sobota, 4 sierpnia 2012

Ściana wschodnia, dzień trzeci

Dziś o 10.30 opuściliśmy naszą kwaterę w Kuzawce i udaliśmy się w dalszą podróż. Nasz plan nie był zbyt napięty, więc się zbytnio nie spieszyliśmy. 

Najpierw dotarliśmy do Różanki, gdzie oprócz neogotyckiego kościoła nie ma niczego godnego zwiedzenia, ponieważ kordegarda dawnego pałacu Pociejów jest w stanie ruiny. Sam pałac zniknął z powierzchni ziemi na skutek rosyjskiego ostrzału artyleryjskiego w czasie I wojny światowej. Wielka szkoda, bo zdjęcia pokazują go jako niezwykle imponujący budynek, podobnie jak pałac Branickich w Białymstoku, nazywany Wersalem Północy (oczywiście z ogromną przesadą - w Polsce nie ma niczego, co by można było porównać z siedzibą Ludwika XIV).

Za neogotykiem nie przepadam, choć kiedy przypomina gotyk faktyczny, jest do przyjęcia. Problem w tym, że to co łączy pałac Zamoyskich w Jabłoni, kościół w Sławatyczach i kościół w Różance jest fakt, że są to budynki otynkowane. Dla mnie obiekty o spiczastych wieżach i ostrych łukach powinny pozostać w kolorze czystej cegły. Tynk to wg mnie zupełnie niepotrzebne udziwnienie. Niestety taka była moda w XIX wieku. 

Z Różanki udaliśmy się prosto do Włodawy, która jest pierwszą naprawdę większą miejscowością na naszej trasie. Jak się dało zauważyć, jest to miasto zakładów fryzjerskich, kancelarii prawnych i notariuszy. Szyldy z tego typu usługami najczęściej rzucały się w oczy. 

We Włodawie zwiedziliśmy barokowy kościół św. Ludwika zbudowany w latach 1725-1780 wg projektu słynnego wówczas architekta Fontany. Z kościoła, jak to na wschodzie, poszliśmy od razu do cerkwi, która pierwotnie była unicka, ale po przymusowej konwersji unitów na prawosławie, prawosławną pozostała. To, co zwróciło moją szczególną uwagę, to fakt, że ikony w ikonostasie, pochodzące z XVIII wieku są namalowane w stylu niejako łączącym cechy klasycznej ikony prawosławnej i pewne elementy realistycznego malarstwa zachodniego. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o sposób cieniowania. 

Jak już zwiedzać świątynie, to nie można we Włodawie ominąć synagogi, a właściwie dwóch - większej i mniejszej. Synagoga ortodoksyjna, to mówiąc ściśle, nie świątynia, gdyś była tylko jedna - ta w Jerozolimie, po której została tylko Ściana Płaczu, zaś synagoga to "szkoła", w której mistrz (rabin - uczony w Piśmie) wykłada święte teksty. Stąd w jidysz synagoga jest często nazywana "szul", czyli szkoła, zaś przed wojną ulica prowadząca do synagogi nazywała się Szkolna.

W synagogach znajduje się muzeum o charakterze ogólnym, choć w wielkiej synagodze odtworzono właśnie żydowski dom modlitwy. W synagodze małej znajduje się "panoptikon", ale skomputeryzowany, bo wszyscy siedzący dookoła urządzenia oglądali w tym samym czasie te same obrazki z historii Włodawy. Na piętrach znajduje się wystawa poświęcona wsi okolic Włodawy. 

Obiad zjedliśmy w restauracji o nazwie "Czar Polesia" - miła i sprawna obsługa, dobre jedzenie - polecam! 
Mojej córce bardzo się we Włodawie podobało, ponieważ przywitała to miasto jako powrót do cywilizacji, co objawiało się w liczbie sklepów, w tym znanych ogólnopolskich "sieciówek". 

Wzgórze, na którym we wczesnym średniowieczu znajdowało się ruskie grodzisko, rozczarowuje, ponieważ stoi na nim współczesna szkoła. 

Z Włodawy ruszyliśmy do Sobiboru, gdzie na próżno szukaliśmy muzeum obozu zagłady. Dopiero dokładne przestudiowanie przewodnika i mapy naprowadziło nas na właściwe miejsce, które znajduje się ponad 3 km dalej, zaś miejscowość nazywa się Sobibór-Stacja. Po piaszczystym leśnym gościńcu dotarliśmy do miejsca obozu znanego ze słynnego filmu z 1987 (Ucieczka z Sobiboru), gdzie zgładzono 250000 Żydów i ok. 1000 Polaków. Po samym obozie nie ma śladu, gdyż po buncie Niemcy sami zlikwidowali cały obóz. Muzeum to niewielki drewniany barak z fotografiami ofiar, oprawców oraz dokumentów niemieckich. Nieco w głębi lasu znajduje się aleja z wyłożonymi po obu stronach kamieniami z nazwiskami ofiar obozu, zaś dalej stoi pomnik ku czci ofiar oraz wielki kopiec zawierający m.in. popioły pomordowanych więźniów Sobiboru. 

Z tego przygnębiającego miejsca pojechaliśmy już prosto do Woli Uhruskiej, która jest miejscowością niemałą, nastawioną na turystykę, a więc można tutaj znaleźć wygodne kwatery oraz mnóstwo sklepów! 
Po wniesieniu bagaży do naszego pokoju udaliśmy się na spacer w kierunku kąpieliska i wreszcie zobaczyliśmy Bug. Chociaż codziennie poruszamy się wzdłuż tej rzeki, dopiero dzisiaj udało nam się dotrzeć nad jej brzeg. Obok minęliśmy teren "Międzynarodowy Pleneru Plastycznego Kresy'92", gdzie kilku mężczyzn pracowało nad wielkimi drewnianymi rzeźbami. Zgadujemy, że drewniane posągi zdobiące park w środku Woli Uhruskiej, to  dzieła tychże artystów. 

Ubolewam, że nie udało mi się zakupić audiobooka trzeciej części sensacyjnego cyklu autorstwa Borisa Akunina. Jak się okazuje, Krzysztof Gosztyła chyba "Lewiatana" jeszcze nie nagrał, a jak nagrał, to audiobook jeszcze nie wszedł do sprzedaży. 

Jutro planujemy wycieczkę do Chełma, Dorohuska i Uhruska. Sprawdzimy też, co znajduje się w innej miejscowości o nazwie Horodyszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz