sobota, 10 grudnia 2011

Legnicki spektakl o Henryce Krzywonos, czyli prawda w sztuce, prawda w polityce a po prostu prawda

Nie tak dawno zastanawiałem się na temat tzw. szczerości w sztuce. Samo słowo „sztuka” wskazuje, że mamy do czynienia z czymś sztucznym. Co ciekawe, podobne powiązanie występuje w języku angielskim – „art” i „artificial”. Dlatego kiedy tylko ktoś chce coś wyrazić w formie utworu artystycznego, czy to obrazu, czy tekstu literackiego, czy spektaklu teatralnego, a jakiś recenzent skrytykuje owo przedsięwzięcie za „brak szczerości”, to praktycznie zawsze inny krytyk może odparować ten zarzut, twierdząc, że artysta nie jest dokumentalistą i może robić ze swoim materiałem, co mu się tylko podoba. W dużej mierze można się z tym ostatnim stwierdzeniem zgodzić, a „szczerość artystyczna” to przecież wcale nie zgodność z rzeczywistością obiektywną, a nie udawane wyrażenie siebie przez artystę. Chodziłoby więc o to, żeby artysta robił to, co mu się podoba, a nawet z tzw. obiektywnego punktu widzenia plótł kompletne androny, byle tylko widownia i krytycy widzieli, że artysta robi to „z serca” lub „z głębi duszy”, a nie z rozumowych spekulacji narzuconych mu w dodatku przez świat zewnętrzny.

W postmodernizmie modne jest m.in. mieszanie faktów z rzeczywistości obiektywnej z fikcją (tzn. zawsze to było modne, ale dawniej czytelnik wiedział, że ma do czynienia z powieścią a nie dokumentem, podczas gdy teraz zdarzają się teksty, których artyzm polega na tym, że udają dokumenty i tylko recenzje i opracowania informują czytelnika, że to taka zabawa artystyczna). W dodatku wiemy z historii, że w XX wieku tryumfy święciła „sztuka zaangażowana”, czyli innymi słowy sztuka jako narzędzie w walce politycznej. Stephen Greenblatt i jego zwolennicy z nurtu w krytyce literackiej zwanego nowym historycyzmem, uważają, że w ogóle nie istnieją teksty niezaangażowane politycznie, co uważam za grubą przesadę i redukcję rzeczywistości językowej do roli służebnej wobec świata polityki. Niemniej, w wielkiej mierze Greenblatt ma rację, co widać choćby na przykładzie tego, jakie teksty w ogóle wchodzą do obiegu czytelniczego. Niezależnie od ustroju, zawsze pojawia się jakiś „główny nurt” hołubiony przez władzę, czasami przez nią dotowany, a czasami popierany tylko poprzez umiejętną manipulację machiny wydawniczo-krytyczno-dystrybucyjnej.

Z historii literatury, teatru czy filmu wiele „dzieł zaangażowanych” na szczęście bezpowrotnie zniknęło, ponieważ artystycznie były nic nie warte. Niektóre przetrwały w kanonie, choć niekoniecznie jako jego pozycje najwybitniejsze. Historyk i teoretyk literatury niekoniecznie musi studiować takie książki jak Chata wuja Toma Harriet Beecher Stowe czy Dżunglę Uptona Sinclaire’a, natomiast historyk i kulturoznawca i owszem! Podobnie jest z całą literaturą socrealistyczną, z której można wiele wyczytać o samej epoce powstawania tych utworów, ale jeśli chodzi o walory artystyczne, nie ma się nad czym pochylać.

Literatura i sztuka zaangażowana politycznie istnieje również dziś, i wbrew pozorom ma się całkiem dobrze. Czasami jest to zaangażowanie po stronie rządzących, a czasami po stronie opozycji, niemniej w tym lub innym momencie poglądy polityczne autora gdzieś się przebijają. O ile niezbyt nachalnie, jesteśmy je w stanie przetrawić. Jeżeli dzieło jest artystycznie świetne, jesteśmy w stanie je pochwalić mimo, że poglądy w nim wyrażone nie są zgodne z naszymi (tzn. piszę tutaj o ludziach, którzy są wrażliwi na sztukę, bo dla politycznych oszołomów np. Gombrowicz będzie „zdrajcą, który nienawidził Polski i Polaków”). Niemniej pojawiają się dzieła artystycznie słabsze, których pozaartystyczne przesłanie jest tak nachalne, że we mnie osobiście wywołują odruch wymiotny.

Wczoraj z telewizji dowiedziałem się, że w Legnicy reżyser Paweł Palcat wystawia autorski spektakl pt. Zrozumieć H. Dziennikarze przedstawienie już widzieli, spragniony kontaktu z wysoką kulturą lud Legnicy będzie miał okazję je zobaczyć 13 grudnia, czyli w rocznicę stanu wojennego. Dramat jest oparty o historię pani Henryki Krzywonos, którą ostatnio zna cała Polska głównie dzięki temu, że podczas obchodów trzydziestolecia podpisania umów sierpniowych, weszła na mównicę po Jarosławie Kaczyńskim i dała mu publiczną reprymendę. Ponieważ uważam, że Jarosławowi Kaczyńskiemu częste reprymendy się należą, a to dlatego, że ktoś powinien go cały czas sprowadzać na ziemię, wystąpienie pani Henryki wydało mi się zabawne, a nawet potrzebne. Rzecz jednak w tym, co nastąpiło później w mediach i w Internecie.

Pewnie wstyd się przyznać, ale wydawało mi się, że główne postaci z teatru politycznego najnowszej historii Polski raczej znam i mniej więcej wiem kto jest kim po wszystkich stronach politycznej sceny. O strajku w sierpniu 1980 roku w Stoczni Gdańskiej trochę czytałem a i filmów dokumentalnych obejrzałem. Niewykluczone, że pani Henryka tam się pojawiła, ale prawdopodobnie nie wydała mi się postacią na tyle istotną, żeby zapamiętywać jej nazwisko. Jak później już przeczytałem, ma ona piękną kartę w swoim życiu jako działaczka „Solidarności”, jako ta, która pomagała internowanym w stanie wojennym, oraz jako zastępcza matka dwanaściorga dzieci. I to są rzeczy naprawdę godne podziwu. Jedyny problem, jaki pojawił się w mojej głowie wziął się z tego, że od pamiętnej 30. rocznicy „Solidarności” w mediach pojawiło się nowe hasło, wcześniej używane niezwykle rzadko, a mianowicie legenda „Solidarności”. Ono się pewnie gdzieś tam i wcześniej pojawiało, ale odtąd media zaczęły nas nim wręcz bombardować. Co więcej, w mojej świadomości fraza ta automatycznie zaczęła się kojarzyć z Henryką Krzywonos, niczym jakiś tytuł arystokratyczny lub naukowy i niemal zlała się w jedno z imieniem i nazwiskiem pani Henryki: legendasolidarnościhenrykakrzywonos. Jako urodzony postmodernista wszystkie próby tworzenia żywych legend uważam za żałosne i śmieszne, ale jeśli to mnie ktoś by poprosił o skojarzenie słowa „legenda” z postaciami „Solidarności” to byłby to na pewno Lech Wałęsa, a to właśnie ze względu na konotację słowa „legenda”, czyli taka trochę baśń z domieszką prawdy.

Pani Henryka Krzywonos zyskała sobie tysiące fanów na Facebooku i w ogóle z dnia na dzień stała się postacią medialną i rozpoznawalną. Kiedy zdaje się, że już następnego dnia po owym wystąpieniu antyjarosławowym telewizja pokazała panią Henrykę w zażyłej komitywie z panią eks-prezydentową Jolantą Kwaśniewską, nagle ogarnęły mnie wątpliwości co do spontaniczności wejścia na mównicę i powiedzenia Jarosławowi Kaczyńskiemu „do słuchu”.
I to bym jednak zrozumiał, bo wiem jak pogmatwane potrafią być meandry ludzkiego rozumowania tudzież wiatry historii, które często niosą ludzi w rozmaite okolice. Cały czas męczy mnie jednak to, że pani Henryka legendą „Solidarności” stała się dopiero po trzydziestu latach, podczas gdy wcześniej prawie nikt w Polsce o niej nie słyszał! Przez jakieś kilka dni dręczyły mnie straszne kompleksy z powodu tego, że niby o historii „Solidarności” coś wiem, a o pani Henryce nigdy wcześniej nie słyszałem, ale popytałem znajomych, potem poczytałem różne fora internetowe, a tam ludzie masowo wyrażają zdziwienie, że oto objawia nam się „legenda”, a nikt z nas o niej nigdy nie słyszał.

Pojawia się problem szczerości i to tym razem tej niekoniecznie artystycznej. Mamy bowiem do czynienia z zabawą językiem. Mistrzowie NLP i innych sztuczek manipulacji przy pomocy języka, czyli nowocześni spadkobiercy Protagorasa i starożytnych sofistów, którzy wierzyli jedynie w rzeczywistość językową, twierdzą, że język jest podstawowym narzędziem wpływającym na postrzeganie świata, na nasze emocje z tym związane i w konsekwencji na nasze decyzje. Niektórzy twierdzą, że to „język nami mówi”, a nie my językiem. Jest w tym dużo racji, ale, jak uważam, na szczęście nie do końca. Wierzę, bo niestety nie mogę powiedzieć, że „wiem”, że w każdym z nas jest taka część osobowości, która wszelkiej słownej manipulacji powie „non possumus”. Deklaruję się jako naturalny postmodernista, ponieważ z nurtem, czy zorganizowanym wokół tej nazwy ruchem intelektualnym nie chcę mieć nic do czynienia, podobnie zresztą jak z każdym innym, z tego prostego względu, że nie lubię być zawłaszczany przez jakąkolwiek grupę, a już zupełnie nie przez jakikolwiek dyskurs. Nie lubię ponurych sztywniaków i panikarzy z pewnej partii z pretensjami do monopolu na patriotyzm, nie lubię też wiecznie optymistycznych cwaniaczków i mądrali z ugrupowania rządzącego. Generalnie jednak lubię ludzi i dobrze im życzę, dlatego nie umiałbym się zaangażować po jednej stronie w celu unicestwienia strony drugiej, trzeciej, czy jakiejkolwiek. Mój relatywizm, który się bierze z roztrząsania każdej sprawy ze wszystkich możliwych punktów widzenia, potrafi być daleko posunięty.

Nie pretenduję też do miana kogoś, kto wszystko wie. Wielokrotnie pisałem o tym, że wielu rzeczy nie rozumiem, a zrozumieć bym chciał. Niemniej jestem fanatycznym poszukiwaczem prawdy pojmowanej jako wiedzy absolutnej i twierdzenia zgodnego z rzeczywistością. Filozoficzne, religijne, polityczne i akademickie spory najczęściej nie mają nic wspólnego z prawdą czy nieprawdą, ponieważ są tak zanurzone w języku, że z rzeczywistością nie mają żadnego związku. Zgadzam się z tezą scenarzystów amerykańskiego serialu House, że „wszyscy kłamią” – niektórzy w złej, ale wielu bardzo często w dobrej wierze. Każde kłamstwo, nawet to „dobre”, oddala nas od poznania rzeczywistości.

Kiedy przemawiają politycy, to wiem, że kłamią. Znowu, jedni w ewidentnie złej wierze, bo chcą omamić wyborców, przykryć swoje błędy lub przestępstwa, inni uważają, że kłamstwem posłużyć się trzeba w celu uratowania wyborców przed samymi sobą. Ponieważ jestem na tyle cyniczny, że wiem, iż politycy z definicji swojego zawodu nie mówią prawdy, po prostu staram się ich często nie słuchać.

Czasami dajemy wiarę człowiekowi, który pewne wydarzenia pamiętał i choć taka osoba również teoretycznie może mieć jakiś cel w manipulacji słuchaczem, to jednak intuicyjnie jej ufamy. Panią Annę Walentynowicz, jedną z ofiar katastrofy smoleńskiej, choć była zaangażowana po jednej ze stron sceny politycznej (i to takiej, do której mi daleko), uważam za osobę, która niczego nie robiła dla czczej popularności ani korzyści. Gdyby chciała, mogłaby dużo wcześniej znaleźć się mediach jako legenda „Solidarności”. Pozostała osobą skromną i nie pchającą się na widok publiczny. Ze wszystkich jej słów wypowiedzianych publicznie przebija się jedno przesłanie, a mianowicie, że trzeba ludziom mówić prawdę. W świecie doktora Housa, a więc w naszym świecie, ludzie mówiący prawdę i do niej nawołujący, nie wypadają zbyt dobrze. Tam, gdzie ponurzy religijni prawicowcy zachowują się w taki sposób, a tak naprawdę wciskają nam swój światopogląd świecie wierząc, że chodzi o szczerą prawdę, to co innego. Tam jednak, gdzie wielcy miłośnicy prawdy mówią o faktach, daję im wiarę:

Pani Henryce życzę wszystkiego najlepszego. Obawiam się jednak, że nachalna propaganda oparta w olbrzymiej mierze na przekłamaniu i manipulacji, w rezultacie niczego dobrego jej nie przyniesie. A wracając do spektaklu w Legnicy… albo może lepiej do niego nie wracać. Szkoda trochę tych dzieciaków (młodych aktorów) wkręconych w coś takiego.

1 komentarz:

  1. Nocóż zawsze można wziąc kasę szczególnie teraz gdy kasa jest potrzebna młodym ludziom wszystko jedno co i kogo by zagrali . Tylko Olbrychski oburzył sie na kojarzenie go z gestapowcem i cos tam w zachecie bodaj pociał ale juz inni aktorzy mówia gram to gram -potem ide do domu i tyle .

    Teraz akurat podnosi sie wrzask nowego reżimu solidarnościowego o 30 rocznicy stanu wojennego , który z perpektywy czasu był koniecznoscia aby ukrócic ten bardach , który robili działacze S ... No gdyby te 10 mln wiedziało co ich czeka to teraz Jaruzelskiego i Kiszczaka nie sądziliby za to że wprowadzili stan wojenny ale za to że natychmiast nie kazali otworzyc ognia do tych co doprowadzili do 1,5 milionowego bezrobocia i odbieraja ludziom emerytury i wprowadzili piekne pojęcie bezrobotny bez prawa do zasiłku - to niby za co ma żyć ??? a młodzi ludzi wrzeszczący Krzywonos Krzywonos jak skończą studia to na utrzymanie rodziców ... ??? szczególnie ci po studiach humanistycznych .

    OdpowiedzUsuń