niedziela, 13 listopada 2011

Rola wybitnej jednostki w polityce (2)


Pamiętacie scenę z Rocky’ego IV, kiedy to tytułowy bohater, „Włoski Ogier” a równocześnie przedstawiciel Ameryki i w ogóle wolnego świata, walczy z Ivanem Drago? Zanim ją sam obejrzałem usłyszałem relację z niej z ust kolegi z roku (chyba to był mój II rok historii), który z wielkim podnieceniem opowiadał tym jak to potężny i brutalny Rusek okłada Rocky’ego, ale potem role się odwracają i piękna technika oraz finezja walki Amerykanina doprowadzają do zwycięstwa tego ostatniego. To akurat było do przewidzenia, ponieważ struktura olbrzymiej liczby filmów amerykańskich tak właśnie wygląda, a filmy z Rocky’m musiały takie być obowiązkowo. Co mnie jednak rozśmieszyło w opowiadaniu Tomka K. z Warszawy, była jego radośnie podniecona mina, kiedy opowiadał jak to rosyjscy kibice, którzy początkowo dopingowali swojego rodaka, nagle zaczynają zmieniać front i dopingują piękną walkę ledwo żyjącego już Rocky’ego. Sympatia widza przechodzi bowiem na Amerykanina. Później, kiedy ten film faktycznie sam obejrzałem, scena ta wydała mi się niemniej śmieszna i naciągana.
            Nie do końca wierzę, że kibice, którzy są nastawieni na swojego zawodnika, mogliby w czasie walki, czy meczu, nagle zmienić front poparcia pod wpływem podziwu dla kunsztu przeciwnika. Kibice, podobnie jak fani muzyków, zwolennicy jakiejś opcji politycznej, czy wyznawcy jakiejś sekty religijnej, na ogół wszystko starają się tłumaczyć na korzyść swojego idola, zaś jego przeciwnika za wszelką cenę chcą widzieć jako paskudną kreaturę. W świecie fanatyków (fanów – w końcu to ten sam źródłosłów) nie ma miejsca na obiektywne podejście.
            Czy jednak nie zdarzyło się Wam oglądając mecz, w pewnym momencie zacząć podziwiać kunszt drużyny przeciwnej? Myślę, że to się zdarza dość często, ale to nie zmienia naszego do tej drużyny stosunku. Nadal to są „wrogowie naszych”, ale to, co najczęściej robimy my, Polacy, to zaczynamy na całego używać sobie na naszej drużynie. A to, że patałachy, którzy grać nie umieją, a to, że trener do bani i powinien zostać powieszony na suchej gałęzi, a to że zawodnicy zarabiają kupę kasy, a nie potrafią grać ani jako zespół ani indywidualnie.
            Kiedy jednak oglądamy mecz drużyn zupełnie nam obcych, czasami jednak jesteśmy w stanie wyrazić podziw dla lepszych. (Ha, znam też i takich telewizyjnych kibiców, którzy tego jednak nie potrafią i muszą, po prostu muszą, z góry opowiedzieć się za kimś – najczęściej kryterium są jakieś zaszłości ze świata uproszczonej historii, sympatie etniczne itd.). Ponieważ generalnie w ogóle nie jestem kibicem sportowym, ponieważ nigdy nie potrafiłem w sobie wyrobić tej fanatycznej wierności wobec jednej drużyny, czy jednego zawodnika, zaliczam się do tego niewielkiego grona tych, którzy potrafią skupić się na technice obydwu drużyn czy zawodników i podziwiać lepszego.
            Obserwując polską arenę polityczną, również przyglądam się technikom zdobywania władzy i mimo woli kibicuję lepszemu, choć to nie jest właściwe słowo. Zwycięzca w wyborach politycznych to w dzisiejszych czasach ten, który potrafił lepiej zmanipulować tłumy. Praktycznie rzecz opiera się całkowicie na słowie, choć pewne elementy pierwotne nie są specom od PRu obce.
            Jeżeli przyjrzymy się konsekwentnej budowie wizerunku politycznego Władimira Putina, to cokolwiek byśmy o nim nie myśleli, a już zwłaszcza o jego stosunku do Polski, to trzeba przyznać, że jego ludzie robią genialną robotę. A to gdzieś z nagim torsem łowi ryby, a to niczym Jarosław Mądry spogląda na step siedząc na koniu, a to przewraca jakiegoś krzepkiego młodziaka zręcznym o-soto-gari. Może się to spotkać ze szczerym podziwem dresiarzy, ale również wzbudza erotyczny szał wśród rosyjskich kobiet. A jak jeszcze idol wypije publicznie litr zsiadłego mleka, to i matczyną miłość wiejskich staruszek wzbudzi.
            Żyjemy bowiem w czasach, gdzie czasami trudno rozróżnić prawdziwego samca alfa od samca, który się na takiego kreuje przy pomocy środków, które wcale nie pochodzą ze świata natury, ale kultury. Cały PR to sztuka, a sztuka jest pochodną języka i to wcale nie tylko sztuka retoryki.
            Silna osobowość, która byłaby w stanie pociągnąć dużą część obywateli danego kraju, a resztę skutecznie nie tylko zastraszyć, ale zneutralizować np. swoją szlachetnością intencji, nie trafia się często. Dlatego wielu specjalistów od politycznego wizerunku stara się wykreować taki obraz swojego pracodawcy, żeby wyglądał on na szlachetnego, ale i silnego przywódcę. Człowiek wychowany w kulturze, a więc człowiek o osłabionym instynkcie, który pozwoliłby mu właściwie ocenić lidera, często się na takie sztuczki nabiera.
            Tam, gdzie nie ma naturalnych przywódców, tam jacyś się jednak pojawiają, bo pojawić się muszą – to w społeczeństwie normalne. Niektórzy nawet nieźle sobie radzą przy pomocy wyuczonych technik, lub przy pomocy umów z innymi – z podwładnymi i z innymi pomniejszymi przywódcami. Niemniej zawsze pozostają takimi właśnie lokalnymi watażkami lub sobiepankami, jak przedrozbiorowi magnaci. Niektórzy z nich może i mieli predyspozycje do przywództwa, ale niestety mieli ograniczone horyzonty. Dzisiaj jest bardzo podobnie – mamy stronnictwa poszczególnych przywódców, z których żaden nie ma takiej charyzmy, jaką prawdziwy acz ucywilizowany samiec alfa mógłby mieć, ale za to sytuacja jest dość przejrzysta (przynajmniej dla niektórych). Oto są konkretni przywódcy, którzy nie wierzą w żadne tam demokratyczne mechanizmy wewnątrz ich partii, bo tak naprawdę to te partie to oni. Triumwiraty się nie sprawdzają – pokazują to jasno historia Rzymu (dwa triumwiraty, z których pierwszy się skończył objęciem pełni władzy przez Juliusza Cezara, a drugi przez Oktawiana Augusta), historia Francji (konsulat, który się kończy przyjęciem tytułu cesarskiego przez Napoleona) czy historia Platformy Obywatelskiej, gdzie Michał Płużyński i Andrzej Olechowski zostali zręcznie wymanewrowani przez Donalda Tuska.
            Tyran, który nie jest naturalnym przywódcą, a opiera swoją władzę na sile, poparciu samych nizin społecznych i obcych najemników, będzie się starał wyeliminować wszystkich potencjalnych rywali i to możliwie w ich wczesnej fazie rozwoju. Pamiętamy anegdotę Herodota o Periandrze, tyranie Koryntu, który wysłał swojego człowieka do Trazybula, tyrana Miletu w celu wypytania o najlepsze metody utrzymania władzy. Trazybul wyprowadził posłańca na spacer poza miasto i nie odpowiedziawszy na jego pytanie tylko wyrywał co wyższe kłosy z rosnących łanów zboża. Posłaniec niczego nie zrozumiał, ale jego władcy wystarczyło, że mu dokładnie opowiedział, jak go potraktował tyran Miletu. Eliminacja naturalnych przywódców to podstawa utrzymania tyranii. Naturalni przywódcy czasami obejmują władzę dyktatorską a społeczeństwa się na nią godzą. Z tyranami jest tak, że jednak mało kto uznaje ich za naturalnie predestynowanych do rządzenia, ale za okrutnych uzurpatorów..
            Rozpisałem się tak o tych samcach alfa, ponieważ ten „goryli” przykład ładnie się komponuje w jakąś logiczną całość. Niestety musimy zdawać sobie również sprawę i z tego, że zdarzają się bardzo władcze kobiety i są tak silnymi osobowościami, że niejednokrotnie są uważane za tyranki. Kobiety potrafią być świetnymi organizatorkami i bardzo dobrymi menadżerami. Tam jednak, gdzie pojawia się jakaś hierarchia, człowiek posiadający władzę, zawsze wzbudza kontrowersje. Szefowe organizacji feministycznych potrafią dać odczuć swoim „siostrom” stojącym niżej w organizacyjnej hierarchii swoją „wyższość” w równie poniżający sposób, jak jakiś mężczyzna-tyran. Taka jest niestety natura władzy. Ktoś, kto jest jej żądny, niezależnie od płci, bywa przykry na podwładnych. Co ciekawe jednak, wiele kobiet, które znam, bardziej są w stanie znieść tyranię mężczyzny od kobiety. O ile facetów-dupków uważają za coś naturalnego, to kobietę uważają za neurotyczkę, histeryczkę, albo akurat przechodzącą comiesięczną przypadłość. Oczywiście wielką rolę spełnia tutaj spuścizna kulturowa, wieki dominacji mężczyzn, która pokolenie naszych babek uważało za naturalną i w tym duchu starało się wychować kolejne pokolenia. Co jednak, jeśli znowu to zaufanie do mężczyzn-szefów bierze się bardziej z jakiegoś atawizmu, potrzeby podporządkowania się samcowi alfa? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie wiem, czy można wymyślić jakieś narzędzie, które pozwoliłoby to zbadać i przeprowadzić naukowy dowód.
            Tak czy inaczej, do zdobycia władzy trzeba mieć to minimum twardości rozumianej jako odporności na widok krzywdy czy upokorzenia drugiego człowieka. Uważam, że człowiek zbyt wrażliwy niczego nie osiągnie, ponieważ nie jest możliwe dogodzenie wszystkim. Tyran, czyli psychopata u władzy, będzie się lubował w niszczeniu przeciwników – prawdziwych i urojonych, ponieważ dla niego sama władza i jej utrzymanie jest wartością samą w sobie. Tyran lubuje się w zadawaniu bólu i upokarzaniu podwładnych, ponieważ w tym między innymi manifestuje się jego władza, albo przynajmniej tak sobie to wyobraża. . Tymczasem naturalny przywódca też potrafi być zimnym draniem wobec ludzkich cierpień, też potrafi upokorzyć podwładnego, ale z jakąś wizją, którą stawia ponad sobą. Pytaniem otwartym pozostaje, czy głęboka struktura omawianego zjawiska na samym dnie posiada czystą władzę (czyli tak samo jak w przypadku tyrana), czy też władza jest elementem wtórnym potrzebnym do realizacji celów. Dla człowieka z zewnątrz nie ma to większego znaczenia, ponieważ tak czy inaczej ludzie władzy to nie są miłe misie, ani szczerzy kompani od kielicha.
            W Kościołach chrześcijańskich biskupami również nie zostają „cisi i pokornego serca”, ale silne osobowości. Inaczej te hierarchiczne organizacje by nie przetrwały.
            Gdybyśmy więc założyli, że najgłębszą warstwę głębokiej struktury stosunków społecznych leży dążenie do władzy jednostek naturalnie do niej predestynowanych, wyglądałoby na to, że wszyscy inni, czy tego chcą, czy nie, są tylko „pożytecznymi idiotami” tych, którzy wiedzą o co naprawdę chodzi, a więc o władzę.
            Wszystkie młodzieżówki partyjne (obojętnie z jakiej partii), to organizacje pożytecznych idiotów na usługach starych wyjadaczy, którzy odpowiednio omotali ich umysły. Wielkie ruchy lewackie lat 60. i 70. na Zachodzie służyły polityce Związku Sowieckiego, czy ich uczestnicy zdawali sobie z tego sprawę, czy nie. Oczywiście nie wolno odmawiać „pożytecznym idiotom” samodzielnego myślenia. Często oni sami wierzą, że działają dla dobra sprawy, ale to przecież sam Lenin, przywódca rewolucji bolszewickiej, nazwał wielkich miłośników swoich poczynań „pożytecznymi idiotami”, dodając przy innej okazji, że „kapitalistom sprzedamy sznur, na którym zawisną”.
            Idąc dalej tym tokiem rozumowania można dojść do wniosku, że twórcy wielkich i mniejszych ideologii to niejako pożyteczni idioci działający „z góry”, gdyż ich pomysły są następnie wykorzystywane przez jednostki, które po prostu chcą władzy i obejmą ją pod byle jakim pretekstem, a skoro pod ręką jest szlachetna ideologia, to tym bardziej należy ją wykorzystać.
            Na tej zasadzie Karol Marks byłby takim pożytecznym idiotą „z wyprzedzeniem” Lenina. Podobnie można by powiedzieć o Januszu Korwinie-Mikke, który sam samcem alfa chyba nie jest, gdyż jest typem specyficznego intelektualisty, ale marzy mu się jakaś doskonała dyktatura. Gdyby się znalazł jakiś odpowiednio silny kandydat, który wyczułby sprzyjający klimat dla tego typu ideologii (co jest bardzo mało prawdopodobne) mógłby posłużyć się gotowymi poglądami JKM w celu pokazania, że chodzi o coś więcej niż samą władzę.
            Są to oczywiście dywagacje, których nie można udowodnić na gruncie twardej nauki. Nie możemy z pewnością wykluczyć, że istnieją ludzie, których niejako tworzy ich wiara we własne poglądy, a zdobycie władzy jest dla nich rzeczą wtórną – konieczną do realizacji celów. Może się przytrafić, że naturalne skłonności przywódcze zbiegną się ze szlachetną ideologią. Tak dzieje się jednak niezwykle rzadko.
            I właśnie dlatego pewne pomysły upadają, ponieważ ich nosicielami są ludzie kompletnie bezbarwni, pozbawieni tego, co nazywamy charyzmą, a co być może jest atawistycznymi cechami samca alfa. To być może dlatego, pewni przywódcy pragnący za wszelką cenę wykreować się na następców Józefa Piłsudskiego, są żałośni. Piłsudski kazał zniszczyć archiwa carskiej Ochrany, żeby pogrzebać spory sięgające okresu rozbiorów i zacząć patrzeć w przyszłość. Ponieważ był silną osobowością na wielką skalę, nie zawahał się sięgnąć do środków nielegalnych i brutalnych, ale z otwartą przyłbicą i wzięciem pełnej odpowiedzialności za swoje czyny. Pretendenci do politycznej spuścizny Marszałka zaczęli od próby szantażu politycznych przeciwników przy pomocy archiwów SB, zaś dyktatorskie zapędy budują w oparciu o gromadę lizusów i tylko do nich tak naprawdę są w stanie je zrealizować. Do spektrum „metod” zdobywania władzy dodali smutek i płacz, które to czynniki w przyrodzie na nikogo nie działają, ponieważ są wynikiem wieków kultury. Podsumowując, Józef Piłsudski miał tę pierwotną energię, którą potocznie nazywamy „jajami”. Przy nim jego ambitni następcy są jak ratlerki przy lwie. I choćby nie wiem jak szlachetne były ich pobudki, nie są w stanie wyjść poza własne naturalne ograniczenia. 
Jestem takim samym wyborcą jak kibicem. No, może polityką interesuję się bardziej niż sportem. Nie jestem jednak „twardym elektoratem” żadnego ugrupowania, a tym bardziej fanem któregokolwiek z polityków. Nie ma wśród nich ani jednego, o którym można powiedzieć, że jest prawdziwym kandydatem na przywódcę. Jako taki oceniam tylko i wyłącznie skuteczność działania. Jak na razie PO okazuje się najbardziej skuteczna. Nie jestem jednak kompletnym cynikiem i wiem, że skutecznie to niekoniecznie dla nas dobrze. Opozycja zamiast biadolić, musi się wziąć do pracy na wszystkich frontach, bo liczenie na pojawienie się „męża opatrznościowego”, to trochę jak liczenie na wygraną w totolotku. Póki co wszyscy musimy działać w warunkach ułomnej demokracji. Nie mamy innego wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz