sobota, 23 maja 2009

O Afryce, obłudzie białych i rasizmie

W swoim ostatnim wpisie poruszyłem temat rasizmu. Rzecz jest skomplikowana i wymaga wielu cierpliwych wyjaśnień, które mogłyby doprowadzić do doprecyzowania stanowisk, a następnie do jakiejś sensownej dyskusji. Niestety często jest tak, że ten etap jest pomijany i dochodzi do bezładnej kłótni, której uczestnicy przerzucają się przymiotnikami o funkcji inwektyw, natomiast istota sprawy pozostaje nietknięta.  

Relatywizm kulturowy, jaki obecnie jest obowiązującą religią w naukach społecznych powoduje szkody, których tragiczne skutki mogą przetrwać kilka następnych pokoleń. Relatywizm kulturowy pojmuję tutaj jako zasadę, że wszystkie kultury są sobie równe i przedstawiciele jednej nie mają prawa krytykować innej. To jeden z pierwszych fatalnych błędów w rozumowaniu, które udało się narzucić światu nauki i polityki. Zauważmy bowiem, że są pewne rejony Polski, Rosji, Stanów Zjednoczonych czy Szwecji, gdzie ludzie masowo produkują bimber.  Są środowiska, gdzie bije się żony, albo rozpoczyna się życie płciowe tak wcześniej, że nastoletnie matki są zjawiskiem normalnym. To normalnie nazywa się patologią społeczną. A dlaczego niby nie nazwać tego inną kulturą, skoro ludzie w tych rejonach (nie są to na szczęście jakieś połacie kraju, ale najczęściej pewne dzielnice miast) przekazują sobie taki styl życia z pokolenia na pokolenie. W końcu co nazywamy kulturą? Zbiór pewnych zakodowanych wzorców zachowań wykraczających poza naturę. Słusznie nazywamy zachowania złe patologią, jeśli mają miejsce w naszym państwie, czy naszym „kręgu cywilizacyjnym” (cokolwiek to jest, bo jest to termin używany bardzo często, ale nikt nie podaje zadowalającej definicji). Jeżeli zachowania negatywne zauważamy w innym państwie („kulturze”) intelektualiści starają się nas powstrzymać od krytyki, twierdząc, że „to jest taka ich kultura, a nam nic do tego”.

 

Nie mamy więc prawa uratować tysięcy istnień ludzkich, bo to nie nasza sprawa, nie nasza kultura. To jest jedna strona medalu. Druga to oczywiście ta, że praktycznie nie zdarza się, że mocarstwa światowe gdzieś interweniują w imię ratowania ludzi, jeśli nie towarzyszy tym działaniom jakiś intratny interes. Dlatego przyglądaliśmy się rzezi w Ruandzie, albo dlatego pozostawiono Somalię lokalnym bandom, ponieważ światowy biznes nie miał wystarczającego bodźca, żeby zainwestować pieniądze w takie przedsięwzięcie. Tam, gdzie taki bodziec istnieje, np. w postaci pól naftowych, tam możemy być pewni,  że wkrótce z misją szerzenia demokracji i praw człowieka zjawią się Amerykanie. To jest obszerny osobny temat. 

Wróćmy więc do pięknoduchów trzęsących się nad zanikającymi kulturami. Nie wolno więc próbować ratować somalijskich dziewczynek przed wycięciem łechtaczki, ani zgwałconej Nigeryjki przed ukamienowaniem, bo to interwencja w inną kulturę (na szczęście w tym ostatnim przypadku, o ile dobrze pamiętam, interwencja ludzi dobrej woli z całego świata uratowała Safiję). Zostawmy na moment islam i jego ponure aspekty, zwłaszcza w połączeniu z obyczajami starszymi, plemiennymi. 

Zastanówmy się, jak np. zareagowaliby Hererowie z Namibii, gdyby im zaproponowano powrót do stylu życia ich przodków sprzed dwustu lat. Hererowie to lud Bantu, który w XVIII wieku zajmował się pasterstwem. Dzisiaj jest to naród handlowców z dużym odsetkiem ludzi wykształconych, mieszkających w domach typu europejskiego i żyjących na poziomie takim samym jak ich biali sąsiedzi. Wyobraźmy sobie jakiegoś etnografa-ideologa, który poszedłby do nich z  propozycją powrotu do stylu życia wędrownych pasterzy. 

Byli niewolnicy amerykańscy, którzy w ramach zorganizowanej akcji we współpracy z rządem USA „wrócili” (oczywiście byli to potomkowie Afrykanów, a nie ludzie, którzy się w Afryce urodzili) do Afryki, żeby założyć Liberię, nie powrócili do stylu życia swoich nowych sąsiadów, którzy nadal żyli tak, jak ich przodkowie nim zostali porwani. Stosunki między Afrykanami, którzy uważają się za bardziej cywilizowanych a tymi, których ci pierwsi za takich nie uważają to też temat na co najmniej kilka fascynujących wielotomowych rozpraw naukowych. Hererowie gardzą Buszmenami, Liberyjczycy pochodzenia „amerykańskiego” nie mieszają się z miejscowymi plemionami i są przez te ostatnie znienawidzeni. 

