poniedziałek, 21 listopada 2011

Tożsamość, czyli o chińskich Żydach w powieści Pearl Buck

Kwestia tożsamości w sensie znaczenia tego słowa oraz samego zjawiska zwanego poczuciem tożsamości fascynuje mnie od dawna. Z jednej strony większość z nas odczuwa silną potrzebę samookreślenia i identyfikacji z jakąś większą grupą, a z drugiej, po głębszej analizie często okazuje się, że są to rzeczy ulotne i mało precyzyjne. W krajach, gdzie ludziom żyje się dostatnio, problem tożsamości etnicznej czy religijnej wydaje się nie aż tak ważny. Z kolei tam, gdzie z daną tożsamością prowadzi się otwartą walkę, pojawia się zjawisko okopania się na własnych pozycjach i trwania przy swojej tradycji/religii/języku niczym przy największej świętości. Ba, często w autopropagandzie tym czynnikom nadaje się sankcję nadprzyrodzoną.

            Bardzo ciekawą analizą zjawiska rozmywania się tożsamości przedstawiła amerykańska noblistka z 1938 roku, Pearl S. Buck w swojej powieści Peonia napisanej dziesięć lat później. Bohaterką powieści jest młoda chińska niewolnica o imieniu Peonia właśnie, która służy w domu bogatej rodziny żydowskiej. Jeżeli kogoś to zdziwiło, to przyznaję, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Żydach z Kaifengu w prowincji Henan również byłem zaskoczony.[1] Niemniej obecność tej społeczności w Chinach sięga prawdopodobnie X wieku, z okresami częściowego zaniku poczucia tożsamości i jego ponownego odradzania. Żydzi przybyli do Chin z Indii i wkrótce przyjęli język chiński w codziennej komunikacji. Ponieważ nie unikano małżeństw mieszanych (wbrew mojżeszowemu zakazowi!), typ antropologiczny przedstawicieli tej społeczności nabrał cech mongoidalnych. W XVII wieku Chiny zaczynają odwiedzać nie tylko europejscy jezuici, ale również europejscy Żydzi, którzy przyczyniają się do odrodzenia samoświadomości swoich chińskich współwyznawców, którzy zdawali się już zapomnieć o własnych korzeniach. Część chińskich Żydów dało się ochrzcić jezuitom.

            Historia opowiedziana przez Pearl Buck dzieje się w XIX wieku, kiedy gmina żydowska znajduje się w stanie upadku. Stary rabin jest ociemniały, a jego syn, który mógłby przejąć jego funkcję, nie dorasta do tej roli, ponieważ jest ponurym łobuzem i złodziejaszkiem. Jedyna nadzieja na odrodzenie żydowskiego życia w Kaifengu to małżeństwo syna bogatej rodziny Ezra, Dawida, z Leą, córką rabina. Szkopuł w tym, że Dawid, choć ją bardzo lubi i szanuje, nie kocha jej. W dodatku Peonia, która sama się w Dawidzie kocha, a wie, że nie ma żadnych szans by stać się jego żoną, ani też konkubiną (Żydzi konkubin nie trzymają), robi wszystko, żeby spełniło się marzenie jej młodego pana czyli poślubienie córki bogatego chińskiego kupca, który w dodatku jest wspólnikiem w interesach starego Ezry. Pokrętne rozumowanie Peonii jest jedną z najmocniejszych stron powieści, ponieważ bardzo dobrze ukazuje skomplikowaną sieć emocji i przedziwnych racjonalizacji, które kierują człowiekiem, a które z prostą logiką niewiele mają wspólnego.

            Nie jest moim celem streszczanie całej powieści, do której przeczytania chciałbym zachęcić Czytelników mojego bloga, natomiast chcę zwrócić uwagę na aspekt stopniowej utraty poczucia tożsamości wśród Żydów z Kaifengu, który to moment amerykańska autorka wychowana od dziecka w Chinach, próbowała uchwycić na nieco ponad trzystu stronach.

            Strażniczką żydowskości w domu Ezrów jest zdecydowanie matka Dawida, Naomi,  która zaprasza starego rabina do zamieszkania w ich domu i jest autorką projektu ożenienia swojego syna z jego córką. Pozostali Żydzi w mieście są ubodzy i tylko oni, ludzie zamożni i powszechnie szanowani mogliby na nowo rozniecić płomień wiary w Jahwe i chęć powrotu do ziemi Izraela. Ojciec Dawida, którego matka była Chinką, nie jest temu zasadniczo wrogi, ale dla niego najważniejsze jest szczęście syna. Poza tym jest typowym chińskim bogaczem – człowiekiem sprytnym w interesach, ale ogólnie łagodnym i rozmiłowanym w codziennych drobnych przyjemnościach. Podobnym człowiekiem jest jego chiński wspólnik.

            Problem z utrzymaniem żydowskiej tożsamości w Chinach nie polegał w najmniejszym stopniu na tym, że władze prześladowały Żydów jako cudzoziemców czy wyznawców dziwnej religii (jak faktycznie jest to przedstawione w powieści). Owszem, dziwne i smutne obrzędy oraz „sekciarskie” podejście do czci jedynego Boga wzbudzało zdziwienie, ale w żadnym wypadku wrogość.

            Tymczasem ludzie starego Ezry, którzy stanowili ekipę jego karawany wysłanej w celach handlowych na zachód, przynoszą wieści, ze tam ich współwyznawców mordują w krwawych atakach. Niewykluczone, że karawana ta dotarła do Rosji, gdzie wszak w XIX wieku urządzano pogromy ludności żydowskiej, czego się nie da powiedzieć o ówczesnej Europie zachodniej. Nie znaczy to, że ta ostatnia była wolna od antysemityzmu. Wręcz przeciwnie, ale to w Rosji Kozacy i podjudzona przez władze tłuszcza co jakiś czas brutalnie napadała na dzielnice zamieszkałe przez Żydów. W każdym razie na tej podstawie możemy się domyślać, że chodzi o Rosję, ponieważ w książce żadna nazwa zachodniego państwa się nie pojawia.

            Bohaterowie powieści, zarówno Żydzi jak i Chińczycy, snują domysły na temat tego, co sprawia, że Żydów w Europie się nienawidzi i krwawo prześladuje. Sami członkowie chińskiej społeczności żydowskiej dochodzą do wniosku, że pewnie tak się dzieje, ponieważ Żydzi uważają się za lepszych od reszty ludzkości, ponieważ są wybrańcami jedynego Boga, a przecież nikt nie lubi, kiedy ktoś się wywyższa nad innych. Być może tego typu rozumowanie to myśli samej autorki, córki protestanckich misjonarzy.

            Wieść o prześladowaniach współwyznawców w dalekich krajach w jakimś stopniu budzi w młodym Dawidzie poczucie winy wobec własnej społeczności. Nie na długo jednak. To, bowiem, co obserwujemy przez praktycznie całą powieść, to stopniowe rozmywanie się więzi z tradycją i religią w wygodzie codziennego życia w Chinach. Sprzyja temu również doskonała chińska tolerancja, która sprawia, że Żydzi niczego nie muszą się obawiać. Wręcz przeciwnie – są przez Chińczyków traktowani z szacunkiem. Niemniej autorka wkłada w usta Chińczyków słowa, które wskazywałyby, że owa tolerancja i szacunek wobec obcych mają bardzo sprecyzowany cel, a mianowicie stopniową ale w rezultacie całkowitą asymilację obcych. Jeżeli więc taki był faktycznie ów cel, został on osiągnięty.
           
Kiedy zaobserwujemy historię wszelkich konfliktów na tle religijnym czy etnicznym, bardzo łatwo się przekonamy, że brutalne prześladowania powodują zwarcie szeregów prześladowanej grupy wokół własnych wartości (języka, religii, poczucia przynależności etnicznej) oraz silnych osobowości z własnego grona. Żydzi w Europie są jednym z przykładów, ale przecież my, Polacy, również doskonale ilustrujemy tę zasadę. Atak powoduje opór, a jeśli opór jest mało skuteczny, zasklepienie się w skorupie minimum bezpieczeństwa chroniącej prześladowaną tożsamość.
           
Tymczasem wolność wyznania, tolerancja i otwartość przedstawicieli większości wobec mniejszości, powodują, że przedstawiciele tej ostatniej chętnie się asymilują i dają się bez problemu przez tę większość wchłonąć.
           
            - Nie możemy nic pomóc naszym braciom i siostrom, mieszkającym w dalekich krajach – dodał Ezra – Rozsądnie jest zostać tutaj, gdzie przynajmniej jesteśmy bezpieczni.
- Do czasu, aż pojawi się prorok, żeby nas poprowadzić do naszego prawdziwego domu – przypomniała mu delikatnie madame Ezra.
            Ezra chrząknął.
            - Cóż, moja droga… - rzekł i poklepał ją po dłoni. – Czasami się zastanawiam, czemu kiedykolwiek mielibyśmy wyjechać z Chin. Żyjemy tu od czterech pokoleń, Naomi, dzieci Dawida będą piątym pokoleniem. Chińczycy są dla nas bardzo dobrzy.
                        - Boję się takiej dobroci – odparła.[2]


[1] http://en.wikipedia.org/wiki/Kaifeng_Jews
[2] P.S.Buck, Peonia, Warszawa 2010, s.92

2 komentarze:

  1. Interesuję się historią mojej Małej Ojczyzny, czyli ziemi lubawskiej. Kiedyś napisałem artykuł, w którym oparłem się na przetłumaczonej kronice szkoły w Gwiździnach - to mała wieś położona niedaleko Nowego Miasta Lubawskiego.

    W moim tekście zacytowałem jednego z nauczycieli, który prowadził kronikę w okresie I wojny światowej. Nauczyciel, Polak o nazwisku Sagowski dał się w pełni zgermanizować, co zresztą widać kiedy czyta się jego zapiski:

    „W te wakacje wybuchła wojna. Wieczorem 1 sierpnia 1914 roku ogłoszono pierwszą mobilizację. Poruszenie mieszkańców wsi było ogromne. Zdolni do noszenia broni mężczyźni, ojcowie rodzin, porzucili żniwa i spieszyli na plac zbiórki do Iławy. W godzinie pożegnania na dworcu w Nowym Mieście płynęły gorzkie łzy, rozgrywały się sceny rozrywające serca. Król wzywał i wszyscy musieli pójść za nim, aby bronić ukochanej ojczyzny. Ponieważ żniwa nie były jeszcze skończone, okazało się, że brakuje rąk do pracy. Ponieważ ferie trwały do 10 sierpnia 1914 roku, przy żniwach pomagały starsze dzieci. Pracy sprzyjała sucha i ciepła pogoda. Od 10 do 15 sierpnia mieszkańców zaniepokoił silny odgłos huku armat od strony Rosji. Ponieważ mieszkamy niedaleko od wroga, trzeba było przygotować się na wtargnięcie Rosjan. Długie dni wszyscy mieszkańcy wsi byli nieprzerwanie gotowi do ucieczki”. Ciekawe prawda? Polak nazywa Prusy "ukochaną ojczyzną".

    Zachęcam do przeczytania całego artykułu: "I wojna światowa i „polowanie” na listonosza z Tylic" - http://ziemialubawska.blogspot.com/2011/08/i-wojna-swiatowa-i-polowanie-na.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto byłoby odkryć historię tego nauczyciela. To, że nosił polskie nazwisko, nie musiało oznaczać, że sam był tylko zgermanizowanym Polakiem. Być może zgermanizowany był już jego dziadek, a nawet pradziadek, a on sam był po prostu Niemcem.

    Oczywiście bardzo ciekawe są np. dzieje Mazurów, czyli osadników z Mazowsza, którzy się osiedlili w Prusach na zaproszenie Krzyżaków. Mimo zachowania swojego dialektu, bardzo przypominającego dialekt kurpiowski, czuli się lojalnymi poddanymi króla pruskiego (później cesarza niemieckiego). Podczas plebiscytu po I wojnie światowej, większość zagłosowała przeciwko przyłączeniu do Polski (m.in. z powodu głupoty polskich agitatorów, którzy tłumaczyli im, protestantom, że na ich ziemie wróci wiara katolicka).

    Nigdy tego nie sprawdzimy oczywiście, ale śmiem twierdzić, że gdyby Polska jeszcze sto lat pozostała w niewoli, a polityka germanizacyjna i rusyfikacyjna nie była tak brutalna, niewykluczone, że odniosłaby sukces. Musimy pamiętać, że Polacy mieli normalne prawa obywatelskie w tych krajach, nie różniące się od praw etnicznych Niemców czy Rosjan (w odpowiednim zaborze). Przyciąganie elit przy pomocy urzędów, pozycji społecznej i zarobków z pewnością zrobiłoby swoje. Tymczasem głupota (na nasze szczęście, tzn. na szczęście dla zachowania polskiej tożsamości) w postaci represji wobec dzieci szkolnych doprowadziły do zwarcia szeregów szerokich mas w obronie języka i odrębności narodowej.

    OdpowiedzUsuń