poniedziałek, 3 listopada 2014

O zasadach



Nieżyjący już niestety wybitny artysta-fotografik znany z licznych albumów sławiących piękno północnego Podlasia, Wiktor Wołkow, na prośbę pewnych pań, z którymi jechał na obchody dni Walonii w Namur, żeby zrobił im zdjęcie, odpowiedział, że poza granice województwa podlaskiego nie zabiera ze sobą aparatu fotograficznego i zdjęć nie robi. Na pełne zdziwienia pytanie „ależ dlaczego?”, odpowiedział „Bo jakieś zasady trzeba mieć!” Byłem świadkiem akurat tej rozmowy, ale moi znajomi, którzy znali go lepiej opowiadali, że niejednokrotnie się wypowiadał w tym duchu, tzn., że poza naszym województwem zdjęć nie robi i że zawsze uzasadniał tę swoją decyzję twierdzeniem o konieczności posiadania zasad. Efekt jego słów był zawsze ten sam, tzn. lekkie uśmieszki zdradzające kompletną dezorientację, ponieważ nikt nie wiedział, czy wziąć te słowa za świetny żart, czy też jednak potraktować je śmiertelnie poważnie. 

Krakowski artysta pochodzący z Odessy, Alosza Awdiejew czasami opowiada z estrady serię dowcipów o pijakach. Jeden z nich to dialog między starym menelem i jego równie zapijaczoną partnerką. Siedzą na ławce w parku, stary pijak otwiera wino typu prostego i częstuje kobietę. Ta się wzdraga mówiąc „Przecież wiesz, że ja z gwinta nigdy nie piję!”, na co ten odpowiada „I za to cię, (tu pada jej imię), szanuję!”
Dlaczego przytaczam te dwa, wydawałoby się dość mało mające ze sobą wspólnego, przypadki? Otóż oba są ilustracją kwintesencji pewnych założeń konwencjonalnych, które przyjęliśmy nazywać zasadami!
Na wpół humorystyczny efekt słów Wiktora Wołkowa pokazuje, że niektórzy je brali za pewien absurd, który z pewnością musi być żartem. Dowcip o parze pijaków właśnie dlatego jest dowcipem, ponieważ pokazuje absurdalność szacunku dla zasady, która merytorycznie nie ma żadnego znaczenia, ponieważ pijaczka i tak się upije i upodli, tyle że prawdopodobnie zrobi to przy użyciu szklanki lub innego naczynia, które nie jest butelką. 

Przykłady są być może niezbyt poważne, ale warto się zastanowić nad charakterem tzw. zasad w ogóle. Myślę, że się zgodzimy, że zasady, czyli pewne założenia na poziomie dość abstrakcyjnym, odróżniają nas od zwierząt, które nie są w stanie ich robić, ponieważ zawsze funkcjonują na poziomie konkretu. Łatwo stąd wysnuć wniosek, że posiadanie zasad nie jest kwestią natury, ale kultury (jakkolwiek dyskusyjna może być granica między tymi kategoriami). Kiedy przyjrzymy się różnicom w systemach aksjologicznych różnych cywilizacji, bez trudu dostrzeżemy, że wynikają one z odmiennych założeń, czyli różnych zasad, które ktoś kiedyś narzucił lub wypracował na drodze powszechnego konsensusu na potrzeby funkcjonowania danej społeczności. Generalnie bowiem zasady są po to, żeby nam się łatwiej żyło, żebyśmy się poruszali w świecie w miarę przewidywalnym i możliwym do zrozumienia i nauczenia. Postępując według zasad czujemy się moralnie w porządku, zaś złamanie tychże przez kogoś innego uważamy za co najmniej zgrzyt w rzeczywistości, w której nauczyliśmy się funkcjonować. Problem z zasadami jest jednak taki, że nigdy do końca nie wiadomo, czy one faktycznie służą dobru członków społeczności, ponieważ zostały wypracowane na zasadzie obserwacji zjawisk społecznych i są wynikiem próby zaradzenia problemom, czy też zostały przyjęte na zasadzie „bo tak i już”. Ponieważ zasady nie wypływają wprost z natury, ich podważanie to, można powiedzieć, ulubione zajęcie gatunku ludzkiego na całej przestrzeni jego historii. 

Pewnym zasadom nadano charakter religijny. Jeżeli więc symbolem posłuszeństwa (eufemistycznie zwanego „przymierzem”) z Bogiem stało się usunięcie niemowlęciu płci męskiej napletka, albo powstrzymywanie się od jedzenia wieprzowiny, podczas gdy jagnięcina (ze zwierzęcia zabitego w bardzo konkretny sposób) okazała się jak najbardziej dopuszczalna, to te na dobrą sprawę dość arbitralnie ustalone zasady trudno było podważać, bo sama ich absurdalność niejako wskazywała na poddanie próbie posłuszeństwa. Nie o sam napletek więc chodziło, ale o to, żeby pokazać swoje posłuszeństwo wobec Boga oraz żeby się pozytywnie (oczywiście w ramach założeń tej konkretnej religii) odróżnić od tych, których przymierze z Bogiem nie chroni. 

Jeżeli pewne zasady wchodzą w skład jakiegoś większego systemu, a więc tradycji uświęconej swoim kilkupokoleniowym trwaniem, nawet te najgłupsze zaczynają się cieszyć szacunkiem ogółu i ktokolwiek będzie starał się je podważyć, zmienić, czy odwołać, spotka się najczęściej z powszechnym potępieniem.
Zasady funkcjonujące w danych społecznościach najczęściej na pewnym etapie ich rozwoju przyjmują formę prawa. W tym przypadku próba ich podważenia staje się równie trudna, jak w przypadku sankcji religijnej, ponieważ rychliwość nie jest raczej najbardziej charakterystyczną cechą machin legislacyjnych. Jeżeli więc wygodna dla pewnej grupy społecznej zasada jest na dodatek usankcjonowana prawem, niezwykle trudno jest ją naruszyć. Tutaj doskonałym przykładem jest sprawa niewolnictwa. Sama zasada traktowania drugiego człowieka jako własność, którą można zmuszać do robienia tego, czego sama by sobie raczej nie życzyła, dzisiaj wydaje się nieludzka i wbrew naturze, ale przecież przez wieki nikogo nie szokowała, nawet samych niewolników. Odrodzenie instytucji niewolnictwa w okresie renesansu, a potem jej zastosowanie na szeroką skalę w koloniach amerykańskich to również przykład tego, jak konkretne interesy pewnych grup potrafią wpłynąć na kształtowanie się całego systemu wartości. W XIX wieku biali obywatele Południa USA bronili zasady posiadania człowieka przez człowieka z uporem dziś niemal niezrozumiałym. O ile bowiem jesteśmy sobie w stanie wyobrazić ich poczucie własnego interesu, to jednak w zacietrzewionych tekstach, w których sprzeciwiali się abolicjonistom, argumenty mówiące o tym, że bez niewolników nasze plantacje stracą siłę roboczą, a my niemałe profity, ale za to mnóstwo punktów wykazujących konieczność utrzymania zasad, na jakich opierało się społeczeństwo Południa i jego gospodarka. Sięgano po „argumenty” religijne i etyczne, a więc po zasady! 

Zasada posłuszeństwa żony wobec męża, czy też zasada, że kobieta nie powinna zabierać głosu w sprawach polityki i dlatego nigdy nie powinna mieć prawa do wybierania przedstawicieli do parlamentu, długo utrzymywały się w świadomości społecznej, nawet wśród samych kobiet. Ba, istnieją społeczności, gdzie nadal obowiązują! 

Ludzka seksualność wydaje się obszarem, gdzie tworzenie zasad typu „bo tak i już” wydaje się obsesją naszego gatunku. Poligamia, monogamia, podejście heteroseksualne, homoseksualne, tabu kazirodztwa itd. itp. to kwestie, które żywo zajmują twórców zasad, ale również ich gorliwych obrońców oraz przeciwników, czyli tak naprawdę wszystkich! Społeczności poligamiczne wywołują uśmiech politowania wśród zwolenników monogamii, choć liczba łamiących zasady wśród tych ostatnich jest przecież niemała. Małżeństwo między członkami bliskiej rodziny wzbudza odruch sprzeciwu, choć np. oddawanie dziewczynek za żony stryjom jest znane w historii, a małżeństwa między kuzynami pierwszego stopnia (rodzeństwem ciotecznym) w pewnych całkiem nam bliskich kulturach nie jest niczym szokującym (jeśli poczytamy trochę angielskiej prozy). Pewne zasady tłumaczy się względami zdrowotnymi (przykłady pewnych chorób, np. hemofilia, występujących np. w rodzinach panujących, które łączyły się w związki w ramach dość ograniczonej populacji), choć z drugiej strony znane są przykłady dość nielicznych plemion, które również rozmnażały się wewnątrz grupy, i tychże chorób nie zanotowano. 

Wiele zasad ustalono nieco na wyrost, przewidując tragiczne konsekwencje ich złamania, podczas gdy nie można naukowo udowodnić, że one faktycznie nastąpią. Dlatego w każdym pokoleniu pojawiają się grupy dążące do obalenia starych reguł, co z kolei wywołuje często dość agresywną reakcję ich obrońców, którzy wierzą, że zasady są nienaruszalne. Przykład zmiany sytuacji kobiet w społeczeństwach tzw. Zachodu, czy też niewolników w Ameryce, pokazuje jasno, że wiele tzw. zasad to potworne zabobony, które jak najbardziej należało usunąć nie tylko z życia społeczeństwa, ale wręcz z jego świadomości. Pojawia się jednak obawa, czy rezygnacja ze wszystkich zasad (ponieważ nie oszukujmy się, w każdym pokoleniu pojawią się niejako „zawodowi” ich obalacze), sprawi, że nasz gatunek stanie się szczęśliwszy? Zasady wymyślone przez człowieka często mają mu służyć, mają go ochronić przed naturalnymi „zwierzęcymi” odruchami, takimi jak agresja, chęć eliminacji konkurenta do pożywienia i seksu, ale przez to też w tak wielu przypadkach czynią człowieka nieszczęśliwym, kiedy ten nie może dać upustu swoim instynktownym odruchom. Dlatego zasady już na samym początku zawierają wewnętrzną sprzeczność, bo najczęściej mają człowiekowi służyć, a odnoszą skutek odwrotny od zamierzonego. 

Zasady się zmieniają i będą się zmieniać, choć niektóre wydają się dość trwałe. Od czasów starożytnych potępiamy zabijanie, ale z drugiej strony przez całą naszą historię wyszukujemy wyjątków od tej reguły (a to można zabić wroga-agresora zewnętrznego, a to można zabić wroga publicznego, a to można zabić embrion lub nieprzytomnego starca – i na wszystko znajdujemy mnóstwo argumentów – często całkiem sensownych). Potępiamy przywłaszczanie sobie cudzej własności, ale już kiedy działamy osłonięci powagą państwa/społeczeństwa, czy innej instytucji, rabujemy, konfiskujemy i pobieramy opłaty bez najmniejszych skrupułów. 

Jednakże postawienie sprawy w taki sposób, że otwartym tekstem mówimy, że zasady to jedno wielkie samooszustwo, ponieważ w rzeczywistości ludzie kierują się raczej instynktami i interesami, raczej zgodnie nazwiemy zimnym cynizmem, a więc zastosujemy kategorię w najwyższym stopniu godną potępienia.
Wielu z nas szanuje raczej ludzi z zasadami (niczym ten pijak z dowcipu Aloszy Awdiejewa), niż cynicznych lawirantów i cwaniaków. Dlatego z próby ustalenia pewnego zespołu reguł współżycia chyba nigdy nie zrezygnujemy i wydaje się, że to bardzo dobrze. Rezygnacja z pewnych utopii prowadzi bowiem do potworności, z którymi nie umiemy sobie poradzić (bolszewicy, Hitler, Pol Pot). Z drugiej strony wiara w stałość zasad jest pewną naiwnością, ponieważ jako gatunek raczej się przystosowujemy do zmiennych okoliczności niż trzymamy się starego, co nam zresztą przyniosło tak wielki sukces w opanowaniu naszej planety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz