niedziela, 23 sierpnia 2009

SaxEuforia

Jedną z rzeczy, które szalenie mi się podobają w miastach Europy zachodniej, ale również w Krakowie, Gdańsku czy Wrocławiu, to liczne imprezy na świeżym powietrzu, które, o dziwo, zawsze znajdują publiczność i to liczną. Białostoczanie często narzekają, że u nas "nic się nie dzieje", ale to nie jest do końca tak. Może faktycznie wielkie wydarzenia muzyczne, czy artystyczne nie przytrafiają nam się zbyt często, ale nie jest prawdą, że ich nie ma. Problem w tym, że nawet kiedy są, niewielu ludziom chce się ruszyć z domu. W Polsce (ale nie tylko!) daje się zauważyć pewien model "męskości", który polega na tym, że "prawdziwy mężczyzna"
1. nie chodzi do teatru
2. nie chodzi do opery
3. nie chodzi do muzeum
4. do kina chodzi niezwykle rzadko, żeby zrobić kobiecie przyjemność (ale tak już ostatecznie)
5. chodzi na piwo z kumplami
6. ogląda sport w telewizji
7. interesuje się motoryzacją
8. nie czyta wcale, lub czyta niewiele, a broń Boże nie książki.

O tym ostatnim punkcie dowiedziałem się jakieś kilka lat temu, kiedy na pierwszych zajęciach pewnego kursu j. angielskiego dla dorosłych, w ramach "ice-breaking activities" ludzie zadawali sobie pytania na temat zainteresowań. W pewnym momencie usłyszałem pełen oburzenia szept (po polsku) pewnego skądinąd sympatycznego jegomościa: "No co ty? Gdzie chłop ci będzie książki czytał?!"

Mój tata różnił się do tego ośmiopunktowego schematu tylko tym, że nie interesował się motoryzacją i bardzo dużo czytał. Przede wszystkim jednak spędzał dzień przed telewizorem. Ponieważ założyłem sobie w pewnym wieku (nie pamiętam, czy miałem wtedy 10 czy 12 lat), że będę robił prawie wszystko inaczej niż moi rodzice, praktycznie żaden z tych ośmiu punktów nie odnosi się do mnie. W związku z tym chyba "prawdziwym mężczyzną" nie jestem, ale nie czuję się z tego powodu nieszczęśliwy. Problem w tym, że wielu moich kolegów i mężów koleżanek mojej żony lubi raczej posiedzieć w domu niż pójść na jakąś imprezę plenerową, więc czasami czuję się trochę osamotniony.

Ta cała refleksja naszła mnie po powrocie z koncertu kwartetu młodych facetów o nazwie SaxEuforia. Jak sama nazwa wskazuje, jest to kwartet saksofonowy. Przypomniałem sobie o tym koncercie dosłownie w ostatniej chwili, zmobilizowałem żonę i ruszyliśmy na białostockie Planty. Młodzi muzycy grali standardy i nieco nowsze utwory jazzowe. Oczywiście Gershwin jak zwykle sprawił, że się "rozpłynąłem" - uwielbiam utwory na bazie "blue notes" w synkopowanym rytmie. Był Henry Mancini, ragtime Scotta Joplina, a nawet tango Astora Piazzolli. Czasami brakowało mi sekcji rytmicznej, a przynajmniej perkusji, ale i bez tego SaxEuforia byli świetni. Wiał chłodny wiaterek, który zwiewał nuty muzykom sprzed nosa, ale nie wydaje mi się, żeby ich gra na tym ucierpiała. Największym wrogiem był chłód. Niestety to już smutny koniec wakacji. Słuchaczy nie było zbyt wielu, a spora liczba wykruszyła się w trakcie koncertu, właśnie z powodu zimna. Wytrwaliśmy z żoną do końca, a wróciliśmy bardzo zadowoleni. Marcinowi Odyńcowi, Maksymilianowi Młynkowi, Michałowi Kryńskiemu i Arielowi Lichaczewskiemu życzę sukcesów i dalszego owocnego rozwoju muzycznego. Białostoczanom natomiast życzę większego otwarcia na to, co oferują im artyści!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz