wtorek, 21 października 2014

Konflikt jako immanentny element istnienia


Analiza historii połączona ze znajomością przyrodniczego porządku przetrwania nieuchronnie prowadzi do niezbyt optymistycznych wniosków, że jako część przyrody podlegamy wszystkim jej prawom tak przekonująco przedstawionym przez Charlesa Darwina. Ponieważ tzw. darwinizm społeczny to teoria a priori potępienia godna, bardzo trudno się nie narazić na opinię potwora, jeżeli się głosi choćby jego elementy. Pewnych tematów, jakkolwiek przykrych dla naszych wrażliwych umysłów, nie możemy unikać, ponieważ będziemy się pogrążać w ułudzie, która nas będzie wpędzać w coraz to większe rozczarowania, oraz sprawi nam ból przy pierwszej konfrontacji z twardą rzeczywistością. 

Niewątpliwie wszyscy, nawet reprezentanci najbardziej prymitywnych kultur (oczywiście relatywnie, w porównaniu ze stopniem skomplikowania tzw. wyższych cywilizacji), zaczęliśmy się wyróżniać wśród naszych zwierzęcych kuzynów tym, że przyjęliśmy nieco inną strategię przetrwania, m.in. polegającą na tym, że należy dbać o każdego członka hordy, w tym o tych zniedołężniałych czy chorych. Osobiście za początek ludzkości jako gatunku ten moment, kiedy najsilniejsi członkowie hordy zaczęli okazywać empatię wobec najsłabszych i kiedy po raz pierwszy nie porzucono ciężko rannego towarzysza na pastwę dzikich zwierząt ratując własną skórę. Wtedy to prawdopodobnie odkryto również wdzięczność, która w świecie przyrody zdaje się nie występować, albo przynajmniej w bardzo ograniczonym wymiarze. Wdzięczność wymaga bowiem pewnego zapętlenia myśli – po pierwsze trzeba pamiętać, po drugie trzeba zdawać sobie sprawę, że to co zapamiętaliśmy było dla nas dobre, po trzecie musimy również zdawać sobie sprawę, że ktoś, to to dla nas zrobił mógł równie dobrze tego wcale nie zrobić. Na dodatek ktoś musiał w sobie wyrobić przeświadczenie, że za dobry czyn wobec niego w ogóle trzeba się odpłacać ciepłym uczuciem albo podobnym czynem. Ludzka inteligencja pozwoliła też naszym przodkom budować całe systemy społeczne oparte na zależności biorącej z kolei swój początek z poczucia/obowiązku wdzięczności. Nie powinniśmy bowiem upraszczać wizji początków ludzkości sprowadzeniem jej do roli brutalnej siły w podporządkowywaniu sobie współplemieńców. Nie powinniśmy jednak jej również bagatelizować. Agresywna siła leży bowiem gdzieś u podstaw najgłębszej struktury całego systemu, którego celem jest przetrwanie i przekazanie genów. 

Darwin nie twierdził, że wygrywa najsilniejszy. Ba, nie wygrywa nawet najinteligentniejszy. Wygrywa ten o największej zdolności adaptacyjnej. Homo sapiens okazał się godny przetrwania, a nawet zapanowania nad planetą dzięki swojej genialnej strategii budowania skomplikowanej siatki więzów społecznych. Wodzowie, a potem monarchowie niekoniecznie byli ludźmi najsilniejszymi (choć pierwotnie często tak), ale przede wszystkim byli tymi, którzy umieli wokół siebie zorganizować grupę lojalnych popleczników. Oczywiście historia zna niemało bezwzględnych łobuzów, którzy na czele swoich band terroryzowali innych współplemieńców, a potem członków innych plemion, ale już wielkie cywilizacje starożytne musiały się opierać na czymś więcej, niż tylko na chciwości i chuci najsilniejszych łobuzów. Konieczność współpracy oraz system ekonomicznej zależności stanowił o wiele trwalsze więzi, na których budowano społeczeństwa i cywilizacje od prymitywnej brutalnej siły. Faraon nie tylko potrafił każdego ukarać za nieposłuszeństwo, ale przecież uważany był za opiekuna ludu. Greccy tyrani, czy nawet rzymscy cesarze, najpierw coś dawali (przynajmniej obietnice), żeby w zamian otrzymać posłuszeństwo poddanych. Wcześniejsze mocarstwa Bliskiego Wschodu prowadziły tzw. gospodarkę pałacową, który można nazwać systemem redystrybucji (najpierw wszystko do pałacu, a potem pałac „łaskawie rozdaje” potrzebującym – tak w pewnym uproszczeniu). 

Wiem, że niektórych (zwłaszcza korwinowców) zszokuje mój skrót myślowy, ale uważam, że socjalizm to immanentna cecha naszego gatunku. Bez współpracy społecznej nie bylibyśmy po prostu ludźmi. Oczywiście znaczenie tego mojego „socjalizmu” jest dość szerokie i z pewnością nie zawęża się do ideologii, jaka pojawiła się dopiero w XIX (no powiedzmy, że XVIII), ani tym bardziej tej, którą za legitymację swoich rządów uznały krwawe reżimy XX wieku. 

Współdziałanie i organizowanie struktur społecznych to jedna z naszych strategii przetrwania, a nawet rozwoju, ale nie wolno zapominać, że mamy wbudowane również inne mechanizmy przetrwania, w tym strategie zdobycia przewagi we własnym społeczeństwie. Człowiek, jako istota inteligenta, wpadł na pomysł, że owszem, współpraca się opłaca, ale przy odrobinie sprytu, można bliźnimi manipulować i w ten sposób zyskiwać przewagę. Zastosowanie brutalnej siły jako ostatecznej instancji oraz podstępu i zdrady daje pewnym jednostkom niesamowitą przewagę nad tymi, którzy wierzą w siłę dobrowolnej umowy. Na dodatek w sytuacjach ekstremalnych, np. nagłego zagrożenia, może się okazać, że nie wszyscy wybiorą strategię wzajemnej pomocy, ale niektórzy zechcą ratować po prostu siebie. Człowiek, który nauczył się obserwować mechanizmy własnego działania potrafi całkiem na zimno i z wyrachowaniem zastosować okrucieństwo, które w innych przypadkach służyłoby tylko do obrony. Niestety w ramach nawet jednego społeczeństwa toczą się spory o partnerów seksualnych, o dostęp do lepszego bytu materialnego (najczęściej chodzi tu po prostu o pieniądze) itd. itp. Dlatego bardzo naiwna wydaje się wiara, ze kiedyś wyeliminujemy konflikty czy wojny. Jeżeli nawet uda się wymazać z ludzkiej świadomości religie, czy narody, w imię których konflikty wybuchają, one się pojawią w innej postaci, bo struktura konfliktu leży dużo głębiej niż rywalizacja jakichś państw o terytorium, albo chęć narzucania swoich wierzeń przez pewne grupy fanatyków religijnych. Warto przyjrzeć się wielu codziennym sytuacjom, choćby w zwyczajnych domach, gdzie na mniejszą skalę konflikty pojawiają się praktycznie codziennie. Najczęstsze konflikty, które dla obserwatora z zewnątrz mogą się wydać absurdalne biorą się z chęci zaznaczenia swojej roli w stadzie.  Kto bywał na konferencjach naukowych, ten pewnie nieraz obserwował zjadliwe ataki na referenta. One oczywiście bywają uzasadnione, ale dlaczego są tak zjadliwe? Tak naprawdę za taką formą wytknięcia błędu kolegi-naukowca stoi chęć pokazaniu mu jego miejsca w szeregu. Tutaj niestety nadal nie odbiegamy od naszych kuzynów-pawianów.[1]

Dopóki znajdujemy się na pewnym poziomie abstrakcji, mamy raczej tendencję do kierowania się empatią i dążymy do wzajemnej kooperacji. Kiedy poczujemy większe zagrożenie, schodzimy na „poziom alarmowy”, kiedy uruchamiamy mechanizmy bardziej atawistyczne. Nie jest to jednak tak bardzo proste, bowiem zdając sobie z tego wszystkiego sprawę, człowiek już dawno wypracował metody całkiem świadomego wykorzystywania zachowań z poziomu niższego w celu osiągnięcia swoich celów. A nie zapominajmy, że współdziałamy ze sobą przede wszystkim dlatego, że sami chcemy przetrwać (i przekazać geny), więc w ostatecznym rozrachunku zawsze lepiej dla nas będzie jeśli to my „ukradniemy krowy”, a źle jeśli to nam ktoś „ukradnie krowy”. Myślenie wspólnotowe, oparte na solidarności, która wymaga w praktyce pewnych umów, jest bardzo dobre, dopóki nie uznamy, że działanie bardziej egoistyczne jest dla nas (w sensie „dla mnie, jednostki”) jeszcze korzystniejsze. 

Metody, jakie potrafimy zastosować w celu osiągnięcia celu, też mogą sięgać do arsenału bardzo pierwotnych mechanizmów obronno-zaczepnych (bo, tak przy okazji, człowiek pierwotny nie tylko się bronił, ale też polował, żeby zdobyć pożywienie, więc agresja miała zadanie nie tylko „negatywne”- obronne, ale również „pozytywne”- atakujące). Próby „ucywilizowania wojny” to nie jest wymysł ostatniego stulecia. Pewne konwencje dotyczące niezabijania jeńców, czy też ludzkiego ich traktowania, w tym nietorturowania, sięgają czasów starożytnych! Jak pokazują przykłady praktycznie wszystkich wojen, są one zawsze łamane. Przypomina mi się scena z filmu „Stalin” z roku 1992, w którym krwawy bolszewicki zbrodniarz rozmawia ze swoim synem. Pyta go, o ile dobrze pamiętam, czy w celu wydobycia informacji od jeńca wojennego można zastosować tortury. Młody człowiek odpowiedział, że oczywiście nie, bo to wbrew konwencjom międzynarodowym. Na to ojciec łaje go w dosadnych słowach zadając pytanie retoryczne: „A gdyby od tych informacji zależało życie twoich towarzyszy?” (Odtwarzam z pamięci, więc nie jest to cytat dosłowny). Powiedzmy sobie otwarcie, to nie jest argument, nad którym można przejść do porządku dziennego, kiedy prowadzi się wojnę. Owszem, przegrani zbrodniarze wojenni są stawiani przed sądem i skazywani. Zwycięzcy niezwykle rzadko. Dlatego w trakcie prowadzenia działań wojennych tak trudno o przestrzeganie „cywilizowanych” metod (cudzysłów dlatego, że „cywilizacja” ze swoim rdzeniem „cywilny” i „wojna” niejako się wykluczają). 

W okrutnej rzeczywistości religie są dla wielu ludzi nadzieją na jakiś transcendentny porządek, w którym można się spodziewać bezpieczeństwa i szczęścia. Dlatego osobiście staram się nie potępiać w czambuł ludzi religijnych. Kiedy jednak ci zaczynają uważać, że w imię obrony wiary mają prawo zachowywać się agresywnie wobec tych, którzy ich wiary nie podzielają, zaczyna się konflikt, a wiemy, że były czasy (ba, zdaje się, że one powróciły!), że owe konflikty przekształcały się w krwawe wojny.
Nie uciekniemy od kodu, jaki determinuje nasze zachowania. Nie uciekniemy od potrzeby zapewnienia sobie żywności, w tym jej zapasów, nie uciekniemy od potrzeby seksu, a więc zdobycia atrakcyjnej parterki/atrakcyjnego partnera. Nie uciekniemy od jeszcze kilku czynników, które są immanentną częścią naszej natury. Niemniej posiadamy ogromną zdolność uczenia się i adaptacji. Nie zapominajmy, że to te czynniki dały nam tak ogromną przewagę nad innymi gatunkami. Dzięki tym zdolnościom jesteśmy w stanie wypracować wspólnie z innymi „wirtualne przestrzenie”, czyli sposoby pojmowania świata, które są kolejnym, niezwykle istotnym elementem odróżniającym nas od innych gatunków. Ten wyróżniający nas element to nieustanny, choć praktycznie beznadziejny wysiłek w celu wyjścia poza wszelki determinizm. Niestety, to działanie może generować kolejne nieszczęścia, bo lekceważenia natury też prowadzi do poczucia frustracji. Niemniej jest ono i tak jedynym pocieszeniem dla człowieka, o ile nie jest to samiec/samica alfa, który/a i tak realizuje swoje cele i żadnego pocieszenia nie potrzebuje.


[1] Pawiany, jak można się dowiedzieć z filmów przyrodniczych, to wg ludzkich kryteriów dość paskudne stworzenia. Np. samiec, który zdobędzie władzę nad stadem, w tym dostęp do samic, zabija potomstwo swojego poprzednika przegryzając im główki, natomiast samice o silniejszej pozycji w stadzie okazują swoją wyższość swoim słabszym towarzyszkom pastwiąc się nad ich dziećmi. Kiedy więc jakaś samica potrząsa, przewraca lub bije pawianie dziecko, znaczy to, że chce pokazać jego matce, ze ta w stadzie niewiele znaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz