piątek, 9 grudnia 2011

Disco-polo a polityka mediów, czyli sukces Bayer Full a sprawa polska ;)

Dziś Onet.pl przypomniał, że grupa disco polo Bayer Full robi oszałamiającą karierę w Chinach. Wieść to nienowa, ale zawsze miło się na sercu robi, kiedy się słyszy, że gdzieś Polaków cenią i dają im zarobić. Pierwsza dekada transformacji ustrojowej, oprócz otwarcia na Zachód (kulturowo istniało ono i za komuny, choć może bez jakiegoś poparcia przez propagandę państwową) zaczęto lansować tzw. „muzykę chodnikową”, czyli wszystko to, co i za komuny było wśród ludu popularne, ale powielane raczej na „pocztówkach dźwiękowych” a nie na profesjonalnych płytach. Termin się chyba nie przyjął, bo wkrótce usłyszeliśmy o disco-polo. Może do tych kawałków pod a-moll, d-moll, e-dur podłożono nieco żywszy rytm, a może to kwestia odpowiedniego brzmienia obowiązkowego instrumentu klawiszowego, ale w każdym razie twórczość ta opanowała wielkie połacie kraju.

Nie miałem i nie mam nic do tego rodzaju muzyki, choć sam jej nie słucham i wbrew popularnym opiniom, że Polacy na disco-polo psioczą, ale jak jest wesele lub Sylwester, to się świetnie przy tej muzyce bawią, ja się dobrze przy tych dźwiękach nie bawię. Nie wiem, czy stety czy niestety, ale tak jest i już. Tymczasem osobiste sympatie czy antypatie nie powinny odgrywać większej roli, jeżeli chodzi o obiektywne podejście do przedmiotu.

Otóż disco-polo nie jest żadnym oryginalnym tworem, ponieważ oprócz wschodnio-słowiańskich czy też cygańskich elementów (mam na myśli ten a-moll, d-moll, E-dur) klawiszowy podkład i rytm bardzo przypomina podobne zjawiska znane z innych części Europy. Choć disco-polo zniknęło z Polsatu, to Telewizja Śląsk nadaje program z taką samą muzyką, której tylko nikt tak nie nazywa. Okazuje się, że jest śląska lista przebojów i lokalne gwiazdy tego silesia-disco, które tak naprawdę niczym się do disco-polo nie różni. Jak Śląsk, to skojarzenia z zachodnim sąsiadem (choć nic złego nie mam na myśli, a już najmniej „ukrytych opcji”), a tam mają całe kanały telewizyjne, gdzie grają muzykę o podobnych klimatach. Oprócz bowiem typowych marszów na 2/2 można tam usłyszeć również żywsze kawałki z charakterystycznym klawiszowym podkładem.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę jugosłowiański turbo-folk, popularną piosenkę włoską, czy zjawisko zwane Brit-pop (jak nazwa wskazuje chodzi o Wielką Brytanię), to choć może znajdziemy nieco więcej różnic, chodzi o to samo, a mianowicie o muzykę, pod którą tańczy „prosty lud”. Włosi się w ogóle swoich prostych a często wzruszających melodyjek nie wstydzą i jest OK. W brytyjskich prowincjonalnych pubach można posłuchać i pośpiewać kawałki, które brzmią jakby były żywcem przeniesione z czasów Beatlesów do współczesności, i jest OK. Nikt z tego powodu nie robi wielkich kampanii na rzecz polepszenia gustów muzycznych Anglików, Szkotów czy Walijczyków.

My jesteśmy mistrzami w piętnowaniu kiczu i tandety. Czym więcej go jest w kulturze, tym bardziej media go piętnują, a często odnosi się wrażenie, że jest odwrotnie, czym więcej tandeta jest piętnowana, tym więcej jej jest. Może to jednak jest źle postawiony problem? Może niech będzie tak, że pewne rozgłośnie czy stacje telewizyjne niech nie grają disco-polo, a inne niech sobie puszczają te kawałki na zdrowie? Nie sądzę, żeby muzycy disco-polowi zgłaszali wielkie pretensje do porównywania się z Pavarottim czy choćby Mickiem Jaggerem. Myślę, że są to ludzie w większości trzeźwo myślący i doskonale znają swoją niszę, a więc swój rynek. Jeżeli więc Bayer Full potrafił zarobić pieniądze w Chinach, a do tego przyczynił się do tego, że wielu Chińczyków zapamięta, że istnieje taki kraj jak Polska, to bardzo dobrze i należy temu tylko przyklasnąć.

Zupełnie innym problemem jest monopolizacja imprez masowych przez muzykę disco-polo. Jak już wspomniałem na początku – nie lubię się przy niej bawić, nie umiem przy niej tańczyć (choć tańczyć lubię) i po trzech kawałkach zaczyna mnie nie tylko męczyć, ale i wprowadzać w stan rozdrażnienia. Niestety faktycznie jest tak, że na większości wesel, bali andrzejkowych czy sylwestrowych, muzyka ta jest serwowana gościom ku ich wyraźnej radości. Skoro wszyscy się dobrze bawią, a tylko ja nie, to nie będę ludziom narzucał swoich gustów. Doszedłem do wniosku, że wystarczy, że nie będę się pojawiał na takich imprezach i będzie fajnie.

Jeszcze inna sprawa to taka, że coraz częściej słyszy się rytmy disco-polo podczas juwenaliów studenckich. Świadczy to o tym, jakich mamy dziś studentów oraz o tym, że nie sprawdza się zasada, że kultura wyższa jest chętnie przyjmowana przez najeźdźców reprezentujących kulturę niższą. Mamy tu raczej do czynienia z prawem Kopernika-Grishama, że moneta gorsza wypiera lepszą. Ale to już osobny temat.

Ja w każdym razie udzielam disco-polo błogosławieństwa na kształt tego, którego udzielił carowi Rosji rabin w Anatewce w „Skrzypku na dachu”: „Boże, błogosław disco-polo, zapewniaj jego słuchaczom dużo radości a muzykom pieniędzy i popularności, i… trzymaj je z daleka ode mnie". I nie ma tu jakiejś ironii. Generalnie lubię ludzi, więc nie przeszkadza mi to, że słuchają innej muzyki niż ja. Jednakże sam nie chcę jej słuchać - ni mniej, ni więcej.

PS: Jeżeli ktoś wie, czy w Białymstoku ktoś organizuje imprezę taneczną z jakimś swingowym big-bandem (niekoniecznie zaraz „big”, ale jednak „bandem”), lub z orkiestrą grającą tanga, walce i fokstroty,  proszę o sygnał.

3 komentarze:

  1. Noo, Brit-pop (tak, jak ja go rozumiem, czyli przede wszystkim granie z lat 90tych, Oasis, The Verve, wczesny Blur i wczesne Radiohead) odbiega imho za daleko, by czynić porównania z disco polo :)
    Co do samej, rodzimej odmiany muzyki dla mas - zapoznawszy się z Twymi spostrzeżeniami Stefanie, zgadzam się z nimi całkowicie (nawet podobnie mamy, jak widzę, w kwestii samej zabawy) - w disco polo nie ma absolutnie nic złego. Nie ma nic złego, dopóki człowiek się na nim nie zatrzymuje w poszerzaniu horyzontów :) Co jest, niestety, przypadłością mas cierpiących na lenistwo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście zgoda, że forma Brit-pop daleko odbiega od kontynentalnych odpowiedników disco-polo. Chodziło mi tylko o tzw. muzykę dla szerokich mas. Reguła bowiem jest taka: jeżeli się coś podoba wielkiej liczbie ludzi, zwłaszcza z niższym wykształceniem, krytycy automatycznie stygmatyzują taki rodzaj muzyki. U nas jednak doszło do takiego absurdu, że taką muzykę za wszelką cenę postanowiono (była zdaje się w mediach cała akcja walki z kiczem, czy jakoś tak) wyeliminować z rzeczywistości i to nie tylko tej medialnej. A to świadczy tylko o zapędach totalitarnych.

    OdpowiedzUsuń
  3. no faktycznie, walka z disco-polo była, a teraz wyparte powraca ze zdwojoną siłą :) sporo zależy w zasadzie od tego, na jakich krytyków patrzysz; myślę, że nie można ich zamknąć w jednej szufladzie. a jeśli już, to ciśnie mi się w przypadku jakiejkolwiek instytucji na myśl jedynie niekonsekwencja. mnie zawsze śmieszyły poczynania mediów publicznych, np. tvp jednocześnie piętnującej muzyczny kicz (niestety, tylko poprzez bierność względem tegoż) i biorącej pod skrzydła wszelkie Ivany&Delfiny, produkującej niesławne tańce na lodzie, itp. (warto też pamiętać, np. o tym: http://pl.wikipedia.org/wiki/Gala_piosenki_popularnej_i_chodnikowej).
    ale takie kłócenie się o to, czy niskie piętnować, czy nie odbywa się już chyba tylko w dyskursie publicznym. literatura, sztuka, film, dyskurs uniwersytecki, itp. zakwestionowały podział jakieś 40 lat temu, i mieliśmy (i nadal mamy) dzięki postmodernizmowi, czy zjawisku kampu mnóstwo świeżości, które od zawsze były do 'wyciśnięcia' z tego, co tandetne.

    OdpowiedzUsuń