środa, 1 września 2010

"Spontan" w polityce, czyli śmiechu warte

To, że Jarosław Kaczyński posługuje się inną narracją historyczną od swoich byłych kolegów z „Solidarności”, wiemy nie od dziś. W świetle ostatniej decyzji sądu w sprawie Wałęsa kontra Wyszkowski wolno oficjalnie nazywać „legendę” polskiego Sierpnia „Bolkiem” i esbeckim szpiclem. Jako historyk z pierwszego wykształcenia jestem absolutnie za odkryciem faktów, choćby nie wiem jak były niewygodne dla wszelkiego rodzaju „legend”. Dopóki spór się toczy na konferencjach naukowych historyków wszystko jest dozwolone, ponieważ poważnie traktujący swoją pracę naukowcy, jak wierzę, będą robić wszystko by ustalić fakty. Oczywiście wiem, że historycy nie tylko mają własne poglądy polityczne, ale że sama narracja naukowego tekstu historycznego jest już pewnym założeniem politycznym i nic na to nie poradzimy. Tak działa język, a nauki i dziedziny wiedzy (bo historia nie jest nauką w logicznym znaczeniu tego słowa) poza językiem (logosem!) nie istnieją. Mimo to, historycy przynajmniej udają, że są obiektywni.
Politycy, choćby chcieli, obiektywni być nie mogą, bo czasami musieliby przyznać rację stronie przeciwnej, a to oznaczałoby utratę własnej politycznej tożsamości i politycznej racji (odrębnego) bytu. Jarosław Kaczyński, żeby nie wiem jak Paweł Poncyliusz przekonywał do zmiany retoryki na bardziej pojednawczą, na takie rozwiązanie zgodzić się nie może, bo wtedy musiałby chyba przyjąć zaproszenie (myślę, że cholernie obłudne) Bronisława Komorowskiego do „zgodnej współpracy”, w której PO robiłoby, co chciało i posługiwało się przedstawicielem niedawnej opozycji jako dowodem, że ich polityka jest słuszna. Jarosław Kaczyński musi więc rząd krytykować i to krytykować ostro.
Nie widzę niczego nagannego w krytyce rządu Donalda Tuska, który, jak się okazuje wpędził nas w niezłe tarapaty gospodarcze. Mamy olbrzymi deficyt budżetowy, zadłużenie przekraczające słynne długi Gierka, autostrady i stadiony w proszku, i perspektywę drożyzny spowodowanej podwyższeniem VATu. Biurokracja ma się dobrze, a liczba posłów pozostaje niezmieniona. Rząd, który się mienił liberalnym, z liberalizmem nic wspólnego nie ma, więc jego krytyka jest jak najbardziej uzasadniona.
Problem w tym, że Jarosław Kaczyński atakował PO za liberalizm właśnie, a nie za cokolwiek innego. Pozycja, z której krytykuje rządzącą partię, jest wg mnie błędna i nie jest dla rządu Tuska żadną alternatywą. Hipokryzja i kolesiostwo PO zostałoby zastąpione klerykalno-urzędniczą dyktaturą i powszechną atmosferą podejrzliwości i szukania wrogów.
Próbki myślenia Jarosława Kaczyńskiego cały czas dostają się przy różnych okazjach do mediów. Ostatnio przy przedstawianiu roli swojego brata w strajku sierpniowym. Nie od dziś zresztą połowa ludności mieszkającej w Polsce stoi tam, „gdzie stało ZOMO”, a Bolek nie obalił komuny, tylko się z nią zbratał. Jedynym prawdziwie komunę zwalczającym politykiem w sierpniu 1980 okazuje się być ś.p. Lech Kaczyński. Nigdy się nie posunę do totalnej negacji jego roli w tamtych wydarzeniach, jak to często robią zaciekli wrogowie PiSu, ale w wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego proporcje ulegają wyraźnemu zachwianiu. Nie mam dowodów na to, że przywódcy opozycyjni z końca lat 80. ubiegłego stulecia nie mieli epizodów współpracy z SB, albo że się potem nie dogadywali z komunistami co do podziału wpływów w postkomunistycznej Polsce. Uważam, że dzięki temu uniknęliśmy rozlewu krwi. Zmiana ustroju nastąpiła więc niejako w umysłach wszystkich, natomiast personalnie faktycznie czołówka PZPR przedzierzgnęła się w kapitalistów, a ideowi gołodupcy pozostali gołodupcami. O tym trzeba mówić i pisać, ale historią należy się posługiwać bardzo ostrożnie. Jeżeli ktoś nawet w najlepszej wierze mija się z prawdą, to tym boleśniejsze jest tego faktu zdemaskowanie, bo ośmiesza samego obrońcę szlachetnych wartości. Cel bowiem uświęca środki tylko wtedy, kiedy jesteśmy pewni zwycięstwa. Kiedy gra się toczy, nigdy nie wiemy, kto i kiedy nas sprawdzi.
Zmierzam oczywiście ku wystąpieniu Henryki Krzywonos, która dała Jarosławowi Kaczyńskiemu prztyczka w nos wytykając mu gadanie „pierdół”. Cała pro-peowska Polska zapiała z zachwytu, jak ta „prosta kobieta”, która w sierpniu 1980 roku odważnie zatrzymała tramwaj i przystąpiła do stoczniowego strajku, tak samo odważnie i tak samo spontanicznie (!) przeciwstawiła się wielkiemu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ze strony zwolenników PiS z kolei posypały się głosy gwałtownej krytyki od oskarżeń o działanie na zlecenie, przez zarzut głupoty po niewybredne wycieczki pod adresem wyglądu zewnętrznego pani Henryki. Podobno niedługo ma się ukazać jej książka ze wspomnieniami, więc niektórzy oskarżyli ją o chęć wypromowania swojej osoby a przez to swojego towaru na rynku czytelniczym.
Pierwszą moją reakcją był spontaniczny podziw dla dzielnej tramwajarki, a obecnie zastępczej matki, ponieważ jej wystąpienie faktycznie zrobiło wrażenie zaimprowizowanego. Telewizja ma jednak to do siebie, że daje i odbiera. W południe wydawało się, że świetnie się stało, że „prosta kobieta” utarła nosa nadętemu Kaczyńskiemu. Wieczorem jednak cała Polska mogła zobaczyć panią Krzywonos w towarzystwie Jolanty Kwaśniewskiej, która otwartym tekstem przyznała się do zainspirowania Henryki, z którą jest na „ty” (od jak dawna?) do owego „spontanicznego” wystąpienia. Kto tu z kim pogrywa i w co? Chyba mimo wszystko wszyscy wiemy kto i w co. Partia władzy przechwytująca ludzi lewicy. Jawna współpraca pseudoliberałów z postkomunistami i takie prymitywne sztuczki jak wystąpienie pani Krzywonos. Wcale się nie dziwię zwolennikom PiSu, że opisują polską rzeczywistość polityczną jako postkomunistyczny spisek. Problem jednak tym, że Jarosław Kaczyński ani jego partia nie stanowią żadnej poważnej alternatywy dla tego bagna. PiS deklaruje się jako obrońca ekonomicznie wykluczonych i zarzuca PO poświęcenie zbyt małych środków na cele socjalne. Tymczasem prawda jest taka, że nadchodzą ciężkie czasy i wydatki trzeba ciąć, a pieniędzmi gospodarować oszczędnie, a nie miłosiernie. Tego jednak głośno nie powie żadna partia – ani ta utrzymująca się przy władzy, ani ta o nią się ubiegająca. To są niestety „uroki” systemu, polegającego na okresowym podlizywaniu się wyborcom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz