Słowo o "murzynach" w Parlamencie Europejskim

Nie wiem, gdzie Janusz Korwin-Mikke uczył się angielskiego, że mówi z takim bliskowschodnim akcentem, ale pal licho akcent. Po co najpierw użył słowa ‘nigger”, a potem powtarzał „negro”, skoro od dłuższego czasu wiadomo, że w krajach anglosaskich to pierwsze słowo jest obraźliwe, a to drugie już też. Gdyby mówił po polsku i użył słowa „murzyn”, być może tłumacze jakoś by z tego wybrnęli, ale JKM chciał się popisać angielszczyzną, którą na poziomie performance włada słabo. Z pewnych wypowiedzi z lat wcześniejszych można faktycznie wyciągnąć wniosek, że Korwin jest rasistą, ale okrzyki w Parlamencie Europejskim były trochę nie na temat. Gazeta Wyborcza, która nie omieszkała wykorzystać tej sytuacji, zrobiła z tych niefortunnych słów punkt centralny wystąpienia, do jego merytorycznej treści już się nie odniosła. 

A tymczasem Korwin-Mikke poruszył istotny problem nie tylko Polski, ale w ogóle krajów, które przystąpiły do UE w i po 2004 roku. Poruszył problem, który Polski dotyczy tak naprawdę od 1989 roku, a który został bardzo dobrze ujęty przez profesora Kieżuna. Przedsiębiorcy z rozwiniętych krajów zachodnich na spółkę z popierającymi ich politykami zrobiły z krajów Europy Wschodniej swoiste kolonie, które w tym wypadku należy rozumieć jako rynek zbytu i rezerwuar taniej siły roboczej. Na taniość naszej siły roboczej liczył profesor Leszek Balcerowicz w przyciągnięciu zagranicznego kapitału, niewiele zrobiwszy dla rozwoju kapitału rodzimego. Znajomość ekonomii na poziomie szkoły podstawowej pozwala się zorientować, że kraje rozwinięte to te, które eksportują skończone produkty o wysokim stopniu przetworzenia, podczas gdy kraje mniej liczące się sprzedają surowce, zaś kraje zależne eksportują siłę roboczą. 

Dlaczego tak się dzieje, to cały osobny temat. Brak kultury przemysłowej, która polegałaby m.in. na tym, że pracownika się szkoli i szanuje. Brak odpowiedniej edukacji, która w obecnej postaci ze wszystkich chce zrobić absolwentów wyższych studiów, a z drugiej nie kształtuje w młodych ludziach elementarnego poczucia, że każde działanie ma określone skutki, co owocuje nieodpowiedzialnymi pracownikami i nieodpowiedzialnymi szefami. Wypuszczamy więc rzesze robotników niewykwalifikowanych, zaś ci, którzy kwalifikacje posiadają sami uciekają, gdzie pieprz rośnie, bo miejsca pracy są jakoś pozajmowane, a i rynek jakiś mały na ich usługi – nie z powodu braku zapotrzebowania, ale braku środków na zapłatę. Jesteśmy więc rezerwuarem taniej siły roboczej, bo kto nie wyjechał pracować za godziwe pieniądze, ten pracuje za grosze. Władze zaś zawsze ogłaszają triumf, kiedy kilkuset bezrobotnych dostanie pracę za minimalną krajową. Są w Polsce jednak geniusze, którzy uważają, że sposobem na bezrobocie byłaby praca za ekwiwalent zasiłku. Gdyby nie tradycja (niestety często zanikająca) pokoleniowego solidaryzmu sprowadzającego się praktycznie do pomocy ze strony rodziców, żaden przeciętny młody człowiek nie mógłby marzyć o własnym mieszkaniu. W Wielkiej Brytanii władze miejskie budują mieszkania dla ludzi. W Polsce to zjawisko praktycznie nie występuje. Co ma niby trzymać młodych ludzi w Polsce? Sam patriotyzm? 

Korwin poruszył więc problem istotny, ale zrobił to we właściwy sobie irytujący sposób, pogardliwym i roszczeniowym tonem, przy tym niedopuszczalnym dziś językiem. Tak samo, jak ś.p. Andrzejowi Lepperowi nieraz udało się powiedzieć prawdę, ale poprzez zastosowane środki retoryczne nikt nie chciał go słuchać, tak samo JKM w gąszczu kabotyńskich popisów zmarnuje nawet to, co jest warte poważnej dyskusji. 

PS: Korwin nie jest żadną alternatywą dla Polski. Jeżeli w ciągu jednej kadencji większość obywateli dowiedziałaby się, że dostęp do lekarza podrożał, albo że ich na niego nie stać, jeżeli dzieci z mniej zamożnych rodzin nie miałyby dostępu do oświaty (a choćby tylko do państwowej indoktrynacji, bo to lepsze niż ulica), zaś od tej pory muszą skombinować jakieś pieniądze na starość, bo do ZUSu nie można mieć pretensji, bo go właśnie rozwiązano, wtedy należałoby tylko pobłogosławić powszechny dostęp do broni palnej, bo myślę, że ci obywatele pozbawieni z dnia na dzień poczucia bezpieczeństwa (złudnego bo złudnego, ale jednak) zaczęliby do korwinowców strzelać. Powrót do XIX wieku skończyłby się początkiem wieku XX, a więc rewolucją bolszewicką, czego ani sobie, ani nikomu nie życzę. 

PS 2: W warunkach absolutnie wolnego rynku nie można byłoby chyba stosować protekcjonizmu, więc polskiego rynku i tak nic nie uchroni przed zachodnią konkurencją, zaś w kwestii niewolniczej siły roboczej w warunkach bez żadnych związków zawodowych (choć wcale nie twierdzę, że one obecnie spełniają jakąś pozytywną rolę) nie zmieniłoby się nic, a właściwie zmieniłoby się na gorsze, więc do końca nie wierzę w szczerość tego nieszczęsnego przemówienia w PE.

1 komentarz:

  1. Czy nie mogło się obejść bez tego założenia z pierwszego postsciptum, że nastąpiłby wzrost cen i spadek dostępności usług? To powtarzanie mitów - tak popularne w powierzchownych tekstach prasowych i telewizyjnych pyskówkach politycznych. Czy trzeba to udowadniać, że wolność działania sprawia, że powstają rozwiązania rzeczywiście oczekiwane przez ludzi czyli takie, które da się sprzedać? A więc nie tylko dobre same w sobie lecz przede wszystkim tańsze. Nie da się obronić legendy o każdorazowym wzroście cen w sytuacji wolnego rynku. Co nie oznacza, że rzeczy nie będą kosztowały tyle, za ile ich dostawcom będzie się opłacało je produkować – a więc nie wykluczone, że drożej. I w takich sytuacjach trzeba będzie liczyć NATURALNIE na pomoc rodzinną, sąsiedzką czy społeczną, jeśli będzie potrzeba te produkty nabyć. Lecz dorosły człowiek przecież wie czym jest życie i wie, że nie można mieć zagwarantowanego wszystkiego. Można oczywiście mówić ludziom, że jest odwrotnie. I właśnie w tym sensie JKM jest alternatywą. Trzeba go traktować jako „zbiornik myśli” a nie próbować ośmieszać. To już nie JKM będzie wprowadzał te myśli w życie – zapewne z racji wieku i być może z braku umiejętności wykonawczych. Będzie zapewne tylko „natchnieniem”. A ponieważ skupia w sobie „wszystko” w wyostrzonej formie - lepiej zatem aby przetrwał w tej czystej postaci, bo większość i tak spłaszczy te idee w działaniu i do strzelania nie dojdzie. Nie ma możliwości aby pracującym i ich rodzinom nie żyło się łatwiej. Pomijam nieszczęścia jak choroby czy wypadki samochodowe z powodu nie zapiętych pasów.

    To nie edukacja i budowa mieszkań przez rząd zadecyduje o uruchomieniu gospodarki. A obawiam się, że takiemu podejściu do sprawy ulega wielu ekspertów, co rozmywa sprawy podstawowe. Ludzie nie wyjechali z powodu swojego nieodpowiedniego wykształcenia i braku mieszkań. Wyjechali dlatego, że w gruncie rzeczy (w tej ilości) byli niepotrzebni. Nie było pracy, bo dla istniejącej gospodarki praca była za dużym kosztem i ryzykiem, aby móc tworzyć nowe przedsięwzięcia. A tylko to mogłoby dalej skutkować zapotrzebowaniem na pracę i nieodłączenie związany z tym, a tak pożądany wzrost wynagrodzenia. Tylko RADYKALNE uproszczenie systemu, a więc likwidacja większości przepisów może odwrócić tę sytuację. Konkurencja zachodu? Jeżeli uprościmy zasady prowadzenia działalności i zniesiemy podatek dochodowy to zaraz się przekonamy o prawdziwej stronie konkurencji i skali powrotów. A przede wszystkim o pomysłach, które drzemią w ludziach, a nie mogły być dotąd realizowane. O pomysłach, o których nie śniło się ani blogerowi, ani komentatorowi, ani tym bardziej rządowi. I pewnie z tego powodu sytuacja jest tak zamrożona. Ma się nic nie zmienić. Życie ma wyglądać tak jak oni umieją żyć i tak aby zdołali to wszystko kontrolować.

    OdpowiedzUsuń