sobota, 31 grudnia 2011

Kilka chaotycznych myśli na koniec starego roku

Nadchodzi umowna data zmiany roku. Umowna, ale jednak dla każdego z nas niezwykle ważna, bo oto pewni ludzie, których osobiście nie znam, umówili się, że praktycznie za wszystko w nadchodzącym roku zapłacimy więcej i to bardzo odczuwalnie więcej, niż w roku mijającym, natomiast płace nie tylko nie wzrosną, ale w wielu dziedzinach wręcz zmaleją. Zmiany własnościowe, niż demograficzny (w szkolnictwie wyższym), tudzież restrukturyzacje w wielu firmach w celu poczynienia oszczędności, przyczynią się do utraty pracy przez wielu. W tym samym czasie pewni ludzie umówili się, że Polska naruszy swoje żelazne rezerwy w celu udzielenia pożyczki Bankowi Światowemu (ciekawe na jaki procent i kiedy Bank Światowy tę pożyczkę zwróci), żeby ten mógł pomagać Grecji, Włochom i może również w późniejszym etapie Hiszpanii i Portugalii wyjść z kryzysu. Krajom, w których nadal ludziom żyje się o wiele lepiej niż Polakom w Polsce.

Polski minister spraw zagranicznych, który jako produkt firmujący prezydencję Polski w Unii Europejskiej zaproponował węgierskie wina, wezwał Berlin do aktywniejszej polityki na rzecz zacieśniania więzów między państwami w ramach Unii, czyli do przystąpienia do kroków w kierunku europejskiego super-państwa. Wbrew entuzjazmowi pewnych kół w Polsce (tudzież wielkiemu oburzeniu ze strony prawicy), oraz poklaskowi ze strony części społeczeństw Zachodu, przemówienie Radosława Sikorskiego nie miało żadnego znaczenia, ponieważ nasz minister przemawiał jakby nie rozumiał, że od podejmowania decyzji w UE są przywódcy najsilniejszych państw, czyli Niemiec i Francji. Wielka Brytania zdaje się, że się „wyautowała” na własne życzenie, ale myślę, że z całą pewnością wyjdzie na tym lepiej, niż Polska, która spadła do roli „pożytecznej idiotki” w polityce, o której sama ma niewielkie pojęcie, a wpływu żadnego. O Niemcach można mówić różne rzeczy, ale osobiście nadal uważam, że są to ludzie, którzy postępują bardzo mądrze, a mianowicie zawsze dbają o interes swojego kraju i własnych obywateli. Donald Tusk może to nazywać „egoizmem narodowym”, ale jest to żałosne, zwłaszcza w kontekście, w którym wychodzi na to, że on sam woli zrezygnować z interesów Polaków i zadbać o interesy Greków. Postawa iście chrześcijańska, można by rzec, ale taka postawa jest w jakimś stopniu godna pochwały, kiedy dzieje się na poziomie jednostek, a nie całych narodów. Jeśli już ktoś powinien rezygnować z jakichś egoizmów, to przede wszystkim politycy wobec własnych obywateli.

To, co w Polsce denerwuje mnie od 20 lat, to brak jakichś zmian, które można bez trudu podpatrzeć w krajach zachodnich (np. wyższe uczelnie, również prawie wszystkie prywatne, działają jak uniwersytety sowieckie; może niektóre szkoły w Warszawie poszły w kierunku reorganizacji i redefinicji wyższej uczelni w kierunku anglosaskim), natomiast bez trudu wdraża się innowacje, które nikomu do niczego nie są potrzebne. Biurokracja od czasów komuny ma się dobrze i nic nie zapowiada jej zmniejszenia. Drobni i średni przedsiębiorcy są gnębieni kretyńskimi przepisami i ograniczeniami, więc na rozruszanie legalnej przedsiębiorczości nie ma co liczyć.

Może zabrzmi to cynicznie, ale osobiście liczę na rozwój szarej strefy. Szara strefa jest w tym momencie jakimś pocieszeniem, ponieważ przypomniałem sobie lata komuny, kiedy to legalnie trzeba było wiele rzeczy „upolować” i odstać swoje w kolejce, ale nasi rodzice jakoś sobie radzili. Oczywiście sytuacja była nienormalna, kwitło łapówkarstwo i załatwianie po znajomości, tudzież wyprawy na wieś po mięso z nielegalnego uboju, ale dzięki tym wszystkim zabiegom dało się jakoś żyć.

Dla mnie osobiście najlepszym okresem w życiu były lata 90. ubiegłego stulecia. Komuna upadła, kupiłem mieszkanie za pieniądze wcześniej uzbierane i z tych otrzymanych w prezencie ślubnym, nie biorąc ani grosza kredytu. Nie czekaliśmy dziesięciu lat, jak to było za komuny, na własne mieszkanie. Na samochód wziąłem kredyt, ale bez problemu go spłaciłem i nie potrzebowałem żadnych talonów. Z dnia na dzień założyłem telefon. Potem doszedł komputer i Internet, a w końcu telefony komórkowe. Na początku lat 90. po raz pierwszy przez telefon zamówiłem pizzę, co sprawiło, że poczułem się jak bohater amerykańskiego filmu. Po beznadziejnej szarzyźnie lat 80. pierwsza dekada po upadku komuny jawiła mi się jako nieustanny postęp. Owszem były i trudności i wątpliwości, ale zarabiałem naprawdę nieźle, choć od 1997 na działalności gospodarczej (czyli jak to dziś mówią niektórzy „na umowach śmieciowych”). W tamtych czasach odszedłem z państwowej posady, żeby zająć się po prostu swoją pracą, a nie kretyńskimi papierkami i zebraniami, z których dla samego meritum mojej pracy nie wynika nic. Nie chciałem też wciągać się w personalne układy, jakich jest pełno we wszelkich firmach – czy to państwowych szkołach, czy prywatnych korporacjach.

Wszystkim chyba się wydawało, że cały świat idzie w kierunku jeszcze większego dobrobytu, choć oczywiście nie brakowało malkontentów. Moi rodzice, którzy po 1989 roku mieli dochody o wiele większe niż za komuny, cały czas krytykowali nowy system, z sentymentem wspominając socjalizm. Mnie osobiście wydaje się, że taka postawa jest analogiczna to tej z anegdoty o pewnej starszej damie z czasów restauracji (po upadku Napoleona I), która z rozrzewnieniem wspominała lata 1789-95. Na uwagę, że przecież wtedy szalała rewolucja, a jakobini masowo posyłali ludzi na gilotynę, owa dama odpowiedziała „Tak, ale ja wtedy miałam 18 lat!” Kiedy człowiek jest młody, inaczej odczuwa, ponieważ organizm funkcjonuje lepiej, a w związku z tym rozumuje również inaczej. Kiedy zaczyna szwankować zdrowie, automatycznie z sentymentem odnosimy się do czasów, kiedy czuliśmy się lepiej, choć na zewnątrz sytuacja mogła być wcale niewesoła.

Światowy optymizm uwieńczony pseudo-naukową rozprawą „Koniec historii” amerykańskiego intelektualisty Francisa Fukuyamy (odtąd do słowa „intelektualista” zacząłem podchodzić z większym dystansem), został zamordowany 11 września 2001 roku. W mojej głowie wszystko musiałem sobie przeorganizować. W Polsce natomiast na powierzchnię wypłynęło ugrupowanie braci Kaczyńskich i na moje kochane lata 90. wylało kubeł z odchodami. Okazało się, że ten cały mój optymizm i radość z życia w demokratycznym i wolnorynkowym świecie to była naiwność i głupota, ponieważ zarówno demokracja jak i wolny rynek okazały się ściemą starannie przygotowaną przez SB do spółki z agentem „Bolkiem” i Adamem Michnikiem.

Wszystko fajnie, pewne fakty zaczęły wchodzić na jaw i to do tego stopnia, że trudno im było zaprzeczyć, ale trudno też powiedzieć, że życia Polaka-szaraka potoczyłoby się inaczej pod rządami tych, którzy uważają się za prawdziwych niepodległościowców lub narodowców. Na tyle na ile znam historię, zmiana polegałaby na tym, że „legendą ‘Solidarności’” z pewnością byłaby ś.p. pani Anna Walentynowicz a nie pani Henryka Krzywonos (przedwczoraj znowu pojawił się w Onecie nagłówek z „legendą ‘Solidarności’”. Z ciekawości otwieram go no i oczywiście jasna sprawa – pani Henryka Krzywonos czemuś się zdziwiła, albo na coś tam zareagowała – od tej pory postanowiłem nie czytać artykułów z „legendą ‘Solidarności’” w nagłówku).

Rok 1989 był w moim prywatnym życiu przełomem pozytywnym. Naturalnie o wiele ważniejszy był rok 1991, kiedy to się ożeniłem i przeprowadziłem do Białegostoku. 2001 wstrząsnął mną i wydatnie zredukował optymizm co do pozytywnego rozwoju naszej planety. Słynny 2012 z tekstów ezoterycznych siejących panikę na temat końca świata, niekoniecznie przyniesie zagładę ludzkości, Ziemi czy kosmosu, ale z pewnością przyniesie radykalne zmiany w życiu nas wszystkich. Kiedy starsi ludzi mówią mi, „panie, przecież jest coraz gorzej i będzie jeszcze gorzej”, to wiem, że tak im się wydaje, ponieważ się starzeją (podobnie jak ja) i od pewnego wieku po prostu wiadomo, że z pewnymi sprawami z pewnością nie będzie już coraz lepiej, ale coraz gorzej. Ludzie ci jednak projektują odczucia własnych organizmów na sytuację ogólną. Jak dotąd spokojnie mogłem mówić, że „przecież nie będzie tak źle”. W tym roku nie stać mnie na taki optymizm. Na pewno odczujemy zmiany na gorsze. Trzeba jednak sięgnąć do doświadczeń z własnego życia – przecież naprawdę bywało już gorzej. Na wyżej wspomnianą uwagę starszych ludzi zwykle odpowiadam: „Wie pan/pani, będzie tak jak zawsze było w historii – jednym będzie lepiej, a innym będzie gorzej”, bo tak to zawsze działa. Bywają jednak epoki, że to „gorzej” jest szerzej odczuwalne niż w innych.

Nie chciałbym kończyć tego roku jakimś czarnowidztwem. Osobiście nadal wierzę w wolny rynek, a wiem, że jedynym obszarem, gdzie on naprawdę się rozwija i gdzie proste prawa popytu i podaży się sprawdzają w sposób wręcz podręcznikowy, jest tzw. szara strefa. Ludzie przecież będą chcieli i będą musieli jakoś żyć. Pewna moja ciotka w czasach komuny przy okazji jakiegoś nieszczęścia mawiała „Mój Boże, ludzie Oświęcim przeżyli, to i to możemy przeżyć”. Ja mogę powiedzieć, że ludzie przecież przeżyli lata 80., z tymi przysłowiowymi (ale tak naprawdę było!) pustymi półkami, więc przeżyjemy i rząd Donalda Tuska. Musimy się tylko nauczyć nie oglądać się na rząd, tylko pomagać sobie nawzajem i nawzajem od siebie kupować to, co możemy sobie nawzajem zaoferować. Czy wzywam do przestępstwa? Ależ skąd! Do wolnego handlu i wolnej przedsiębiorczości tylko wzywam.

Drodzy Czytelnicy mojego bloga! Dziękuję Wam serdecznie za to, że go odwiedzacie i czytacie moje teksty. Minęły już trzy lata odkąd postanowiłem dzielić się z Wami tym, co mnie nurtuje. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie zabraknie ciekawych tematów do refleksji. Przede wszystkim jednak życzę zarówno Wam jak i sobie, żeby ten dwa tysiące dwunasty był dla nas wszystkich rokiem dobrym i łaskawym, a jeżeli zechce nam przynieść jakieś gorzkie doświadczenia, obyśmy potraktowali je jako lekcje do odrobienia, po których będziemy mądrzejsi i poradzimy sobie ze wszystkimi problemami lepiej niż dotychczas. Wszystkiego najlepszego, moi Drodzy!

1 komentarz: