środa, 14 grudnia 2011

Taka sobie myśl o Jarosławie Kaczyńskim i Jacku Kurskim

W wielu sprawach nie spierałem się i spieram z moimi znajomymi i przyjaciółmi, którzy konsekwentnie głosują na PiS. Większość ludzi jest ustawiona w dwubiegunowym sposobie myślenia, że można być albo za PiS i Jarosławem Kaczyńskim, albo za PO i Donaldem Tuskiem, że w głowie im się pomieścić nie może, że ktoś może się znajdować poza tym dyskursem, a na dodatek nie popierać żadnej z istniejących partii, a tylko po jakimś elemencie z programów kilku z nich. Wielokrotnie już pisałem, że w ocenie życia politycznego większość z nas kieruje się bardziej sentymentem, emocjami i wiarą niż wyważoną oceną faktów. Jak dotąd nie dałem się „oczarować”, ani porwać żadnemu z polityków. Co najwyżej lubię, kiedy ktoś trafnie wypunktuje przeciwnika, co jest przejawem dobrego opanowania sztuki erystyki.

Za Jarosławem Kaczyńskim nigdy nie przepadałem, ponieważ ten człowiek w życiu publicznym popełnia same błędy i gdybym był PiSowcem, bez wahania poszedłbym za ziobrystami. Ponieważ nie jestem i co do całości ich poglądów mam zbyt wiele wątpliwości, mam ten problem z głowy, ale z czysto teoretycznego punktu widzenia, czyli w moim przypadku z punktu widzenia cynicznego obserwatora skuteczności i opanowania sztuki, uważam Jarosława Kaczyńskiego za człowieka, który nie potrafił zbudować zespołu silnych osobowości i inteligentnych ludzi wokół siebie, a na dodatek strategia jaką przybrał, czyli grożenie bliżej nieokreślonym wrogom (niby określonym, ale nigdy zbyt precyzyjnie, żeby się i inni na wszelki wypadek bali) zwróciła większość wyborców przeciwko niemu. Nie jest postacią charyzmatyczną, choć przez pewien czas na taką pozował.

Gdybym był przesądny, pomyślałbym, że te jego lapsusy językowe typu „widzę jak wielu ludzi chce budować III Rzeczypospolitą…. przepraszam IV Rzeczypospolitą” (cytuję z pamięci, więc może zdanie było nieco inne, ale mu się te liczby porządkowe Rzeczpospolit naszych znamiennie pomyliły), fatalne wykonanie „Mazurka Dąbrowskiego”,  czy słynne „nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne czarne” są niczym słowa, które anioł Jahwe włożył w usta Balaama, pogańskiego proroka, który zamiast przekląć Izraelitów, po trzykroć im pobłogosławił.

Lepsze są jednak ostatnie publiczne wystąpienia, które wskazują na to, że duch proroczy Jarosława Kaczyńskiego kompletnie opuścił. Nie tak dawno chciał, żeby w Warszawie był drugi Budapeszt.  Kilka tygodni później okazało się, że gdyby tak się stało, mielibyśmy jeszcze większy pasztet niż mamy obecnie. Potem ni z gruszki ni z pietruszki, bo doprawdy nie wiem, jaki bodziec naprowadził prezesa Kaczyńskiego na myśl taką, zaproponował, żeby przywrócić karę śmierci. Generalnie o problemie tym można by i podyskutować, ale brak jakiegokolwiek ogólniejszego kontekstu dla tego nagłego odgrzebania tej sprawy, wywarł na mnie efekt humorystyczny. No właśnie, że tak ni stąd ni zowąd, kiedy wszyscy dookoła gadają o czymś zupełnie innym, taka propozycja. Znowu, gdybym wierzył w przeznaczenie, pomyślałbym sobie, że jakaś siła wyższa włożyła te słowa w usta prezesa po to, żeby zaraz po nich świat, a w tym Polska mogły usłyszeć słowa papieża Benedykta XVI, który karę śmierci stanowczo potępił (w kontekście kary śmierci dla białoruskich zamachowców z mińskiego metra). W ten sposób papież niechcący dał po łapach nie tylko prezesowi Kaczyńskiemu, ale i innym ugrupowaniom prawicowym powołującym się na swój katolicyzm. Z polskim biskupem daliby sobie radę, bo albo by mu od razu wygrzebali współpracę z ubecją, a jakby się nie dało, to oskarżyliby go o pozostawanie pod wpływem Michnika. Z papieżem już tak się nie da. Na pocieszenie polityków prawicy można tylko przypomnieć, że w końcu Benedykt XVI  to nawet nie ukryta, ale wręcz jawna opcja niemiecka.

A wczoraj Jarosław Kaczyński z entuzjazmem wyraził się w duchu takim oto, że gdyby nie machloje PO, to mielibyśmy tutaj drugie Chiny. Jakem przestał chodzić do kościoła już dawno temu, tak chciałem odruchowo rzec „W imię Ojca i Syna”! W rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, prezes partii, która najgłośniej krzyczy o rozliczaniu komuchów, za przykład daje Chiny, gdzie rządzą następcy morderców studentów z Placu Niebiańskiego Spokoju, a sami oprawcy (np. ówczesny premier Li Peng) dożywają swoich dni na dobrych emeryturach. Wypowiedzieli się sinolodzy na temat brutalnej okupacji Tybetu oraz na temat braku bezpłatnej służby zdrowia i ubezpieczeń społecznych, niewolniczej pracy nawet małych dzieci za nędzne wynagrodzenie. Bo na tym przecież Chiny zbudowały swoją obecną pozycję gospodarczą.

To co mnie w tym momencie przyszło natychmiast do głowy, to Edward Gierek, którego plany były bardzo ambitne (z tym, że zabrakło nieco inteligencji i odpowiednio inteligentnego zespołu do ich realizacji). Gdyby Gierek zrobił z „Solidarnością” w 1980 to, co Deng i Li Peng w 1989 roku z manifestantami w Pekinie, może też dzisiaj osiągnęlibyśmy jakiś ustrój niewolniczo-kapitalistyczny pod rządami komunistów. Kto wie?

Tak czy inaczej, radzę tej reszcie sykofantów wiernych Jarosławowi Kaczyńskiemu, żeby dali sobie z nim spokój, bo człowiek ten już nie wie, co mówi, a ponieważ w polityce mówienie jest często równoznaczne z czynieniem, człowiek ten nie wie, co czyni.

Tymczasem przy okazji konkursu wiedzy o latach 80. ubiegłego stulecia, w studiu telewizyjnym pojawił się europoseł i pisowski rozłamowiec, Jacek Kurski. Wydaje mi się, że jest mi daleko do jego poglądów, choć akurat wcale nie jestem pewien jakie jego prawdziwe poglądy są, ponieważ jest to polityk, który nigdy nie mówi więcej, niżby chciał powiedzieć (no może poza słynnym „ciemny lud to kupi”, które się nagrało). Konkurs wygrał bez problemu, bo wszystkie wydarzenia, o których była mowa, pamiętał z własnej młodości. I tym mnie jakoś, cholera, ujął, bo ja odpowiadając na te pytania w towarzystwie żony, też odpowiedziałem na większość opierając się na pamięci własnego życia, a nie opracowań na ten temat. Swego czasu Jacek Kurski był gościem u Kuby Wojewódzkiego. Drugim gościem była Elżbieta Zapendowska. Kiedy gospodarz programu poprosił go o zagranie na gitarze i zaśpiewanie, Elżbieta Zapendowska przyznała, że choć nie cierpi „tego PiSu”, to jednak chyba czuje sympatię wobec Jacka Kurskiego. W studiu konkursowym też podano mu gitarę i też wykonał piosenkę z czasów stanu wojennego i, znowu cholerka, wykonał ją bardzo dobrze! Ujął mnie osobiście tym bardziej, że od razu przypomnieli mi się zarówno starsi koledzy z Łodzi, którzy działali jeszcze w pierwszym NZSie, jak i koledzy, których poznałem już później w Białymstoku o podobnych życiorysach. Tamten czas dlatego wielu kojarzy się z czymś bardzo pozytywnym, ponieważ ludzi uskrzydlało poczucie jedności i wspólnoty celu. Nikt chyba wtedy nie przewidywał, że dojdzie do aż tak ostrych podziałów wśród działaczy „Solidarności”. Jacek Kurski wziąwszy gitarę do ręki, nagle wskrzesił ten czas i na moment można było zapomnieć kim Jacek Kurski jest i jakie są jego obecne poglądy.

Oczywiście wszyscy pamiętamy wyciągnięcie Donaldowi Tuskowi jego dziadka, co do dziś uważam za chwyt co najmniej nieelegancki, zaś dzisiaj w telewizji można było zobaczyć jego krytykę wystąpienia premiera Tuska na koniec polskiej prezydencji w Unii, kiedy to wypomniał mu chęć ratowania Unii kosztem polskich emerytów. Z jednej strony populizm, ale z drugiej naprawdę poważnie się zastanawiam, czy my, kraj biedny, nie pakujemy naszej krwawicy do wspólnej kasy, żeby ratować kraje, gdzie ludziom żyje się o niebo lepiej. I nie wiadomo, czy tę kasę kiedykolwiek odzyskamy. A nasze emerytury? Może lepiej nigdy się na nie wybierać?

Jedno trzeba Jackowi Kurskiemu przyznać – jest to facet naprawdę bardzo bystry. Inteligencją w znaczeniu szybką i trafną reakcją być może dorównuje mu były poseł Zawisza, który obecnie znajduje się w ugrupowaniu pozaparlamentarnym. Jacek Kurski w szybkości kojarzenie i myślenia w ogóle wyprzedza swojego byłego prezesa o kilka długości stadionu. Myśląc perspektywicznie, prezes Kaczyński wiecznie żył nie będzie (osobiście życzę mu jak najlepszego zdrowia i jak najdłuższego życia), a wtedy PiS się rozpadnie. Jakaś rozsądna prawica by się w Polsce przydała (bo oczywiście oszołomów nie brakuje, a tu chodzi, żeby było nie tylko patriotycznie ale jeszcze i mądrze). Myślę, że jeżeli ze Zbigniewem Ziobrą będą stanowić rozsądny duumwirat, to wokół nich w przyszłości ta prawica się zorganizuje.

Prawdopodobnie na Jacka Kurskiego nigdy nie zagłosuję, ale cenię ludzi inteligentnych. Będę więc obserwował jego postępy w sztuce dochodzenia do władzy. Myślę, że „Księcia” Machiavellego i „Sztukę wojny” Sun Tzu ma w małym palcu. Jeżeli zna jeszcze „Psychologię tłumu” Gustave’a le Bona, i wykorzysta tę całą wiedzę, zajdzie daleko.

4 komentarze:

  1. Ależ w porównaniu do Chin najwyraźniej chodzi o ich obecną dynamikę. Stąd odwołanie do przedsiębiorczości Polaków. A skupienie się w powyższym wpisie na wydarzeniach Placu Niebiańskiego Spokoju całkowicie odchodzi od sedna wypowiedzi JK w tym aspekcie. Chodzi o to, że my tutaj w Polsce toniemy dziś w papierach, skrępowani przepisami i koncesjami. A skutek jest taki, że to oni nas kolonizują. Wątpię zresztą, że Prezes chce tak naprawdę to zmienić. Ale może lepiej krytykować go za to ostatnie właśnie. Wydarzeń sprzed 20 czy 30 lat już nie zmienimy. Ale to co robimy dziś, ktoś wypomni nam za kolejne 2 dekady. Polska pokroju jaki formuje z nas członkostwo w UE nie oprze się Chinom. Gdy zwykła ludzka przedsiębiorczość nie może być realizowana, gdyż zamiast podążać za wizjami najbardziej utalentowanych jednostek wpasowuje się w ślady wyznaczone przez urzędników. Czy naprawdę wierzymy, że w normalnych okolicznościach prosto zorganizowane chińskie przedsiębiorstwo nie wybudowałoby tych kilkudziesięciu kilometrów autostrady po zaoferowanej cenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pytanie tylko, czy w Chinach faktycznie przedsiębiorczość rozwija się bez papierków i państwowych urzędników. Chiny to jest najlepszy przykład działania świata biznesu powiązanego ze światem polityki. W Polsce coś takiego być może zbudowalibyśmy, gdyby dalej rządził Gierek, albo minister Wilczek z rządu Rakowskiego - też wielki przedsiębiorca z lat 80. dzięki kontaktom z władzami komunistycznymi. Chiny stały się więc potęgą właśnie dzięki "interesom i interesikom" pewnych grup, o których mówił prezes Kaczyński, a nie wbrew nim.

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja także osobiście nie stawiałbym Chin za wzór ostateczny. Ale współczesnej zsocjalizowanej i bezideowej Europy tym bardziej. Powiedzmy, że Prezesowi zamarzył się tylko ten 10% wzrost i zilustrował to dla potrzeby chwili tymi Chinami. Niezależnie od całej tej ich wschodniej, niejednoznacznej codzienności. Ale coś w tym chińskim przypadku mimo wszystko jest. Europa zapomniał, że bogactwo jednak bierze się z niczego innego tylko pracy. Nie z drukarni czy dotacji. Życie zaskakuje co rusz. Bo to tzw. ustawa wspomnianego Wilczka (niezależnie być może od jej politycznego, ukrytego celu związanego ze sprytnym planem uwłaszczenia) dała przez kilkanaście miesięcy szansę na niemal dowolną aktywność i działalność prawie każdemu. Potem były już tylko ograniczenia i koncesje. Dzisiaj już tak się przyzwyczailiśmy do tych restrykcji, że mało kto traktuje to jako jarzmo. Raczej normę. Tak musi być. Zawsze w takich przypadkach przypomina mi się Krasicki i jego czyżyk młody. A ta porażka Chińczyków na A2 też nie daje spokoju. Mam wrażenie, że to jednak dałoby się wybudować za te pieniądze. Jak i inne tego typu inwestycje. Ale masę kosztów tworzą nie czynniki ściśle budowlane lecz administracyjne i polityczne. Np. rzekoma ochrona środowiska przed wyimaginowanymi zagrożeniami. Czy w Chinach tych przeszkód jednak nie ma? To mnie właśnie zastanawia. A skoro są to jak się tam właściwie robi te 10% ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja doskonale pamiętam 1988 rok, ponieważ pracowałem wtedy u mojego wujka-"prywaciarza", i po raz pierwszy w życiu czułem, co to znaczy móc zarabiać pieniądze. Reformy Wilczka i puszczenie dolara na wolny rynek (po raz pierwszy można było kupić dolary w banku po cenie rynkowej, ale niższej niż u koników) przywitaliśmy z radością. I oczywiście, że później wszystko szło w kierunku ograniczania inicjatywy gospodarczej obywateli, powracając do znanej z czasów komuny wszechwładzy urzędnika. Już za rządów PiSu wujek mój miał rutynową kontrolę skarbową - "Przetrzepali mnie jak za Gomuły" - powiedział. Dlatego znowu w ustach prezesa PiS z której strony by nie patrzył na tę "chińską metaforę", brzmi ona fałszywie i głupio. W Chinach przedsiębiorcy powiązani z rządem mogą dużo, no bo właśnie mają poparcie władz. Za PiSu takich przedsiębiorców, którzy działają w Chinach, próbowano wsadzać do więzień.

    Też jestem ciekawy, jak jest w Chinach z tymi urzędnikami i bzdurnymi przepisami. Myślę jednak, że bardzo prosto - są ludzie, którzy dopóki nie podpadną komuś wysoko postawionemu, mają poparcie władz i w ogóle się nie przejmują urzędniczymi ograniczeniami.

    Na te tematy można by pisać opasłe tomy. Stany Zjednoczone w II połowie XIX wieku rozkwitły przede wszystkim dzięki powszechnej korupcji. Wielka Brytania zbudowała swoją potęgę na usankcjonowanym prawem i obyczajem kumoterstwie. W Polsce każdy pozuje na świętoszka i z tej pozycji atakuje przeciwników politycznych.

    OdpowiedzUsuń