czwartek, 23 sierpnia 2012

Płock i Golub-Dobrzyń


W sobotę, 18 sierpnia, pożegnaliśmy moje rodzinne miasto i skierowaliśmy się w stronę Płocka. Z Widzewa-Wschód najlepiej nam się jedzie przez Stryków, Głowno, Łowicz (a właściwie jego skraj), po czym, przeskoczywszy starą trasę Warszawa-Poznań (tę, którą nadal jeździ większość samochodów, ponieważ autostrady są zbyt drogie) kierujemy się na Kiernozię (zawsze mnie fascynuje ta nazwa) i Sanniki.

Nigdy wcześniej nie zatrzymywaliśmy się w Sannikach, choć bywałem tam kilkakrotnie jakieś 23 i 24 lata temu, kiedy byłem na obozie naszego studenckiego koła epigraficznego w Kutnie a potem w Płocku. Z tamtych czasów jednak w ogóle nie kojarzę pałacu związanego z Fryderykiem Chopinem, który go odwiedził w 1828 roku. Jak się później dowiedziałem, nasz kompozytor wcale nie odwiedził tego konkretnego pałacu, ale ten, który stał w jego miejscu wcześniej. Obecny bowiem, jako wynik przebudowy starego, pochodzi albo roku 1880 lub 1910. Niesamowita sprawa, bo różne źródła podają bardzo rozbieżne daty. Pałac w stylu willi włoskiej miał się w dwudziestoleciu międzywojennym całkiem dobrze, o czym świadczą pocztówki z tego okresu.

Nie mogę natomiast nigdzie znaleźć historii obiektu w latach powojennych. Strony internetowe poświęcone Sannikom i pałacowi milczą na temat losów tego budynku w okresie PRLu. Pojawia się dopiero data 2011, czyli początek wielkiego remontu. Być może nie pamiętałem pałacu w Sannikach z lat 80. ubiegłego stulecia, bo był zaniedbaną ruiną? Chopin był tam raz, ale obecnie pałac szykowany jest na wielkie centrum chopinowskie – wraz z parkiem nazywa się obecnie Zespołem Pałacowo-Parkowym im. F. Chopina w Sannikach.

Niestety remont trwa i bramy parku są zamknięte. Zrobiliśmy więc kilka zdjęć zza ogrodzenia i ruszyliśmy dalej.  

Pałac w Słubicach, przez które również przejeżdżamy, jest chyba od kilku lat w remoncie, a poza tym znajduje się w rękach prywatnych, więc nie wiadomo, czy turyści chcący go zobaczyć są mile widziani, więc nigdy się tam nie zatrzymujemy. Minąwszy Dobrzyków, który dwa lata temu był dotknięty powodzią spowodowaną wylewem Wisły, docieramy do nowego mostu w Płocku. Kierujemy się na niego i wkrótce docieramy do naszych przyjaciół. Nasi znajomi, którzy również jeżdżą z Łodzi do Płocka, obierają drogę przez Zgierz i Kutno, co jest spowodowane punktem startu – najczęściej zachodnia część Łodzi. My lubimy naszą trasę, a w przyszłości planujemy zatrzymać się po drodze w kilku miejscowościach, ponieważ znajdują się tam obiekty godne zobaczenia.

W Płocku obowiązkowo należy się wybrać na tzw. Tumy, co jednak pojmujemy dość szeroko. Ulica Tumska – główny deptak miasta, taka miniaturowa Piotrkowska – kilka lat temu została przebudowana wg projektu, który niestety nie pasuje do klimatu tego miejsca. Trochę szkoda, że wygrała firma, która z Płockiem nie ma nic wspólnego, a i jakiejś zdolności do historycznej empatii również nie posiada.

Ulicą Grodzką idzie się w kierunku Rynku mijając okazałe klasycystyczne budynki, m.in. Bibliotekę Zielińskich. Jedyna barokowa kamienica znajduje się tuż przy wylocie Grodzkiej na Rynku. Tam też znadziejmy ratusz, fontanny i ogródki restauracyjne, w tym Browar Tumski, gdzie miła obsługa serwuje piwo własnej produkcji, w tym typu pils, stout i pszeniczne. Mnie osobiście bardzo smakuje.

W dalszej części spaceru przechodzimy obok kościoła farnego, który zwiedzaliśmy w zeszłym roku, i dochodzimy do skarpy nad Wisłą, skąd rozciąga się widok na Radziwie, czyli dzisiejszy Płock lewobrzeżny. Z góry widać też molo, po którym również spacerowaliśmy w zeszłym roku, więc teraz tylko kiwamy głowami dowiadując się, że pawilon na jego końcu, zaplanowany jako restauracja, nadal stoi pusty, ponieważ żaden restaurator nie chce go wynająć.

Obowiązkowo co roku odwiedzamy płocką katedrę, która jest zmodyfikowaną w latach późniejszych budowlą pierwotnie romańską. Jest to również miejsce pochówku polskich piastowskich władców, Władysława Hermana (tego z niezbyt dobrą prasą) i jego syna Bolesława Krzywoustego (którego kronikarze i historycy uwielbiają). Muzeum Diecezjalne tym razem mijamy, ponieważ zwiedzaliśmy je kilka lat temu i raczej nie spodziewam się zmiany ekspozycji.

Uważam, że Płock jest miastem o sporym potencjale turystycznym. Jak w większości miast, które odwiedzaliśmy, nie jest on w pełni wykorzystany. Całe szczęście, że w mieście funkcjonuje Petrochemia, która daje utrzymanie jego mieszkańcom.

Oprócz tego, że Płock sam w sobie jest uroczym miejscem, gdzie można spędzić kilka dni urlopu, jest on dość dogodną bazą wypadową do wycieczek, np. do Sierpca czy do Torunia (miasta te odwiedziliśmy trzy lata temu). W tym roku postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę na zamek w Golubiu-Dobrzyniu. Droga nie jest zbyt długa (poniżej 90 km). Nie byłaby też specjalnie uciążliwa, gdyby nie korek w Lipnie.

W samym Golubiu-Dobrzyniu droga na zamek jest oznaczona (znajome białe drogowskazy z nazwą zabytkowego obiektu). Kierując się więc owymi białymi „strzałkami” dojechałem do miejsca, w którym mija się po prawej rynek i pojechałem dalej. Ujechawszy jakieś trzysta metrów pomyślałem jednak, że za moment wyjadę z miasta, a zamek zostawię za sobą. Nie ma bowiem żadnego znaku przy samym wjeździe na drogę na zamkowy parking. Na szczęście nie zawiodła mnie intuicja. Przestraszywszy się, że zaraz opuszczę granice Golubia-Dobrzynia, skręciłem w całkiem zwyczajną bramę po lewo, żeby zawrócić, ale w momencie skrętu zobaczyłem niepozorną drogę na lewo od tejże bramy i tabliczkę informującą, że jest to droga na zamek. Z ulgą podjechaliśmy pod górę, żeby bez problemu zatrzymać się na parkingu z dosłownie kilkoma innymi samochodami.

Uiściwszy opłatę parkingową ruszyliśmy w stronę kasy biletowej, gdzie pani sprzedająca wejściówki kazała nam czym prędzej udać się na dziedziniec zamkowy, gdzie przewodnik właśnie zaczął oprowadzać kolejną grupę turystów. Tak też zrobiliśmy dołączając do grupy składającej się w większości cudzoziemców (niestety nie byłem w stanie rozpoznać języka – prawdopodobnie był to jeden z języków skandynawskich, ale równie dobrze mógł to być jakiś dialekt niemiecki). Pani przewodnik oprowadziła nas po pomieszczeniach zamku, który pierwotnie był siedzibą Krzyżaków, a później polskiego starosty. Niewiele się zachowało z pierwotnego umeblowania zamku, ale i tak robi wrażenie. Na całe szczęście golubski zamek żyje, gdyż odwiedzają go nie tylko tacy turyści jak my, ale również ci z grubszymi portfelami, którzy np. spędzają tam Sylwestra. Golub-Dobrzyń to również miejsce turniejów miłośników średniowiecznej sztuki wojennej, jest więc odwiedzany przez rozmaite grupy rekonstrukcyjne i bractwa rycerskie.

Ponieważ nieco zgłodnieliśmy, a obiad mieliśmy zjeść w Płocku, wstąpiliśmy do zamkowej restauracji jedynie na zupę. Posiliwszy się nieco barszczem z kołdunami (mój syn chwalił żurek), ruszyliśmy w drogę powrotną. Częściowo z powodu niezbyt dobrego oznakowania i, jak mi się wydaje, robót drogowych, zamiast skręcić w niepozorną uliczkę, która by nas wyprowadziła z powrotem na szosę do Lipna, pojechałem prosto, przez co znalazłem się na trasie na Rypin. Stwierdziłem, że zawracać nie będę, bo być może lepiej, że unikniemy korka w Lipnie, a przy okazji będziemy podziwiać inne widoki. Z Rypina skierowaliśmy się na Sierpc, z Sierpca na Bielsk, ale nie dojeżdżając do tego ostatniego wskoczyliśmy na trasę do Płocka. Ta dobiega do szosy ciechanowskiej. Z alternatywnej (nieco dłuższej) trasy powrotnej byliśmy całkiem zadowoleni. Humor nam nieco popsuł ponad półgodzinny postój w korku przy samym wjeździe do Płocka. Drogi (a tak przy okazji, ścieżki rowerowe również) to jednak słaby punkt tego miasta. Dawne nie jechałem z Płocka w kierunku Warszawy, więc nie wiem jakie postępy poczyniła rozpoczęta kilka lat temu modernizacja tej drogi. Jeśli chodzi o wylot na Lipno czy na Ciechanów, są to drogi te nie są może tragiczne, ale czasy swojej świetności mają dawno za sobą.

Po obiedzie moja rodzina udała się do płockiego zoo, które zrobiło na moich bliskich bardzo dobre wrażenie, natomiast ja oddałem się błogiemu relaksowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz