poniedziałek, 27 października 2014

Agresja jako immanentny element naszej istoty



Co jakiś czas lubimy wyrazić zdziwienie, że tak trudno nam się cieszyć z pozytywnych osiągnięć, czy to naszych własnych, czy to znajomych czy w skali całego kraju, a z taką lubością grzebiemy się w porażkach. Krytyka wywołuje o wiele większy i zakrojony na szerszą skalę entuzjazm niż pochwała. Kiedy dochodzi do klęski, każdy staje się specjalistą od jej analizy, a jeżeli nie ma aż takich ambicji, to i tak nie umie się powstrzymać od dorzucenia co najmniej jednej kąśliwej bądź ironicznej uwagi. 

Kiedy na forum pojawia się apel o jakieś pozytywne pomysły na stworzenie/zbudowanie czegokolwiek, lub na znalezienie rozwiązania, które będzie wymagało działań pozytywnych, odzew jest najczęściej dość słaby. Kiedy jednak przychodzi do krytyki winnych klęsk i pomysły na ich przykładne ukaranie, inwencja twórcza dyskutantów (oraz ich liczba!) zdaje się gwałtownie rosnąć. 

Od czasu do czasu lubię więc wraz z szeregiem znajomych poczynić taką obserwację, nie zauważywszy, że to co robię, to tak naprawdę kolejna jałowa krytyka, tyle że krytyka krytykantów.
Przyszło mi więc do głowy, że skoro to zjawisko jest tak powszechne – do tego stopnia, że można je wręcz uznać za regułę. Musi się za tym kryć jakiś mechanizm wypływające z jakiejś głębszej struktury stojącej za wszystkimi naszymi poczynaniami. 

Przy okazji przypomniały mi się koleżanki-nauczycielki, dwadzieścia kilka lat temu starsze, a obecnie również moje rówieśniczki, które od czasu do czasu lubią ponarzekać na niewdzięczność uczniów, którzy po skończeniu szkoły na ulicy „ci nawet dzień dobry nie powiedzą”.  Odsiewając te, których uczniowie po prostu nienawidzili, bo w tym wypadku, byłoby to zjawisko zupełnie wytłumaczalne, powszechność braku manifestacji wdzięczności bierze się z dość prozaicznego powodu, o którym pisałem w poprzednim wpisie, a mianowicie, że wdzięczność w przyrodzie nie występuje, że jest wytworem kultury. Na dość pierwotnym poziomie, ale jednak kultury. Wdzięczność to uczucie, którego się uczymy. Jeżeli nikt nam tego typu uczucia nie wpoi w domu za młodu, trudno nam będzie nawet zrozumieć, czego domagają się te nauczycielki. Ponieważ już dość dawno doszedłem do tego wniosku, nigdy od uczniów czy studentów nie oczekiwałem wdzięczności, więc się pod tym względem nigdy nie rozczarowałem. Satysfakcję natomiast zawsze mi daje obserwacja tej jednej osoby na sto, która faktycznie postępując wg moich poleceń, osiąga sukces w tym, w czym chciałem żeby odniosła sukces. 

Wracając do łatwości krytyki przy braku umiejętności wykrzesania w sobie spontanicznego podziwu, to kwestia wydaje się, wbrew pozorom, dość prosta. Człowiek to jest dopiero pierwszy gatunek, który świadomie coś buduje. Tworzenie wielkich struktur, czy to dosłownie budowli, czy to fabryki czy instytucji to już są wyniki działań przemyślanych na co najmniej kilku poziomach. Jest to więc kwestia kultury, jej aksjologii, skuteczności zaszczepienia owej aksjologii w procesie edukacyjnym itd.  Tymczasem to, co nam przychodzi naturalnie, to obrona (jako reakcja negatywna) i atak (jako akcja pozytywna). Robimy to instynktownie, bo nasi przodkowie musieli przetrwać na sawannie, i musieli sobie coś upolować do jedzenia, albo obrabować napotkaną inną hordę pierwotną. Atak/obrona  to czynniki, które wzbudzają nasze naturalne emocje, bo wypływają z jakiejś nieświadomej warstwy naszego istoty, wykształconej w wyniku naturalnej selekcji . 

Kiedy więc jeden z celebrytów znany jako juror jednego z telewizyjnych konkursów na talent muzyczny zaproszony do TVP Kultura próbuje się „zakolegować” z Jerzym Hoffmanem (zaproszonym m.in. po to, żeby mówić o Rosji i jej polityce) i popisuje się swoim wnioskiem, że całe nieszczęście świata bierze się stąd, że wychowujemy młodzież na wzorach bohaterów i wojowników, co zawsze będzie owocować agresją, można się tylko uśmiechnąć.  Owszem istnieją społeczności, gdzie się  chłopców (no bo w większości kultur kult wojowników nadal wszczepia się chłopcom) na pacyfistów, np. Amisze, ale trudno sobie wyobrazić ich los w sąsiedztwie np. talibów, zakładając że nie istnieje instytucja państwa ze swoim aparatem przemocy, który wszystkim zapewnia jakie takie bezpieczeństwo. 

Ponieważ konflikt jest integralną częścią rzeczywistości, nie ma się co dziwić, że do agresji (jeżeli nie fizycznej, to na pewno werbalnej, w dobie Internetu zwłaszcza na piśmie) jesteśmy skorzy o wiele częściej, niż do chwalenia zjawisk pożądanych. Agresja – w tym wypadku zjadliwa krytyka – przychodzi nam łatwiej, bo wypływa z głębi naszej konstrukcji psychicznej, niż chwalenie, które wymaga głębszego zastanowienia, przeanalizowania, czy faktycznie dana rzecz jest pochwały warta itd. Za dużo myślenia, a myślenie to już sfera kultury, a nie natury (w dużym uproszczeniu oczywiście, bo granice między naturą i kulturą, oraz same te terminy wymagają jeszcze wielu przemyśleń i rewizji poglądów). 

Lubimy pokrytykować. Powiedzmy sobie wprost – lubimy komuś dokopać. Nie jest to cecha jakaś wybitnie polska, bo natura ludzka jest wszędzie podobna, ale są jednak społeczności, gdzie odpowiednie ukształtowanie mentalności młodych ludzi daje wyniki w postaci ciężkiej pracy nad samodoskonaleniem, co owocuje pozytywnymi wynikami w nauce i pracy. Kiedy natomiast się dużo pracuje i na dodatek widzi się dobre wyniki tej pracy, wtedy jest mniej czasu na krytykę, a więc mniej czasu na popisywanie się tą specyficzną formą agresji. Co jednak zrobić, żebyśmy faktycznie mogli zobaczyć przełożenie naszych wysiłków na efekty? Cudze porażki widać od razu  i nie trzeba się w ogóle napracować, żeby je skrytykować.

1 komentarz:

  1. Dzień dobry,
    co do wpisu powyżej, nie mam do powiedzenia nic ciekawego poza tym, że prawdopodobnie mam Pan rację. Na tym się nie znam. : ) Ale mam wiadomość techniczną. Niech Pan poprosi kogoś kto się zna na stronach www, bo podejrzewam, że mam Pan zainstalowany jakiś zarażony skrypt. Na androidzie i na windows objawia się to próbą zmuszenia użytkownika do instalacji podejrzanych dodatków na swoim urządzeniu. Pozdr. cpa

    OdpowiedzUsuń