czwartek, 14 marca 2013

O współczesną politeję



Jeżeli w XXI wieku w ogóle mówimy o demokracji, to oczywiście nie jest to ta sama demokracja, jaką miały starożytne Ateny, gdzie każdy wolny obywatel (mężczyzna!) mógł przyjść na obrady Zgromadzenia i zabrać głos w sprawach miasta. System diet za udział w Zgromadzeniu pozwolił wszystkim, nawet najbiedniejszym brać udział w życiu politycznym.

Jak wiemy, w czasach, kiedy przywództwo należało do mądrych i światłych obywateli, np. Peryklesa, państwo kwitło. Wiadomo jednak, że przy rządach głupców państwa idą na zatracenie. W Atenach konieczność „sprawiedliwego” obsadzenia stanowisk państwowych doprowadziły do takiego absurdu, że zamiast wyborów wprowadzono losowanie. Po Peryklesie zresztą faktycznie było już tylko gorzej.

Śmierć Sokratesa w wyniku działania mechanizmów, które jego uczeń Platon, uznał za typowe dla demokracji, tudzież zapewne jego wcześniejsze nauki wyrobiły w Platonie bardzo nieprzychylne uczucia wobec demokracji. Arystoteles, uczeń Platona, choć jego filozoficzny przeciwnik, raczej podzielał zdanie mistrza na temat niedoskonałości ustroju ateńskiego. Obaj uważali, że należy dążyć do doskonałej formy rządów, którą nazwali politeją.

Ponieważ uważali, że demokracja łatwo przeradza się w ochlokrację, czyli rządy motłochu, może wrócić do formy oligarchicznej, a więc do rządów grup najzamożniejszych i najmożniejszych grup obywateli, uważali, że rządy powinny należeć do klasy średniej. Wiadomo bowiem, że tam, gdzie istnieje duże rozwarstwienie społeczne, tam bogaci kupują biednych i zawłaszczają całą władzę.

Nie można powiedzieć, niestety, że we współczesnym świecie mamy, czy też mieliśmy gdziekolwiek do czynienia z politeją. Z całą pewnością nigdzie nie ma też klasycznej demokracji. Jedynie w Szwajcarii mamy do czynienia z pewną jej formą, choć do końca nie jestem przekonany, czy to dobrze (to cały rozległy temat).

Tak naprawdę we wszystkich krajach, które dziś nazywają się demokratycznymi panują takie lub inne oligarchie. Myślę, że tak by te ustroje określili starożytni. To, co nam się przedstawia jako demokrację, to po prostu rywalizacja różnych grup oligarchicznych. Kiedy słyszymy słowo „oligarchia” najczęściej od razu nam się ono kojarzy z Rosją. Faktycznie w Rosji rządy tego typu przybrały najbardziej wynaturzone formy, ale nie znaczy to, że w Europie czy w Ameryce Północnej ich nie ma. Każdy zna słowo „establishment” i to jest po prostu taka „cywilizowana oligarchia”. Owszem, czasami udaje im się zbliżyć do ideałów politei, ale dzieje się to tylko wtedy, kiedy cały kraj przeżywa prosperity, ludziom żyje się naprawdę coraz lepiej, co oznacza, że wchodzą na poziom dobrobytu i samoświadomości klasy średniej.

Kiedy klasa średnia faktycznie stanowi zdecydowaną większość, być może następuje proces konwergencji w politycznych programach największych partii politycznych, ale specjalnie nikt z tego powodu nie narzeka. Przykładem zbliżania się do pewnego rodzaju politei (niestety ograniczonej tylko do stanu szlacheckiego) był Złoty Wiek w Polsce, czyli czasy ruchu egzekucyjnego. Wiek XVIII pokazuje z kolei coś zupełnie odmiennego, a mianowicie samolubną oligarchię magnatów manipulujących szlachecką biedotą. Te same mechanizmy, które działały bardzo dobrze w wieku XVI w XVIII zawiodły.

W prawdziwej politei powinni rządzić najlepsi obywatele, ale niekoniecznie arystokraci z urodzenie (skoro „aristoi” to najlepsi), a tych trzeba jakoś wyłonić. Ponieważ uważamy, że w cywilizowanych krajach jedyną metodą są wybory powszechne, powinniśmy mieć możliwość wyłaniania naszych przywódców w taki sposób, żeby faktycznie wybrać najlepszych i najmądrzejszych.

Przy obecnym układzie partyjnym, gdzie pięć największych oligarchii raz rzuca się sobie do gardeł, a raz po cichu współpracuje, nie ma praktycznie żadnej szansy na wypracowanie dobrych rozwiązań dla Polski. Od myślenia są niewielkie sztaby przy partyjnych szefach, doły partyjne są od głosowania w Sejmie (w obecnym systemie wydają się zbędne, bo wystarczyłoby na zasadzie zarządu w spółce akcyjnej, przydzielić poszczególnym liderom konkretną „siłę głosu” odzwierciedlającą wyniki wyborów i już), a obywatele są jedynie do oddania jednego głosu w okręgu, gdzie wybiera się np. 14 posłów. Całość pomyślana jest tak, że szef partii nominuje posłów – posłusznych wykonawców rozkazów. I wcale nie chodzi mi o to, że partie powinny działać jak jakaś grupa rozwydrzonych przedszkolaków i że każdy poseł powinien głosować jak mu się podoba, bo skoro decydują się na działanie w jednej partii, to powinni się faktycznie czegoś trzymać. Rzecz jednak w tym, że wśród dobrze wychowanych ludzi wypadałoby trochę porozmawiać, dowiedzieć się, jakie są nastroje we własnej partii i w ramach tejże partii wypracować jakąś wspólną linię. Tymczasem podziały potrafią wyjść w najmniej oczekiwanym momencie, bo już podczas głosowania w Sejmie. Wystarczyłoby trochę szacunku i mniej arogancji wobec własnych ludzi, w takie sytuacje by się nie zdarzały. Jeżeli jednak jest się pewnym swojej absolutnej kontroli nad wszystkimi posłami swojego klubu i stawia się ich przed faktem dokonanym, to czasami można się naciąć.

Głęboko wierzę, że potrafilibyśmy wyłonić spośród siebie ludzi, którzy byliby i kompetentni i wystarczająco silni, żeby dobrze pokierować naszym państwem. Nie obawiam się, że lokalny biznesman lub wręcz mafioso „przekupi” wyborców, a człowiek szlachetny odpadnie. Naprawdę nie wydaje mi się to w Polsce możliwe, zwłaszcza, że do ludzi zamożnych mamy, jako masa, stosunek raczej nieprzychylny. Przy limicie dozwolonych wydatków na kampanię wyborczą, nikt zresztą nie mógłby legalnie wydać więcej, niż pozwalałoby prawo. W sytuacji, w której moglibyśmy wybierać ludzi ze swojego otoczenia (sąsiedztwa), o których naprawdę coś wiemy, Sejm miernot uczepionych pańskiej klamki nie mógłby istnieć.

Na drodze do politei, czyli najlepszej formy rządzenia państwem, jednomandatowe okręgi wyborcze są warunkiem niezbędnym i to można zrobić na drodze legislacyjnej. Budowa klasy średniej jest nieco bardziej skomplikowana, bo wymaga rozwoju gospodarczego i mądrego systemu dystrybucji wypracowanych dóbr. Niemniej wzrost zamożności wszystkich obywateli jest również konieczny do zbudowania politei, czyli ustroju optymalnego, w którym (prawie) wszyscy są zadowoleni i szczęśliwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz