czwartek, 2 października 2014

Kilka refleksji po pogrzebie byłego szefa


Byłem dziś na pogrzebie pana Stefana Kęski. Na ok. 16 (o ile dobrze liczę) szefów, jakich miałem w życiu był to mój trzeci dyrektor. Pracowałem pod jego kierownictwem tylko jeden rok, a było to w czasie, kiedy urodził się mój syn i moja żona po urlopie macierzyńskim poszła na wychowawczy, więc wziąłem za nią całoroczne zastępstwo. Bardzo dobrze wspominam ten rok, ponieważ praca w szkole kierowanej przez dyrektora Kęskę była błogosławioną odmianą po mojej pierwszej posadzie w innej białostockiej szkole. Nie wiem, ile jest prawdy w przysłowiu „pańskie oko konia tuczy”, ale wiem na pewno, że od profesjonalizmu menadżera zależy cała jakość pracy danej firmy. Stworzenie zespołu z szeregu najrozmaitszych indywidualności to wielka sztuka. Zdobycie niekłamanego szacunku uczniów przy dużych wymaganiach, tudzież dość surowej dyscyplinie (w porównaniu z tym, co się dzieje dzisiaj), to wyczyn niemały. Co tu dużo gadać? Z perspektywy czasu, kiedy porównuję wszystkich swoich zwierzchników, nie potrafię wymienić nikogo, kto do tego stopnia spełniałby kryteria dobrego menadżera oświaty, co pan Stefan Kęska. 

Jeżeli ktoś oglądał „Wakacje Mikołajka”, być może pamięta dyrektora i „Rosoła” (nauczyciela od pilnowania porządku na przerwie – u nas funkcja zupełnie nieznana), którzy z utęsknieniem czekali na koniec wakacji, ponieważ szkoła to było ich życie. Przypomniała mi się opowieść o panu Stefanie, który swego czasu przyjechał z wakacji do Białegostoku i zanim udał się do domu, ze wszystkimi walizami przyjechał najpierw do szkoły. Znajomi, którzy znali go dłużej i lepiej, ironicznie go za ten pracoholizm krytykowali, ale należy sobie zadać pytanie co niby w tym podejściu było złego. Pan Stefan w roli dyrektora szkoły znalazł najlepszy sposób na własne spełnienie zawodowe, ponieważ prawdopodobnie był człowiekiem, który dyrektorem szkoły był z powołania! 

Kiedy porównuję, znowu z perspektywy czasu, miotanie się i amatorszczyznę ludzi na kierowniczych stanowiskach, których miałem okazję poznać, a również i pod których wątpliwym kierownictwem przyszło mi pracować, mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że pochowany dziś pan dyrektor Stefan Kęska, zawsze wiedział, co robi, ponieważ nie było ani jednego aspektu funkcjonowania szkoły, którego by nie znał. Tutaj bardzo dobrze sprawdzi się tak modne dzisiaj wśród młodzieży słowo „ogarniał”, ponieważ on po prostu dosłownie ogarniał całość. Wiedział wszystko o uczniach, znał bolączki nauczycieli, doskonale rozumiał problemy sprzątaczek i kucharek w stołówce. Na dodatek musiał umieć, jak to zresztą w każdej epoce bywa, postępować ze swoimi zwierzchnikami, których radosna twórczość w postaci bzdurnych rozporządzeń była plagą oświaty zarówno za komuny jak i po jej upadku. Pan dyrektor Stefan Kęska umiał sobie z nimi radzić i to tak, że dzięki niemu praca szkoły jako miejsca, gdzie wychowuje się i uczy dzieci i młodzież tych wszystkich idiotyzmów nie odczuła. Każdy, kto procował w SP 15 w Białymstoku, miał poczucie, że jest częścią solidnej firmy – stabilnego systemu konkretnych pozytywnych wartości – takich, jakich się intuicyjnie oczekuje od szkoły. 

Przyznam się, że podczas dzisiejszych uroczystości było kilka momentów, które przyprawiły mnie o wzruszenie. Przyznam też, że to wzruszenie zaskoczyło mnie samego. Po prostu zdałem sobie sprawę, że z panem dyrektorem Stefanem Kęską i czasem, kiedy pracowałem pod jego kierownictwem, wiążą się najpiękniejsze wspomnienia z lat mojej młodości. Dziś na pogrzebie spotkałem również koleżanki i kolegów, którzy już dawno w SP 15 nie pracują, a którzy stanowili część niezapomnianej ekipy, z którą się wspaniale pracowało. Wielka szkoda, że spotkaliśmy się po latach przy tak smutnej okazji. Jednakże fakt, że znowu zgromadziliśmy się w takim składzie, jest bardzo wymowny, bo świadczy o tym, jak wielkim szacunkiem cieszył się człowiek, który swego czasu stworzył z nas zespół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz