niedziela, 25 grudnia 2011

O alkoholu w przedwojennych piosenkach

Ponieważ jest już pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia i nawet ci najbardziej tradycyjnie nastawieni do życia katolicy mogą napić się wódki (po wigilijnym poście i suszy), przyszedł mi do głowy wujek mojej żony, który przy takich okazjach oprócz kolęd lubi zanucić tę czy inną przedwojenną piosenkę, która ze świętością niewiele ma wspólnego, a wręcz przeciwnie. Niestety zazwyczaj nikt wujka nie wspomaga, bo oprócz niego nikt nie zna tych tekstów, więc wujek rezygnuje po jednej zwrotce. Ponieważ dziś mamy YouTube, gdzie można znaleźć jeśli nie wszystko, to w każdym razie bardzo wiele, okazuje się, że ktoś udostępnił szereg przedwojennych szlagierów przegrywając je ze starych czarnych płyt, jeszcze nawet nie winylowych tylko szelakowych - stąd niestety liczne zakłócenia.

Kiedy wsłuchamy się w słowa owych utworów muzyki rozrywkowej dwudziestolecia międzywojennego, może nas zaskoczyć to, że nie były to wcale żadne grzeczne pioseneczki dla pensjonarek lub pań z kółka różańcowego, ale często stanowiły czystą propagandę pijaństwa i rozpusty. Ponieważ były śpiewane albo przez chóry rewelersów, albo przez tenorów operujących operową manierą, zderzenie tego nienagannego śpiewu z frywolnym tekstem wywołuje dziś dodatkowo efekt humorystyczny. Posłuchajmy więc przedwojennej zachęty do zabawy z alkoholem:





Po tylu kieliszkach oczywiście broń Boże niechaj nikt nie wsiada za kółko. Trzeba bowiem pamiętać, że przed wojną samochód był rzadkością, w związku z czym ludzie mogli sobie pozwolić na więcej.


Picie na smutki to zdaje się była przed wojną bardzo częsta recepta na problemy, co, jak dziś wiemy, jest rozwiązaniem najgorszym z możliwych. To dlatego jeszcze po wojnie Marek Hłasko napisał, że w Polsce, kiedy się widzi kogoś, kto się beznadziejnie upija, od razu się go usprawiedliwia, twierdząc, że "z pewnością ma kłopoty". Taki element kultury z fatalnymi skutkami dla zdrowia całych pokoleń i kraju jako całości. A wszystko przez pana Faliszewskiego.

Artysta ten posunął się nawet do tego, że wódkę przedstawiał jako najlepszy afrodyzjak i klucz do udanego seksu (didudiduda - taki przedwojenny eufemizm). Może i dzisiaj istnieją dziewczyny i kobiety, które lubią być podrywane przez pijanych facetów, ale chyba jednak w takich sytuacjach nie jest dobrze przesadzać z alkoholem.


Z tego, że jednak "wódka naród gubi" zdawali sobie sprawę rewelersi z chóru Juranda. Artyści byli prekursorami propagandy kultury zabawy przy piwie. Trudno mi powiedzieć, czy pana Faliszewskiego sponsorował producent "Wyborowej" (czyli przedwojenny państwowy monopol alkoholowy), a chór Juranda jakieś konsorcjum browarów, ale trzeba przyznać, że pieśniarze wkładali w wykonanie tych utworów całe serce i cały swój kunszt śpiewaczy.


W Święta nie grzech pokrzepić się dobrą wódeczką czy piwkiem, o ile człowiek nie przesadzi i o ile trzyma się z daleka od własnego samochodu - najlepiej przez kilka dni, żeby wszystko zdążyło wywietrzeć. Tymczasem wszystkim życzę wesołej świątecznej zabawy w gronie bliższej i dalszej rodziny. Na zdrowie!

2 komentarze:

  1. Kto pije ten żyje i to niezaleznie czy za Sassa czy Lassa - a gdyby nie pili to by niczego nie stworzyli tylko sie smucili . Więc na jednego i pije Kuba do Jakuba , Jakub do Michała a po chwili kompanija cała .

    Czy zawsze muszę klikać c w ten profil anonimowy a nie można tego zrobić jakoś szybciej - jedyny pożytek z trzeźwości bo inaczej to bym pewno nie trafił w tego anonimowego !

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń