wtorek, 1 lipca 2014

"Co tam, panie, w polityce?" czyli o chińskim przekleństwie



Częstotliwość moich wpisów na blogu wyraźnie spadła, bo też konieczność zarobkowania to nie żarty, a przy tym chciałem w sezonie wakacyjnym napisać coś pozytywnego, na duchu podnoszącego, coś co będzie po prostu pasowało do radosnych dni lata. Niestety to się nie uda.
Rzeczywistość galopuje w kierunku, który trudno nazwać pożądanym. Ludzie do siebie strzelają i mordują się w bardziej wyrafinowany bądź prymitywny sposób.

Pod bokiem rozpada nam się sąsiad, w którego ratowanie się zaangażowaliśmy jako państwo. Nasze kretyńskie media, odkąd zaczęła się awantura na Ukrainie, praktycznie zupełnie zapomniały o największym i najpoważniejszym od lat miejscu zapalnym na świecie, czyli Bliskim Wschodzie.

Podczas gdy my żyjemy podsłuchanymi szemranymi konwersacjami naszych polityków, w zdezorganizowanym, częściowo dzięki „misji demokratyzacyjnej” wojsk amerykańskich (z niewielką pomocą innych armii, w tym polskiej), Iraku tworzy się kalifat, czyli idea jednego ośrodka kontrolującego całą ummę, czyli wspólnotę muzułmańską. Niektórzy specjaliści (np. dr Katarzyna Górak-Sosnowska) nieco lekceważy ten twór, twierdząc, że raczej nie rozwinie się w prawdziwe państwo, ale jeśli nawet faktycznie tak się nie stanie, to czy umniejsza to zagrożenie ze strony potężnej grupy zjednoczonych i uzbrojonych fanatyków?

Prezydent Egiptu Abd al-Fattah as-Sisi podobno wprowadza nowy rodzaj dyktatury, a przynajmniej rządów autorytarnych, co wielce boli zachodnich komentatorów, którzy nie dostrzegają prostego faktu – w krajach arabskich demokracja, czyli rządy ludu (większości) oznacza władzę islamistów sterujących tłumami muzułmanów, którzy może sami nie są zbyt politycznie uświadomieni, ale za to ufają religijnym przywódcom. Jak napisał pewien Egipcjanin w komentarzu do satyrycznego rysunku w The Economist, w którym krytykowano ograniczanie praw obywatelskich przez al-Sisiego, jeżeli nie al-Sisi to ISIS, więc lepiej niech się zachodnie pięknoduchy zamkną.

Islamskie Państwo w Iraku i Syrii (alternatywnie Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie), czyli wspomniany już współczesny kalifat, to organizacja, która może i faktycznie nigdy nie zdobędzie uznania międzynarodowego, ale za to może przejąć kontrolę nad znacznymi obszarami Iraku i Syrii, a z czasem na zasadzie starożytnych mezopotamskich imperiów może rozszerzyć swoje wpływy na cały Irak i Syrię, a być może faktycznie również na inne kraje Lewantu, gdzie ludność jest rozczarowana obecnymi rządami.

Dżihadyści z ISIS (ISIL) na szczęście nie weszli w sojusz z Iranem, ponieważ szyitów traktują jak niewiernych i ich mordują. Niemniej wstępne militarne sukcesy w Syrii czy w Iraku mogą sprawić, że i tak staną się tak potężną siłą, że faktycznie zagrożą „żywotnym interesom Stanów Zjednoczonych”, w tym egzystencji najpoważniejszych sojuszników Amerykanów, czyli państwa Izrael i dynastii Saudów.

Tymczasem nienawiść wobec państwa Izrael i żydowskiej obecności na Bliskim Wschodzie jest nadal jednym z fundamentów islamskiego fanatyzmu w tym regionie. Ostatnio Izraelczycy żyją porwaniem trzech nastolatków, których ciała właśnie znaleziono. Hamas nie przyznaje się do tej zbrodni. To są koszty mieszkania na Bliskim Wschodzie. Nie chcę się tu wdawać w całą złożoność sytuacji, genezę państwa Izrael i jej skutków na sytuację w całym regionie, ale faktem pozostaje, że przekazywana już w kolejnym pokoleniu nienawiść nie wróży w żadnym przypadku trwałego pokoju w tym regionie. Krzywda tych, których się uznaje za wrogów, sprawia wielką radość. Zero empatii. To na takich nastrojach dżihadyści i wszelkiej maści fanatycy budują swój mroczny kalifat. Na poczuciu krzywdy doznawanej z zewnątrz, której należy się przeciwstawić przy pomocy Allacha i w odwecie zrobić wrogowi większą krzywdę. Tak nakręcona spirala nie może się łatwo zatrzymać. Tymczasem Amerykanie w Syrii popierają właśnie takich „demokratów”. Kto stoi za destabilizacją całego regionu, trudno powiedzieć. Trudno też uwierzyć, że przeciwskuteczne działania Amerykanów są wynikiem jakiegoś idiotyzmu, który ogarnął Biały Dom, Kongres i Pentagon. Zaczynamy się doszukiwać spisków, ale jak zwykle szukamy ich pewnie zupełnie nie tam, gdzie one faktycznie są.

Tymczasem w Polsce jacyś kompletni idioci zbezcześcili zabytkowy meczet w Kruszynianach. Wiemy, że działają w Polsce grupy, których celem jest zapobieżenie imigracji muzułmanów, wiemy, że narodowcy różnej maści nieustannie ostrzegają przed zalewem islamu, ale jak wszyscy oni deklarują, polskich Tatarów szanują i nigdy by czegoś takiego nie zrobili. Ktoś jednak zrobił i wcale bym się nie zdziwił, gdyby to były jakieś wyrostki, które nasłuchały się antymuzułmańskiej propagandy, ale ich możliwości umysłowe nie pozwoliły już na zrozumienie takiego niuansu, że Tatarów należy szanować.  Bo na to, żeby ich w ogóle nauczyć rozróżniać islamistów od spokojnych ludzi wyznających islam, to raczej w ogóle nie ma co liczyć.

Nie jest ciekawie. Chrześcijanie (głównie katolicy, ale nie tylko) w naszym „państwie bez stosów” tłumnie ruszyli w obronie swej wiary przeciwko teatrom, które z kolei chciały zamanifestować sprzeciw wobec zdjęcia z programu poznańskiej Malty kontrowersyjnej sztuki „Golgota Picnic”. Nadal nie wiem, co to za tekst i co to za przedstawienie, ale co by to nie było, reakcja ludzi religijnych pokazała, że chrześcijanie są jak najbardziej zdolni do fanatycznej nienawiści, czym pokazali, że niewiele się mentalnie różnią od dżihadystów. Ale cóż? Efekt jest taki, że cała Polska dowiedziała się o sztuce Rodrigo Garcii, bo bez akcji przeciwko „Golgocie Picnic”, oprócz wąskiej grupy intelektualistów, czy też snobów za intelektualistów się uważających, pies z kulawą nogą by się tym spektaklem nie zainteresował. Tymczasem, jak to ujął pewien mój znajomy, „muzułmanie pokazują, że nie wolno kpić z ich religii, dlaczego więc chrześcijanie mieliby być potulni jak baranki?” No i wszystko jasne. Prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób znosi różnicę jakościową między fanatykami muzułmańskimi a polskimi chrześcijanami.

Podejrzewam, że zbliżają się raczej nieciekawe czasy, bo zaufanie do władz, które zamiast przyznać się do draństwa, odwracają kota ogonem, a przede wszystkim odwracają naszą uwagę od swoich machlojek i próbują skierować naszą nienawiść ku autorom nagrań. Dziennikarze, którzy zaangażowali się (hahaha, nagle Monikę Olejnik dotknął swoisty ostracyzm, bo pojawiło się niemało artykułów, w których jej właśni koledzy potępili jest stwierdzenie, że premier ma przeciwko sobie wszystkich dziennikarzy) w akcję „Ściema”, szyją swoje teksty tak grubymi nićmi, że aż mnie rozczulają.

Jest tylko jedno „ale”. Kiedy odsuniemy od władzy szemraną ekipę Donalda Tuska, alternatywę stworzy PiS i KNP. Rezultat jest dość łatwy do przewidzenia – jeżeli PiS, to dalszy wielki spektakl smoleński i katolicki Iran, a jeżeli KNP, który faktycznie zechce zrealizować wszystkie postulaty swojego mistrza, to powrót do sytuacji z pierwszej połowy XIX wieku – zero opieki zdrowotnej i oświaty. Jak nie masz kasy a nie masz szans na pracę za godziwą płacę, to się człowieku powieś. Widocznie jednak rozczarowanie społeczeństwa wobec rządów Donalda Tuska jest tak wielkie, że ludzie gotowi są do działań autodestrukcyjnych, byle cokolwiek się zmieniło.

Tak czy inaczej, nie wiem, jaki Chińczyk nas przeklął, ale z pewnością żyjemy w ciekawych czasach.

2 komentarze:

  1. Katolicki Iran , spektakl smoleński , chrześcijanie na równi z dzihadystami - doszedłeś człowieku do ściany z tymi intelektualnymi miazmatami.
    Żal czytać , ty tak na poważnie czy to rodzaj samokrytyki i eleganckiego umiejscowienia w oświeconym otoczeniu ? Powiem Ci bo się znamy tyle lat - żenada i miałkość.
    Wojciech Fituch

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Wojtuś za tę krytykę, ale prawdopodobnie przeczytałeś nie tyle bez zrozumienie, co z góry negatywnym nastawieniem. Tak, Polska okazała się krajem wyznaniowym i już za stary jestem, żeby udawać, że mi się to podoba. Nie stawiam chrześcijan na równi z dżihadystami, ale jest to odniesienie do konkretnej wypowiedzi konkretnego kolegi, który postawiwszy sprawę w taki sposób, niejako wykazał chęć, żeby chrześcijanie byli tak samo nieprzejednani jak islamiści. Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale mnie łysi chłopcy straszący artystów w imię obrony religii nie nastrajają optymistycznie.

    OdpowiedzUsuń