A teraz znowu porównajmy styl życia europejskiej rodziny patologicznej i afrykańskiej wioski np. w Zambii. Kiedy w  Europie mężczyzna woli siedzieć na zasiłku dla bezrobotnych, a przy tym każe pracować kobiecie, to układ taki słusznie uznajemy za patologię. Jeżeli w zambijskiej wiosce mężczyźni całe dnie spędzają na plotkach, natomiast kobiety ciężko harują na polach, to takie stosunki nazywamy „inną kulturą” i już jest w porządku. 

W krajach afrykańskich jest też niezbyt niestety liczna, ale ważna grupa ludzi wykształconych, intelektualistów, którzy chcieliby podnieść poziom życia swoich rodaków (bo mam na myśli rodowitych Afrykanów). Świat zachodni owszem przyklaśnie pewnym planom, przyśle ochotników-lekarzy itd., ale gdyby ktoś z tych wykształconych idealistów chciałoby zaproponować zmiany w stylu życia rodaków, zaraz znajdą się europejscy „nawiedzeni” etnografowie, którzy będą wylewać krokodyle łzy nad zanikającymi kulturami. A to jest dokładnie tak, jak gdyby ktoś płakał nad tym, że ludzie w Polsce nie koszą już sierpami tylko używają do tego celu kombajnów. To w imię idiotycznej ideologii jakichś europejskich „intelektualistów” afrykańskie kobiety mają przez całą wieczność tyrać na swoich mężów-nierobów. 

Sprawa ma jeszcze jedno dno, o którym często mówią przedstawiciele państw afrykańskich na międzynarodowych konferencjach naukowych (oczywiście ich głosy pozostają bez odzewu). Mocarstwom rozwiniętym w ogóle nie zależy na rozwoju państw Afryki. Zachodni mądrale będą Afrykanom np. tłumaczyć, że brak przemysłu to błogosławieństwo ich kraju, bo to i środowisko naturalne jest ocalone i przy okazji ludzie zachowują tradycyjny styl życia (kulturę). Afrykańscy naukowcy wyrywają sobie włosy z głowy rozpaczliwie próbując podnieść poziom życia (=podnieść swoje kraje na wyższy poziom cywilizacyjny), a tu cyniczni zachodni biznesmeni w sojuszu ze swoimi „pożytecznymi idiotami”, czyli ekologami i etnografami-idealistami, pokazują im figę i śmieją się w nos. 

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy przedstawiciele takich „kultur” migrują do Europy przynosząc swoje wzorce zachowań społecznych. Tym razem krytyka niepracującego czarnego obywatela Francji, czy Wielkiej Brytanii jest tym bardziej utrudniona, bo mafia pięknoduchów do razu sięgnie do argumentu zamykającego wszystkim usta -  zarzuci krytykującym rasizm! 

I teraz jeszcze jedna strona… no może nie medalu, bo liczba aspektów daleko wykracza poza liczbę 2. Chodzi o prawdziwych rasistów. Dyskusja na temat różnic w zachowaniach społecznych jest tak zakłamana, że prawo do poruszania pewnych niewygodnych zagadnień oddano walkowerem ludziom złej woli, bo nie oszukujmy się. Rasiści to ludzie złej woli, których życiem kieruje nienawiść do innych ludzi. Niestety problemy, które strażnicy „poprawności politycznej” najchętniej zamietliby pod dywan, stanowią dla ludzi nienawiści doskonałą pożywkę.    

Czechami wstrząsnęły antyromskie spoty reklamowe rasistowskiej Partii Narodowej. Propaganda odwołująca się do najniższych ludzkich instynktów to ostateczność, do której nigdy nie powinno było dojść. Co z tego, że spoty wycofano, a Partię Narodową być może w Czechach zdelegalizują, skoro tysiące Czechów faktycznie styka się z Romami, których styl życia jest daleki od ich własnych standardów. I znowu nawiążę do własnych doświadczeń – nie lubię, kiedy jakiś znajomy twierdzi autorytatywnie, że nie zna „ani jednego uczciwego Cygana”, ale to może być prawda – być może faktycznie nie zna. Środowisko romskie jest bardzo zamknięte, co stanowi kolejną przeszkodę do zmiany wzajemnych stosunków. Ale wzajemna nieufność i niechęć istnieją i o tym trzeba rozmawiać, dyskutować, próbować dochodzić do porozumienia, być może w ogniu ostrej dyskusji dalekiej od poprawności politycznej, ale jednak otwartej dyskusji. Natomiast nikt nie powinien ani przez moment zejść na pozycje typu „a niech was cholera weźmie, z wami się nie da rozmawiać”, bo wtedy już nie ma żadnego wyjścia. Tymczasem przemilczanie problemów, chowanie się za „poprawną” konwencją prowadzi dokładnie do tego samego – sytuacji bez wyjścia, w której z jednej strony jest nie lubiana mniejszość, a po drugiej rasiści. 

Każdy psycholog społeczny przyzna, że problemy typu rasistowskiego, czy w ogóle konflikt między grupami ludzi, ulegają wzmocnieniu tam, gdzie jest konkurencja o jakiś konkretny obiekt pożądania. Takim obiektem może być dostęp do profitów, do dobrze płatnej pracy, czy w po prostu jakiejkolwiek pracy. Tu już się kończy Wersal, bo tam gdzie chodzi o przetrwanie, czy utrzymanie jakiegoś poziomu życia, ludzie nie liczą się z konwencjami współżycia społecznego. Jeżeli społeczeństwo widzi, że rząd, czy jakaś instytucja w imię strachu przed narażeniem się na zarzut rasizmu, preferuje kandydata „kolorowego”, to nie ma się co dziwić, że wśród „białej” większości rośnie frustracja. Oczywiście chodzi o przykłady ewidentnej niesprawiedliwości, kiedy „uprzywilejowany politycznie” kandydat reprezentuje niższe kwalifikacje od odrzuconego autochtona. Akurat ja osobiście poznałem ludzi pochodzenia pozaeuropejskiego o bardzo wysokich kwalifikacjach i kulturze osobistej. 

O tym, co nas drażni, musimy rozmawiać, nawet jeśli to jest dla kogoś bolesne. Rasizm natomiast, jako założenie a priori wrogości wobec ludzi o innych cechach fizycznych, nadal uważam za odrażający i wymagający eliminacji ze zdrowego społeczeństwa. 

Jeśli ktoś krytykuje imigrantów z Afryki za pewne zachowania, niech się przyjrzy zachowaniom np. angielskich kiboli, albo imigrantów z naszej części Europy. Radzę zrobić pewien eksperyment. Należy sobie wyobrazić własną reakcję na chuliganów z Widzewa jako czarnych. Założę się, że ich wandalizm od razu złożono by na karb ich „dzikiego pochodzenia”. Drugi etap tego eksperymentu to wyobrażenie sobie czarnego beneficjenta zasiłku dla bezrobotnych jako białego. Czy nie wyjdzie nam Ferdek Kiepski? 

3 komentarze:

  1. Ok, od początku:
    1. Piszesz (pozwolę sobie na przejście na "ty") bardzo długie tekst. To ewenement wśród blogów jakie czytałem.
    2. Rasizm ma wiele wspólnego z ksenofobią. Jest trochę trudniejszy do zwalczenia. Aczkolwiek podejrzewam, że nigdy nie pozbędziemy się go do końca.
    3. Chronienie naturalnej przyrody Afryki to dwustronny problem. Ekolodzy chcą zachować część Ziemi w nienaruszonym stanie, a naukowcy doprowadzić Afrykę do "normalnego" poziomu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ad.1 Ze zwraceniem się per "ty" nie ma sprawy. Tekst jest długi, bo i problem skomplikowany, a i tak przecież nie poruszyłem nawet procenta powiązanych z tematem problemów.
    Ad.2 Oczywiście, że rasizm i ksenofobia są sobie bliskie. Jedno z zagadnień, które mnie interesuje, to właśnie stopień, w jakim w ogóle można te zjawiska eliminować. Bez różnic, bez szukania, jeśli nie wroga, to przeciwnika, większość ludzi nie umie po prostu żyć. Jeśli nie ma pod ręką cudzoziemca czy człowieka o innym kolorze skóry, to sobie znajduje kibica innej drużyny piłkarskiej. Problem tkwi, wg mnie, w samej naturze ludzkiej. Niemniej nie wolno rezygnować z próby wyeliminowania zjawisk, które są po prostu złe.
    Ad.3. Ekologia/ochrona przyrody jest ważna, bo w przeciwnym wypadku pewni przedsiębiorcy zatruliby całą Ziemię. Jak zwykle jednak trzeba być bardzo ostrożnym. Ja oczywiście nie uważam, że ekolodzy powinni zaprzestać swojej działalności z tego powodu, że ktoś ich może oskarżyć o działanie w czyimś imieniu (czyli bycie leninowskim "pożytecznym idiotą"), ale do wielu ich działań należy podchodzić właśnie w taki sposób - spróbować dojść do tego, kto się cieszy z ich protestów. Czy ze wstrzymania budowy fabryki pewnej firmy nie będzie się najbardziej cieszyła firma konkurencyjna?
    To jest cały obszerny temat na osobną dyskusję.
    Fakty są takie, że w Afryce nikt nie chce inwestować. Pomoc jest doraźna i najczęściej głupia, bo nie stwarza Afrykanom warunków do poradzenia sobie w najbliższej przyszłości samemu - jeśli się przyśle jedzenie, to ono po prostu zostanie zjedzone, a w przyszłym roku problem powraca. To też jest osobny temat.

    Dzięki za zainteresowanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. wypad jesli sie pisze ble ble

    OdpowiedzUsuń