piątek, 3 października 2014

Przy okazji którejś z kolei "sensacji" nt. szczepień



Moja córka urodziła się w prywatnej klinice położniczej w pobliżu naszego mieszkania, więc żony nie musiałem nigdzie wozić, bo sobie poszła po prostu piechotą. Właściwie razem poszliśmy, bo zostałem przy porodzie. Wszystko przebiegło gładko. Żona dostała znieczulenie, poród trwał bardzo krótko (ok. pół godziny), po czym poszedłem do domu się zdrzemnąć, żeby z rana przyjść z synem i pokazać mu siostrzyczkę. Cały stolik przy łóżku żony zastawiony był mnóstwem przysmaków, które w niczym nie przypominały typowego szpitalnego jedzenia. Obsługa była wspaniała, opieka lekarska i pielęgniarska troskliwa, wszyscy uśmiechnięci i gotowi do pomocy. Ktoś powie, że jasna sprawa, bo przecież za pieniądze. Owszem tak, trochę nas to kosztowało, ale uważam, że były to najlepiej wydane pieniądze w naszym życiu! 

Piszę o tym, ponieważ przypomniały mi się wszystkie komentarze bliższych i dalszych znajomych. Po pierwsze na temat samej kliniki. „No wiesz, oni tam są fajni i mili, ale jak tylko pojawiają się jakieś komplikacje, to zaraz pacjentkę wsadzają do karetki i odwożą do państwowego szpitala!” – ostrzegały koleżanki żony. „Znieczulenie w kręgosłup? Oj wiesz, po tym mogą się pojawić komplikacje!”, itd. itp. Kiedy się słucha takich komentarzy w takim natężeniu, można naprawdę zacząć odczuwać życie w świecie o wiele gorszym, niż on w rzeczywistości jest. 

Żona miała bardzo nieprzyjemne wspomnienia z porodu naszego syna, który przyszedł na świat w państwowym szpitalu i to jeszcze przed akcją „Gazety Wyborczej” „Rodzić po ludzku”. Było zupełnie nie po ludzku. Pielęgniarki i lekarze traktowali ją jak przedmiot, warunki były fatalne, a na dodatek już po porodzie okazało się, że pojawiły się jakieś problemy u żony z powodu błędu w sztuce lekarza. O szpitalnym jedzeniu lepiej nie mówić. Oczywiście nie było też mowy, żebym był obecny przy porodzie. Dlatego poród w prywatnej klinice był dla mojej żony tak niesamowicie pozytywnym kontrastem. Do dziś z wielkim sentymentem go sobie przypominam. 

Przy okazji przypomniał mi się wiersz Gałczyńskiego o ulicznym sprzedawcy herbaty, którego na koniec ktoś oskarżył, że jego herbata jest z pluskiew i cały jego interes przez tę zszarganą opinię diabli wzięli. Oczywiście wszyscy ci, którzy ostrzegają i krytykują przed tym czy owym mają poczucie dobrze spełnionego obowiązku, bo przecież kierują nimi tylko jak najlepsze intencje. Wyciągną każdy przykład – co z tego, że jeden na dziesięć tysięcy – na potwierdzenie swojej tezy, a zignorują wszystkie inne, które jej przeczą.
Tak modna obecnie w pewnych środowiskach nagonka na szczepionki przekracza granice absurdu. Zastrzegam jednak od razu, że niektóre sam uważam za nikomu niepotrzebne, a koncerny farmaceutyczne naprawdę chcą przede wszystkim zarabiać pieniądze, bo nie są instytucjami charytatywnymi. Kiedy kilka lat temu obecna pani premier Ewa Kopacz jako minister zdrowia zaoszczędziła państwu polskiemu ładnych kilku milionów złotych na szczepionki przeciw którejś ze zwierzęcych gryp, naskoczyli na nią politycy PiS i nie przeprosili nawet wtedy, kiedy się okazało, że cała tamta epidemia była faktycznie tylko fałszywym alarmem i wcale nie wiadomo, czy nie nakręconym przez koncerny farmaceutyczne w celu zgarnięcia niezłej i pewnej (bo państwowej) kasy i to od razu od wielu państw. 

Wszystkie sprawy należy rozpatrywać dogłębnie i dokładnie. Niczego nie powinno się lekceważyć. Jednakowoż kiedy słyszę lub czytam, że szkodliwe są szczepionki, które od wielu dziesięcioleci ratują życie i zdrowie milionom ludzi na całym świecie, otwiera mi się nóż w kieszeni. Trzeba być kompletnym ignorantem, żeby nie wiedzieć jakie żniwo wśród populacji całego świata zbierała czarna ospa, tyfus, cholera czy gruźlica zanim wynaleziono szczepionki przeciwko tym chorobom i zanim wprowadzono obowiązek powszechnych szczepień. 

Po upadku cesarza Francuzów, Napoleona Bonapartego, były takie państwa, które zakazały szczepień na ospę (bo te już wtedy były) tylko dlatego, że obowiązek szczepień wprowadził znienawidzony zdobywca. Teraz mamy do czynienia z bandą oszołomów, która wyleje dziecko z kąpielą, byle tylko dokopać chciwym koncernom farmaceutycznym. O koncernach i ich polityce trzeba rozmawiać. O szczepionkach zupełnie niepotrzebnych też, ale nie wolno wypisywać głupot, że oto np. szczepionka przeciw polio powoduje autyzm i raka! Warto przestudiować historię i przekonać się jak straszną chorobą jest choroba Heinego-Medina i ile dzieci na nią chorowało, zanim wprowadzono szczepionkę. Jeżeli teraz w wyniku działań panikarzy i oszołomów ich własne dzieci i dzieci tych, którzy uwierzą w ich bajdurzenie, będą chorować na okropne przypadłości, które znamy już tylko z historii, to nie ma kary, na którą ci ludzie nie będą zasługiwać! 

Przede wszystkim potrzebna jest wiedza. Wiedza rzetelna, oparta na potwierdzonych badaniach. Jeżeli czegoś do końca nie wiemy, nie popisujmy się zasłyszanymi „mądrościami”, bo skutki mogą być nieobliczalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz