Moja córka urodziła się w prywatnej klinice położniczej w
pobliżu naszego mieszkania, więc żony nie musiałem nigdzie wozić, bo sobie
poszła po prostu piechotą. Właściwie razem poszliśmy, bo zostałem przy
porodzie. Wszystko przebiegło gładko. Żona dostała znieczulenie, poród trwał
bardzo krótko (ok. pół godziny), po czym poszedłem do domu się zdrzemnąć, żeby
z rana przyjść z synem i pokazać mu siostrzyczkę. Cały stolik przy łóżku żony
zastawiony był mnóstwem przysmaków, które w niczym nie przypominały typowego
szpitalnego jedzenia. Obsługa była wspaniała, opieka lekarska i pielęgniarska
troskliwa, wszyscy uśmiechnięci i gotowi do pomocy. Ktoś powie, że jasna
sprawa, bo przecież za pieniądze. Owszem tak, trochę nas to kosztowało, ale
uważam, że były to najlepiej wydane pieniądze w naszym życiu!
Piszę o tym, ponieważ przypomniały mi się wszystkie
komentarze bliższych i dalszych znajomych. Po pierwsze na temat samej kliniki. „No
wiesz, oni tam są fajni i mili, ale jak tylko pojawiają się jakieś komplikacje,
to zaraz pacjentkę wsadzają do karetki i odwożą do państwowego szpitala!” –
ostrzegały koleżanki żony. „Znieczulenie w kręgosłup? Oj wiesz, po tym mogą się
pojawić komplikacje!”, itd. itp. Kiedy się słucha takich komentarzy w takim
natężeniu, można naprawdę zacząć odczuwać życie w świecie o wiele gorszym, niż
on w rzeczywistości jest.
Żona miała bardzo nieprzyjemne wspomnienia z porodu naszego
syna, który przyszedł na świat w państwowym szpitalu i to jeszcze przed akcją „Gazety
Wyborczej” „Rodzić po ludzku”. Było zupełnie nie po ludzku. Pielęgniarki i
lekarze traktowali ją jak przedmiot, warunki były fatalne, a na dodatek już po
porodzie okazało się, że pojawiły się jakieś problemy u żony z powodu błędu w
sztuce lekarza. O szpitalnym jedzeniu lepiej nie mówić. Oczywiście nie było też
mowy, żebym był obecny przy porodzie. Dlatego poród w prywatnej klinice był dla
mojej żony tak niesamowicie pozytywnym kontrastem. Do dziś z wielkim
sentymentem go sobie przypominam.
Przy okazji przypomniał mi się wiersz Gałczyńskiego o
ulicznym sprzedawcy herbaty, którego na koniec ktoś oskarżył, że jego herbata
jest z pluskiew i cały jego interes przez tę zszarganą opinię diabli wzięli.
Oczywiście wszyscy ci, którzy ostrzegają i krytykują przed tym czy owym mają
poczucie dobrze spełnionego obowiązku, bo przecież kierują nimi tylko jak
najlepsze intencje. Wyciągną każdy przykład – co z tego, że jeden na dziesięć
tysięcy – na potwierdzenie swojej tezy, a zignorują wszystkie inne, które jej
przeczą.
Tak modna obecnie w pewnych środowiskach nagonka na
szczepionki przekracza granice absurdu. Zastrzegam jednak od razu, że niektóre
sam uważam za nikomu niepotrzebne, a koncerny farmaceutyczne naprawdę chcą przede
wszystkim zarabiać pieniądze, bo nie są instytucjami charytatywnymi. Kiedy kilka
lat temu obecna pani premier Ewa Kopacz jako minister zdrowia zaoszczędziła
państwu polskiemu ładnych kilku milionów złotych na szczepionki przeciw którejś
ze zwierzęcych gryp, naskoczyli na nią politycy PiS i nie przeprosili nawet
wtedy, kiedy się okazało, że cała tamta epidemia była faktycznie tylko
fałszywym alarmem i wcale nie wiadomo, czy nie nakręconym przez koncerny
farmaceutyczne w celu zgarnięcia niezłej i pewnej (bo państwowej) kasy i to od
razu od wielu państw.
Wszystkie sprawy należy rozpatrywać dogłębnie i dokładnie.
Niczego nie powinno się lekceważyć. Jednakowoż kiedy słyszę lub czytam, że
szkodliwe są szczepionki, które od wielu dziesięcioleci ratują życie i zdrowie
milionom ludzi na całym świecie, otwiera mi się nóż w kieszeni. Trzeba być
kompletnym ignorantem, żeby nie wiedzieć jakie żniwo wśród populacji całego
świata zbierała czarna ospa, tyfus, cholera czy gruźlica zanim wynaleziono
szczepionki przeciwko tym chorobom i zanim wprowadzono obowiązek powszechnych
szczepień.
Po upadku cesarza Francuzów, Napoleona Bonapartego, były
takie państwa, które zakazały szczepień na ospę (bo te już wtedy były) tylko
dlatego, że obowiązek szczepień wprowadził znienawidzony zdobywca. Teraz mamy
do czynienia z bandą oszołomów, która wyleje dziecko z kąpielą, byle tylko
dokopać chciwym koncernom farmaceutycznym. O koncernach i ich polityce trzeba rozmawiać.
O szczepionkach zupełnie niepotrzebnych też, ale nie wolno wypisywać głupot, że
oto np. szczepionka przeciw polio powoduje autyzm i raka! Warto przestudiować historię
i przekonać się jak straszną chorobą jest choroba Heinego-Medina i ile dzieci
na nią chorowało, zanim wprowadzono szczepionkę. Jeżeli teraz w wyniku działań
panikarzy i oszołomów ich własne dzieci i dzieci tych, którzy uwierzą w ich
bajdurzenie, będą chorować na okropne przypadłości, które znamy już tylko z
historii, to nie ma kary, na którą ci ludzie nie będą zasługiwać!
Przede wszystkim potrzebna jest wiedza. Wiedza rzetelna,
oparta na potwierdzonych badaniach. Jeżeli czegoś do końca nie wiemy, nie
popisujmy się zasłyszanymi „mądrościami”, bo skutki mogą być nieobliczalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz