Co jakiś czas lubimy wyrazić zdziwienie, że tak trudno nam
się cieszyć z pozytywnych osiągnięć, czy to naszych własnych, czy to znajomych
czy w skali całego kraju, a z taką lubością grzebiemy się w porażkach. Krytyka
wywołuje o wiele większy i zakrojony na szerszą skalę entuzjazm niż pochwała.
Kiedy dochodzi do klęski, każdy staje się specjalistą od jej analizy, a jeżeli
nie ma aż takich ambicji, to i tak nie umie się powstrzymać od dorzucenia co
najmniej jednej kąśliwej bądź ironicznej uwagi.
Kiedy na forum pojawia się apel o jakieś pozytywne pomysły
na stworzenie/zbudowanie czegokolwiek, lub na znalezienie rozwiązania, które
będzie wymagało działań pozytywnych, odzew jest najczęściej dość słaby. Kiedy
jednak przychodzi do krytyki winnych klęsk i pomysły na ich przykładne ukaranie,
inwencja twórcza dyskutantów (oraz ich liczba!) zdaje się gwałtownie rosnąć.
Od czasu do czasu lubię więc wraz z szeregiem znajomych
poczynić taką obserwację, nie zauważywszy, że to co robię, to tak naprawdę
kolejna jałowa krytyka, tyle że krytyka krytykantów.
Przyszło mi więc do głowy, że skoro to zjawisko jest tak
powszechne – do tego stopnia, że można je wręcz uznać za regułę. Musi się za
tym kryć jakiś mechanizm wypływające z jakiejś głębszej struktury stojącej za
wszystkimi naszymi poczynaniami.
Przy okazji przypomniały mi się koleżanki-nauczycielki,
dwadzieścia kilka lat temu starsze, a obecnie również moje rówieśniczki, które
od czasu do czasu lubią ponarzekać na niewdzięczność uczniów, którzy po
skończeniu szkoły na ulicy „ci nawet dzień dobry nie powiedzą”. Odsiewając te, których uczniowie po prostu
nienawidzili, bo w tym wypadku, byłoby to zjawisko zupełnie wytłumaczalne, powszechność
braku manifestacji wdzięczności bierze się z dość prozaicznego powodu, o którym
pisałem w poprzednim wpisie, a mianowicie, że wdzięczność w przyrodzie nie
występuje, że jest wytworem kultury. Na dość pierwotnym poziomie, ale jednak
kultury. Wdzięczność to uczucie, którego się uczymy. Jeżeli nikt nam tego typu
uczucia nie wpoi w domu za młodu, trudno nam będzie nawet zrozumieć, czego
domagają się te nauczycielki. Ponieważ już dość dawno doszedłem do tego
wniosku, nigdy od uczniów czy studentów nie oczekiwałem wdzięczności, więc się
pod tym względem nigdy nie rozczarowałem. Satysfakcję natomiast zawsze mi daje
obserwacja tej jednej osoby na sto, która faktycznie postępując wg moich
poleceń, osiąga sukces w tym, w czym chciałem żeby odniosła sukces.
Wracając do łatwości krytyki przy braku umiejętności
wykrzesania w sobie spontanicznego podziwu, to kwestia wydaje się, wbrew
pozorom, dość prosta. Człowiek to jest dopiero pierwszy gatunek, który
świadomie coś buduje. Tworzenie wielkich struktur, czy to dosłownie budowli,
czy to fabryki czy instytucji to już są wyniki działań przemyślanych na co
najmniej kilku poziomach. Jest to więc kwestia kultury, jej aksjologii,
skuteczności zaszczepienia owej aksjologii w procesie edukacyjnym itd. Tymczasem to, co nam przychodzi naturalnie, to
obrona (jako reakcja negatywna) i atak (jako akcja pozytywna). Robimy to
instynktownie, bo nasi przodkowie musieli przetrwać na sawannie, i musieli
sobie coś upolować do jedzenia, albo obrabować napotkaną inną hordę pierwotną.
Atak/obrona to czynniki, które wzbudzają
nasze naturalne emocje, bo wypływają z jakiejś nieświadomej warstwy naszego
istoty, wykształconej w wyniku naturalnej selekcji .
Kiedy więc jeden z celebrytów znany jako juror jednego z
telewizyjnych konkursów na talent muzyczny zaproszony do TVP Kultura próbuje
się „zakolegować” z Jerzym Hoffmanem (zaproszonym m.in. po to, żeby mówić o
Rosji i jej polityce) i popisuje się swoim wnioskiem, że całe nieszczęście
świata bierze się stąd, że wychowujemy młodzież na wzorach bohaterów i
wojowników, co zawsze będzie owocować agresją, można się tylko uśmiechnąć. Owszem istnieją społeczności, gdzie się chłopców (no bo w większości kultur kult
wojowników nadal wszczepia się chłopcom) na pacyfistów, np. Amisze, ale trudno
sobie wyobrazić ich los w sąsiedztwie np. talibów, zakładając że nie istnieje
instytucja państwa ze swoim aparatem przemocy, który wszystkim zapewnia jakie
takie bezpieczeństwo.
Ponieważ konflikt jest integralną częścią rzeczywistości,
nie ma się co dziwić, że do agresji (jeżeli nie fizycznej, to na pewno
werbalnej, w dobie Internetu zwłaszcza na piśmie) jesteśmy skorzy o wiele
częściej, niż do chwalenia zjawisk pożądanych. Agresja – w tym wypadku zjadliwa
krytyka – przychodzi nam łatwiej, bo wypływa z głębi naszej konstrukcji
psychicznej, niż chwalenie, które wymaga głębszego zastanowienia, przeanalizowania,
czy faktycznie dana rzecz jest pochwały warta itd. Za dużo myślenia, a myślenie
to już sfera kultury, a nie natury (w dużym uproszczeniu oczywiście, bo granice
między naturą i kulturą, oraz same te terminy wymagają jeszcze wielu przemyśleń
i rewizji poglądów).
Lubimy pokrytykować. Powiedzmy sobie wprost – lubimy komuś
dokopać. Nie jest to cecha jakaś wybitnie polska, bo natura ludzka jest
wszędzie podobna, ale są jednak społeczności, gdzie odpowiednie ukształtowanie
mentalności młodych ludzi daje wyniki w postaci ciężkiej pracy nad
samodoskonaleniem, co owocuje pozytywnymi wynikami w nauce i pracy. Kiedy
natomiast się dużo pracuje i na dodatek widzi się dobre wyniki tej pracy, wtedy
jest mniej czasu na krytykę, a więc mniej czasu na popisywanie się tą
specyficzną formą agresji. Co jednak zrobić, żebyśmy faktycznie mogli zobaczyć
przełożenie naszych wysiłków na efekty? Cudze porażki widać od razu i nie trzeba się w ogóle napracować, żeby je
skrytykować.