sobota, 23 maja 2009

O Afryce w kontekście dyskursu postkolonialnego słów kilka

Nie cierpię rasizmu. Nie lubię wypowiadanych pewnym a przy tym pełnym jadu głosem uwag na temat czarnych, Cyganów czy Azjatów. Krytyczne uwagi wobec przedstawicieli tych grup wypowiadane są przez osoby, które same do najmądrzejszych nie należą. Najgorsze jest to, że nie bardzo wiem, jak reagować w sytuacjach, kiedy słyszę rasistowski tekst w ustach ludzi, o których skądinąd wiem, że nie są jakimiś draniami, tylko po prostu takie rozmowy prowadzi się w ich środowisku. Moim pierwszym odruchem jest chęć powiedzenia czegoś bardzo kąśliwego, ale obawiam się, że taka reakcja nie wzbudziłaby w interlokutorze niczego innego, jak tylko jeszcze większą agresję. Nikt nie lubi, kiedy ktoś mu wytyka kretynizm. Czasami staram się w jakiś okrężny sposób dać do zrozumienia, że we mnie wdzięcznego słuchacza nie znajdą, ale najczęściej i tak nic z tego nie wychodzi.

No dobra, jeżeli dałem taki wstęp, to pewnie już się domyślacie, że chodzi o jakieś ALE. Jakie to typowe: nie jestem rasistą ale… (ileż idiotycznych dowcipów tak się zaczyna?), nie jestem antysemitą, ale… Muszę więc przyznać, że ten wstęp miał ten cel, żeby zapewnić o braku rasistowskich uprzedzeń, który to brak nie oznacza jednak przesady w drugą stronę. Przesada w drugą stronę, jak ja ją rozumiem, to uleganie z kolei pięknym mitom, które nie mają z rzeczywistością nic wspólnego. Chodzi mi o tzw. dyskurs postkolonialny zainicjowany przez Martza Fanona, a potem rozwijany przez takich gigantów teorii literatury i kultury jak Edward Said, Gayatri Chakravorty Spiva, czy Homi Bhaba. Wielka chęć strząśnięcia nie tylko politycznej bezpośredniej zależności od mocarstw europejskich, czy pośredniej od USA, nie ograniczyła się tylko do bieżącej walki, która praktycznie we wszystkich krajach afrykańskich zakończyła się zwycięstwem, ale również próby zbudowanie tak modnej dziś w Polsce „polityki historycznej”, polegającej na nawiązaniu do tradycji przedkolonialnych. Idea zaiste piękna, ale równie naiwna, jak opisywanie walk któregoś z legendarnych Lechów (rzekomych „królów” Polski z okresu przedpiastowskiego) z Aleksandrem Wielkim, czy Juliuszem Cezarem przez Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem. Potem polska delegacja na dworze cesarskim musiała się najeść nieco wstydu, kiedy po takich „rewelacjach” tamtejsi dworzanie Polaków po prostu wyśmiali.  

W szlachetnym oburzeniu na wielowiekową eksploatację Afryki przez Europejczyków, na nieludzki proceder handlu niewolnikami czy kolonialnego panowania „cywilizowanych” mocarstw, często popada się w pensjonarską egzaltację. Nie dziwię się samym Afrykanom, którzy z pewnością odczuwają potrzebę „zbudowania” sobie dobrej przeszłości w celach propagandowo-państwotwórczych. Kiedy biali tzw. intelektualiści ochoczo takim zabiegom przyklaskują, jest to niestety żałosne.

Kilka lat temu w późnych godzinach wieczornych trafiłem na program telewizyjny, który miał formułę jakiejś „intelektualnej” ale prywatnej imprezy. Rzecz się działa niby w czyimś mieszkaniu, takim w trochę staroświeckim, a przy tym zaniedbanym stylu – jednym słowem w jakimś mieszkaniu artysty. Goście bywali tam przeróżni. Pamiętam odcinek z Bronisławem Wildsteinem i Wojciechem Cejrowskim, ale także z Agnieszką Chylińską. W formie niby takiej swobodnej rozmawiano o wszystkim – o kulturze i polityce, czyli takie ponowoczesne blablabla, które tak przy okazji uwielbiam! W pamięci utkwił mi odcinek, w którym Janusz Korwin-Mikke pożerając olbrzymie ilości kanapek, spierał się z Afrykaninem, który bardzo dobrze mówił po polsku (niestety nie pamiętam ani jego nazwiska, ani kraju pochodzenia). Poglądów Korwina-Mikke nie będę streszczał, bo chyba są dość dobrze znane – to konserwatysta, który robi wrażenie, jakby był przeniesiony w czasie wprost z drugiej połowy XIX wieku.  Oczywiście udowadniał, że Afrykanom lepiej się żyło pod butem białych kolonizatorów, którzy zapewniali im bezpieczeństwo, opiekę zdrowotną itd. itd. Oburzenie Afrykanina było ogromne. W dodatku dziwił się, że takie rzeczy mówi Polak, członek narodu, który po 123 latach niewoli również odzyskał niepodległość. Trafił tutaj na argument, który niejednego Polaka doprowadziłby również do szału, ponieważ szef UPR  stwierdził, że niepodległość Polski to rzecz wcale nie taka dobra. Pod zaborami żyliśmy w cywilizowanych państwach prawa, więc jako naród na pewno byśmy przetrwali, natomiast organizacje państwowe zaborców były na pewno lepsze, niż niepodległe państwo polskie. Na takie argumenty jego interlokutor nie był przygotowany. Ja chyba też bym nie był.

Korwin-Mikke spytał, czy jego rozmówca wolałby żyć w czasach kolonialnych, czy też woli współczesne wojny, korupcję i biedę, jakie panują w Afryce. Na to Afrykanin stwierdził, że on to by chciał żyć w Afryce przedkolonialnej.  Niestety bez trudu można było wykazać bardzo proste błędy w myśleniu Afrykanina. Życie w Afryce przed pierwszymi Portugalczykami nie było żadną sielanką. Owszem, istniały państwa, które w XV wieku były pod względem cywilizacyjnym porównywalne do europejskich państw z  X-XI wieku. Państwowości tworzyły się najczęściej tam, gdzie dotarł islam. Niestety islam tolerował niewolnictwo. Kiedy do Afryki dotarli chciwi Portugalczycy (a potem inni rabusie, bo nie oszukujmy się, misja cywilizacyjna była dorobieniem filozofii do najbardziej prymitywnej motywacji ludzkiego działania), to właśnie stamtąd przynieśli z powrotem do Europy instytucję niewolnictwa, która wówczas już była z naszego kontynentu zanikła. Europejczycy nie stworzyli w Afryce piekła, bo ono tam już było. Oni rozbudowali „rynek” na niewolników, a to faktycznie spowodowało wzmożenie działania piekielnej machiny.

Oddajmy głos wspomnianemu już przeze mnie profesorowi Howardowi Spodkowi (tłumaczenie moje):

REINTERPRETACJA HANDLU NIEWOLNIKAMI

Od XV do XIX w. zaczęło się tworzyć na kontynencie afrykańskim wiele państw. Największe, takie jak państwo Songhaj w Afryce zachodniej, były wielkości Francji, czy Hiszpanii. Liczniejsze były państwa średnich rozmiarów, wielkości Portugalii lub Anglii, m.in. Ojo w Nigerii, Nupe, Igala i Benin w dolinie dolnego Nigru, państwa plemienia Hausa w północnej Nigerii i Kongo w Afryce środkowej. Niewolnictwo i handel niewolnikami odegrały ważną rolę w powstaniu i upadku tych państw. Po pierwsze, w rejonie, gdzie nie było prywatnej własności ziemi, niewolnicy stanowili główną oznakę bogactwa. Bogate państwo posiadało wielu niewolników. Po drugie, niewolnicy byli źródłem siły roboczej, środkiem pomnażania bogactwa swych właścicieli. Po trzecie, handel niewolnikami był środkiem jeszcze większego pomnażania bogactwa, czy to na rzecz samego państwa, czy też prywatnych kupców.
    Zwrot w interpretacji handlu niewolnikami nadal trwa. Afrykanie okazują się aktywnymi przedsiębiorcami, którzy dopomogli w budowie tej istotnej dziedziny handlu. Rewizjonistyczne opracowanie Johna Thorntona Africa and Africans in the Making of the Atlantic World, 1400-1640 (Afryka i Afrykanie w tworzeniu świata atlantyckiego), bada wczesne lata handlu niewolnikami, nim ten się rozrósł, i kładzie nacisk na komercyjny udział w nim Afrykanów. Niewolnictwo było w Afryce wielkim interesem na długo przed przybyciem Europejczyków na wybrzeże atlantyckie. Gdy Europejczycy zaoferowali nowe możliwości, przedsiębiorcy afrykańscy w to weszli, nadal kontrolując ten handel aż do samego brzegu oceanu.

          Moje badania stosunków militarnych i politycznych między Afrykanami a
          Europejczykami prowadzą do wniosku, że Afrykanie panowali nad charakterem
          swych stosunków z Europejczykami. Europejczycy nie posiadali militarnej siły,
          by zmusić Afrykanów do udziału w jakimkolwiek rodzaju handlu, w który ich
          przywódcy nie zechcieliby się zaangażować. Dlatego cały afrykański handel z
          Atlantykiem, włącznie z handlem niewolnikami, musiał być dobrowolny. I wreszcie
          dokładne przyjrzenie się handlowi niewolnikami i procesowi nabywania niewolników
          przemawia za tym, że niewolników wykorzystywano w społeczeństwach afrykańskich
          od dawna, że afrykańskie ustroje polityczne, z powodów politycznych, przywiązywały
          wielką wagę do prawnych aspektów niewolnictwa, oraz że stosunkowo duże
          ilości ludzi prawdopodobnie i tak kiedyś zostałyby niewolnikami. Ponieważ proces
          nabywania, transportu i sprzedaży niewolników pozostawał w tak wielkim stopniu
          pod kontrolą państw i elit afrykańskich, te ostatnie potrafiły chronić się przed
          ciosem demograficznym i przerzucać poważne koszty społeczne na biedniejszych
          członków własnego społeczeństwa. (s. 7)

Europejczycy nie posiadali ani siły militarnej, ani odporności na choroby, by zapuszczać się w głąb kontynentu. Pozostawali w nadmorskich enklawach, podczas gdy Afrykanie łapali niewolników i przyprowadzali ich na sprzedaż. Czasami władcy afrykańscy próbowali ograniczyć ten handel, ale wydaje się, że zarówno afrykańscy, jak i europejscy kupcy pozostawali poza ich kontrolą.
     Pokusa zysku jeszcze wzrosła, gdy w kolejnych dwóch wiekach zwiększył się popyt na niewolników. Prawdopodobnie korzyści odniosły niektóre z afrykańskich społeczności kupieckich, które tradycyjnie obsługiwały i kontrolowały handel – m.in. Dżahankowie [Jahaanke] z regionu Nigru nad rzeką Gambią; Diula [Juula] z północnej Ghany, Wybrzeża Kości Słoniowej i znad górnego Nigru; Wolofowie z Senegalu; oraz Awka i Aro z kraju Ibo w Nigerii. Narodziła się również nowa społeczność kupców afro-portugalskich, w miarę jak Portugalczycy i Afrykanie łączyli się w związki i mieli dzieci.
    Wpływ handlu niewolnikami na całość gospodarki afrykańskiej pozostaje sprawą bardzo dyskusyjną. Niektórzy uczeni, podążając za pionierską pracą Waltera Rodney’a How Europe Underdeveloped Africa (1972), nadal przytaczają skrajne konsekwencje gospodarcze. Niektórzy nowsi badacze, jak David Eltis, sugerują jednak, że handel niewolnikami, mimo swych olbrzymich rozmiarów całkowitych, był mały w stosunku całkowitej liczby ludności Afryki i rozmiarów jej gospodarki wewnętrznej. Spór na temat rozmiarów i znaczenia handlu niewolnikami nadal trwa.
   Nikt, oczywiście, nie potrafi oszacować straconych możliwości rozwoju Afryki, mierzonych w wywozie tylu milionów najsilniejszych i najbardziej prężnych mężczyzn i kobiet. Crosby ironicznie stwierdza, że Afryka, jako część wymiany atlantyckiej, otrzymała nowe uprawy, takie jak kukurydza, maniok i kasawa, które stały się tam głównym pożywieniem i być może faktycznie bardziej przyczyniły się do wzrostu liczby ludności, niż wywóz niewolników do jej uszczuplenia. Niewolnictwo, oczywiście, zapoczątkowało nową populację Afro-Amerykanów na całej półkuli zachodniej.

4 komentarze:

  1. panie stefanie!
    Nie mam pan pojecia na temat ludzi pochodzacych z afryki i ich zachowan w cywilizowanym swiecie!
    Trzeba spedzic duzo czasu wsrod tej "czarnej braci" by zrozumiec ze 100 lat to minimum by ich ucywilizowac do kultury europejskiej.(100 lat dla kazdego nowego immigranta z afryki!!)
    Nie jestem przy tym rasista jak wielu moich kolegow a realista ktory czerpie doswiadczenia z obcowania z nimi na codzien a nie tylko od swieta badz w tv.
    Moze pan uwazac ze do madrych nie naleze lecz
    z punktu widzenia czasu mam wrazenie iz pan nie jest dobrym obserwatorem jako ze pamietam panskie mylne oceny co do wielu osob mi znanych.


    z powazaniem

    maciej bujwid



    PS.(komentarz dotyczy tylko pierwszej czesci panskiej wypowiedzi)

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Maćku, z rasizmem i antysemityzmem sprawa jest bardziej skomplikowana. Rzecz w tym, że zachowania ludzi są zakodowane w kulturze, a nie w kolorze skóry. Koloru skóry nie można zmienić, natomiast zachownanie jak najbardziej. Dlatego nie należę do pięknoduchów, którzy za wszelką cenę chcą zachować jakieś kultury, natomiast nie uważam za zbyt mądrych ludzi, którzy na dzień dobry mówią, że nie będą się zadawać z "czarnuchem", Cyganem itd. Ludzi oceniam po zachowaniu, czyli dopiero jak je poznam. Ludzie o innym kolorze skóry, których osobiście poznałem, to akurat osoby o stopniu kultury osobistej i wykształceniu często przewyższającej naszych rodaków. Dlatego szlag mnie trafia, kiedy jakiś burak (przepraszam za wyrażenie) mówi do mnie "A o czym ty gadałeś z tym 'czarnuchem'/'brudasem'?" itp. Wystarczy przejść się w pewne okolice Łodzi, Białegostoku, czy każdego polskiego miasta (lub wsi), żeby znaleźć przykłady zachowań urągających wszelkiej cywilizacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. oczywiscie w pelni popieram przytoczony przyklad w panskim komentarzu.
    ma pan racje aczkolwiek co do wyksztalcenia to bym polemizowal poniewaz spoleczenstwa zachodnie "obawiaja" sie etykietki rasism bardzo mocno i zwiazanych z tym praw czlowieka.np. w banku potrafia zatrudnic "kolorowego" ktory nie w pelni potrafi wladac jezykiem angielskim lecz posiada
    status asylum seeker ktory to stawia go wyzej
    w systemie punktowym.jest to dosc nagminne w wiekszych miastach gdzie ludnosc naplywowa zajmuje eksponowane stanowiska kierownicze natomiast gdy oddalimy sie od wiekszych miast
    samorzady wrecz unikaja osob "kolorowych" lub jakichkolwiek nie autochtonow.
    Wnikajac w temat glebiej nawet europejczykow bialych mozna podzielic na lepszych i gorszych ale to juz odrebny temat socjologiczny.


    z powazaniem

    m.bujwid

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadal nie cierpię rasizmu, mimo iż widziałem i słyszałem mnóstwo przykładów przestępstw popełnianych przez przedstawicieli ras innych niż biała. To nadal nic nie znaczy, bo to nie w tym rzecz.

    OdpowiedzUsuń