piątek, 14 sierpnia 2009

O kulturze politycznej (1)

Czytając "Dawne rządy i rewolucje" Alexisa de Tocqueville'a przypomniałem sobie "Psychologię tłumu" Gustave'a le Bona. Skojarzenie to nastąpiło w wyniku wyraźnego podziwu obu autorów wobec ustrojów anglosaskich i zwłaszcza wobec systemu brytyjskiego. Le Bon uważał, że Wielka Brytania była w końcu XIX wieku najbardziej demokratycznym krajem na świecie (nie USA!). Obaj przeciwstawiali mentalność wyspiarzy sposobowi myślenia ustalonemu na kontynencie europejskim. Książka (niedokończona niestety) de Tocquevilla to systematyczny wykład na temat centralizacji i jej konsekwencji dla politycznego życia Francji. Polemizował z popularnym poglądem (do dziś pojawiającym się w podręcznikach historycznych), że republika a potem cesarstwo wprowadziły silną władzę centralną skoncentrowaną w Paryżu. Ten proces nastąpił bowiem dużo wcześniej, a w okresie rewolucji francuskiej po prostu ukazał się w całej krasie. Już przed rewolucją rada królewska zastrzgła sobie taki zakres kontroli nad życiem najmniejszych wsi francuskich, że bez jej zgody nie mogło być mowy o żadnych nawet najbłahszych zmianach. Doprowadziło to w konsekwnecji do zupełnego wyzbycia się wiary mieszkańców prowincji we własną moc sprawczą, czyniąc z nich biernych kibiców poczynań Paryża.

Na moment przenieśmy się do lat 70. XX wieku. We wsi, skąd pochodziła moja mama, a gdzie wówczas mieszkała moja babcia z dziadkiem, odbywały się wybory sołtysa. Nie było mnie przy tym, ale pamiętam późniejsze relacje uczestników tego wiejskiego spotkania. Prawdopodobnie wybory na poziomie wsi były w czasach komunizmu stosunkowo najbardziej demokratyczne, bo i zakres władzy sołtysa nie był przecież zbyt wielki. Mieszkańcy wsi, o której mowa, za nic nie mogli dojść do porozumienia. O ile dobrze pamiętam, odbyło się jeszcze kilka zebrań, na których w końcu sołtysa wybrano. Najlepszy w tej historii jest jednak wniosek, do jakiego doszli uczestnicy tego pierwszego, nieudanego, zebrania. Otoż mieszkańcy wsi jedngołośnie stwierdzili, że "tu musi przyjechać ktoś z Warszawy" i ich problem rozstrzygnąć! Ta historia bardzo dobrze utkwiła mi w pamięci. Do dziś pamiętam swadę z jaką jedna z uczestniczek owej nieszczęsnej elekcji, relacjonowała jej przebieg. Podobnie jak prowincjusze de Tocqueville'a polscy rolnicy epoki wczesnego Gierka czuli się "za głupi", żeby podjąć decyzję dotyczącą ich samych.

Myśląc o Niemcach, kierujemy się stereotypem, który mówi, że jest to naród wyjątkowo zdyscyplinowany, posłusznie i automatycznie wykonujący polecenia władzy. Nie znaczy to, że jest to naród nie potrafiący się spierać i długo dochodzić do porozumienia. Niemniej, kiedy już władze się wyłonią i zabierają głos, to należy tego słuchać i już.

Rosja to potęga, która pojawiła się dzięki wielkiemu szczęściu w wojnach o zrzucenie jarzma tatarskiego, a następnie w wojnach ze Szwecją, Polską i Turcją. Wiemy, że już Iwan Groźny wprowadził bezwględną dyktaturę, ale to Piotr I, słusznie przez Rosjan zwany Wielkim, zaprowadził nowoczesne porządki oparte na modelach niemieckich. Przy tym kultura francuska przenikała do tego kraju przez XVIII i XIX wiek. Ustrój, jaki wypracowała sobie Rosja, to silnie scentralizowana władza absolutna, z głęboko zakorzenioną (i pielęgnowaną) wiarą, że władca musi być surowy, a czasem okrutny, bo inaczej różnego rodzaju cwaniacy na wysokich stanowiskach bezkarnie okradaliby nieszczęsny lud. Tylko car naprawdę kocha lud, a wzamian ów lud powinien bezwględnie kochać cara.

Piszę o tym m.in. w związku ze skojarzeniem z Gustavem le Bonem i jego "Psychologią tłumu", w której jedną z jego tez było, że w poszczególnych krajach zmieniają się zewnętrzne formy władzy, ale ich charakter bardzo szybko przyjmuje stary kształt z tego względu, że jest niemal niemożliwe zmienić za pomocą jednorazowego aktu rewolucyjnego mentalność zamieszkującego ten kraj ludzi. Co prawda niemal każda nowoczesna rewolucja stawia sobie za cel zmianę myślenia jednostki, ale też nie jest trudne do zaobserwowania, że im się to nie udaje.

Le Bon nie mógł znać losów rewolucji bolszewickiej, ale przykład Rosji jest tu znamienny. Komunistyczni szermierze "dyktatury proletariatu" od samego początku objęli rolę dobrych carów. Stalin nie był wcale pierwszy, ponieważ pierwszym "dobrym carem" był już Lenin. Stalin doprowadził rosyjskie samodzierżawie do formy wzorcowej. Jego następcy nieco ustąpili z powszechnego stosowania terroru, ale system sprawowania władzy był ten sam.

Pamiętam z lat 90. ubiegłego stulecia wywiad Borysem Jelcynem, w którym podlizujący mu się dziennikarz wyraził współczucie dla ciężkiej pracy prezydenta Rosji. Użył wtedy słów "tiażołaja szapka Monomacha", czyli ciężka czapka jedego z wielkich książąt moskiewskich. Taka "monarchiczna" metafora bardzo mnie wówczas uderzyła, bo przez jakiś czas myślałem, że ten Jelcyn faktycznie będzie chciał wprowadzić Rosję do rodziny państw demokratycznych.

Kto dzisiaj jest carem Rosji widać bez żadnego wysiłku umysłowego. Ponieważ potrzebna jest jakaś legitymacja jego władzy, Władmir Putin przyjmuje stanowisko prezydenta, potem premiera, a następnie pewnie znowu będzie prezydentem. Nie pamiętam już, który z dość znanych polskich komentatorów politycznych wyraził zdanie, że "w końcu Miedwiediew skieruje się przeciwko Putinowi", bo w końcu będzie chciał zaznaczyć swoją władzę. To kompletna bzdura. Układ jest taki, że to Putin pociąga wszystkie sznurki. Nie tylko to zresztą jest ważne. Niezwykle istotne jest, że "prosty człowiek" (termin niezwykle ważny dla "rosyjskiej poprawności politycznej") bezgranicznie Putina kocha, podziwia i dałby się dla niego posiekać. Miedwiediew jest po prostu nikim, a Putin dobrym carem-batiuszką.

Francja po rewolucji nie stała się nagle "Paryżocentryczna", bo ona już była. Mentalność Francuzów skierowała swoje oczy na stolicę długo przed rewolucją. W jakimś stopniu tak jest do dziś. Francja to Paryż. Urzędnik to władza.

Na tym tle ukształtowanie się systemów anglosaskich (brytyjski, amerykański, kanadyjski, australijski) to zupełnie inna historia. To znaczy na pewnym etapie dziejów stosunki społeczne w Anglii były dość podobne do francuskich czy (w mniejszym stopniu) niemieckich, ale bardzo wcześnie rozwój społeczeństwa angielskiego poszedł w innym kierunku. Co ciekawe, w historii Polski dostrzegam wiele zjawisk paralelnych do angielskich, ale niestety w pewnym momencie drogi rozwoju kontynentu poszły w stronę centralizacji i odbierania ludziom ducha samorządności, a Polska poszła w jeszcze innym kierunku - z jednej strony republikańskim, ale z drugiej w kierunku potwornego rozwarstwienia stanowego - w odróżnieniu do Anglii owo rozwarstwienie w Polsce było politycznie usankcjonowane, natomiast przejście z jednego stanu do drugiego praktycznie niemożliwe. Wbrew popularnej (szkolnej) wykładni przyczyn antyfeudalnej rewolucji francuskiej, tak nie było nawet we Francji .

* * *

Piszę dzięki uprzejmości przyjaciół z Płocka, u których teraz przebywam z żoną. Być może uda mi się "pociągnąć" temat jutro, ale jest wysoce prawdopodobne, że zrobię to dopiero po powrocie do domu w połowie przyszłego tygodnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz