sobota, 3 grudnia 2011

O pozytywnych stereotypach

Stereotypy są tak przez nas lubiane, ponieważ zwalniają nas z myślenia i to myślenia permanentnego. Zamiast każdorazowo rozważać sytuację, z jaką mamy do czynienia, przyjmujemy gotowy wzorzec jej oceny i mamy problem z głowy.

Wiele się mówi o stereotypach negatywnych, np. rasistowskich lub ksenofobicznych. Z pewnością one wyrządzają najwięcej krzywdy, ponieważ stygmatyzują całe wielkie grupy społeczne, wykluczając je poza nawias większej wspólnoty. Niemniej istnieją też stereotypy pozytywne, które z kolei każą przymykać oczy na dziejące się zło, gdyż jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia, że obiekt naszego stereotypu to samo dobro. W takim wypadku można się bardzo rozczarować, ale ten, kto uległ stereotypowi jest mało podatny na rozczarowania, gdyż wszelkie prawdy stereotypowi przeciwne po prostu odrzuca. W tym jest identyczny ze zwolennikiem stereotypu negatywnego.

Mord na hinduskim chłopcu z niższej kasty każe się natomiast zastanowić na inną kwestią, a mianowicie sile tradycji. Wszyscy bezmyślnie powtarzamy jak to pięknie szanować tradycję, pielęgnować własną kulturę i tożsamość. Na pewno jest to w dużej mierze prawda, ponieważ trzymanie się tradycji, a przez to tożsamości daje nam poczucie bezpieczeństwa. Dobrze byłoby jednak, żeby to poczucie mieli wszyscy, którzy się z nami stykają, natomiast nie każda tradycja jest dobra i od czasu do czasu warto ją zrewidować.

Kilka miesięcy temu pisałem o tym, jak tworzyły się stereotypy mojego ojca, czyli dlaczego całe życie odczuwał wielką sympatię do Rosjan, a chorobliwą nienawiść do Niemców. O antysemityzmie nie pisałem, ponieważ w ogóle nie wiem, czym był uzasadniony – prawdopodobnie rozmowami z bliższym i dalszym otoczeniem. Z wiekiem, te stereotypy nie słabły, a wręcz przeciwnie, ulegały swoistemu utrwaleniu. To, że czarno na białym pokazywano zbrodnie sowieckie w telewizji, jak i to, że rozmawiał z ludźmi, którzy opowiadali o gehennie swojej lub członka rodziny w sowieckich łagrach, było i jest dla mojego taty niczym bzycząca mucha. On to przyjmie do wiadomości, a za chwilę wróci do swojego toku rozumowania, które za nic nie pozwoli mu zmącić jego obrazu Rosjan jako samych sympatycznych chłopaków grających na harmoszkach. Siła stereotypu jest przemożna.

Kilka lat temu, w ramach poszukiwań informacji na temat leczniczych właściwości soków warzywnych, natknąłem się na książkę bardzo szlachetnego człowieka, nieżyjącego już pana Makarego Sieradzkiego, Życie bez chorób (do legalnego pobrania w Internecie) W warstwie dotyczącej zasad diety i zdrowego trybu życia gorąco polecam, ponieważ pan Makary opisał własne doświadczenie wyniszczenia organizmu przez ubeckie katownie, a potem jego odbudowanie przy pomocy odpowiedniego trybu życia. Jest to trochę „hard-core”, ale święcie wierzę, że wszystko, co jest w tej książeczce opisane jest prawdą, bo wiem z kolei z własnego doświadczenia, że kiedy stosuję się do kilku prostych zasad zdrowego życia, zdrowie faktycznie w niemal „cudowny” sposób powraca.

Kiedy jednak pan Makary Sieradzki próbuje nadać swojej pracy znaczenie głębsze, wykazując przy tym zapędy kaznodziejskie i filozoficzne, zaczynają się problemy. Autor pisał swoją książkę jeszcze za komuny i pisał ją z pozycji mocno tej komunie wrogiej. Przede wszystkim krytykował upadek moralny społeczeństwa, niewierność małżeńską, pijaństwo i inne zjawiska, które uważał za patologiczne. O ile śmierć można uznać za błogosławieństwo, to być może szczęśliwie się złożyło, że pan Makary nie doczekał czasów nam bliższych, bo otaczający nas świat byłby dla niego chyba jeszcze większym koszmarem.

Przez całą książkę autor deklaruje się jako praktykujący i głęboko wierzący katolik, ale przy tym wykazuje wyraźną fascynację Indiami i ich kulturą. Jednym z powodów jest oczywiście wegetarianizm, który uważał za klucz do dobrego zdrowia, zaś wmawianie ludziom, że mięso jest niezbędne dla zdrowia za przesąd. Z wegetarianizmu, który, jak wierzył, rodzi łagodność i poskramia wszelką agresję, wyciągnął daleko idący wniosek, że wydarzeniom gwałtownym związanym z przelewem krwi, winni są od czasu do czasu muzułmanie i Sikhowie, ale i to uważał za zjawisko wyjątkowe. No niestety, fascynacja jednym pozytywnym aspektem rzeczywistości indyjskiej, kompletnie zamknęła mu oczy na fakty.

Pan Makary Sieradzki nie był i nie jest jedyną osobą ślepo zafascynowaną Indiami jako kulturą zbudowaną na łagodności i mądrości jogicznej. Jest to oczywista bzdura, ponieważ ani joginów nie ma tam tak wielu, jak byśmy się tego spodziewali, ani wegetarianizm nie jest tak powszechny. Poza tym wegetarianizm, choć osobiście twierdzę stanowczo, że jest zdrowy, to jednak nie ma nic wspólnego z odczuwaniem czy brakiem odczuwania agresji. Miasta i wioski indyjskie natomiast praktycznie regularnie i to w niezbyt wielkich odstępach czasu są wstrząsane walkami na tle etnicznym („language wars”, jak się dowiedział Ryszard Kapuściński, pytając co to za rozruchy za oknami jego hotelu).

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie dzisiejsza informacja na Onecie, na temat zabójstwa czternastoletniego chłopca z niższej kasty, tylko dlatego, że nosił to samo imię co chłopiec z sąsiedztwa z kasty wyższej. Niby to już ponad 60. lat, odkąd w Indiach walczy się z systemem kastowym, ale pewne rzeczy są trudne do wykorzenienia. Wiadomości o gwałtach na biedniejszych kobietach przez przedstawicieli wioskowych bogaczy również co jakiś czas pojawiają się wśród wiadomości ze świata. Kilka lat temu natomiast można było w polskiej telewizji obejrzeć reportaż na temat potwornej indyjskiej sekty, której członkowie to sami wykastrowani mężczyźni uprawiający prostytucję (jako kobiety), którzy z kolei werbują nowych wyznawców poprzez porywanie i wykastrowanie młodych chłopców. Kiedy ofiarą jest Hindus, w większości obudzeni po niespodziewanej operacji chłopcy godzą się z losem, ponieważ tak silna jest ich wiara w to, ze bogowie właśnie taki los im właśnie zgotowali. W reportażu pokazali jednak chłopca, który był muzułmaninem i z tą akurat potworną głupotą nie miał nic wspólnego.

Nie chcę w żadnym wypadku poprzez to przytoczenie takiego zagęszczenia potwornych przypadków rozmaitych patologii trapiących Indie budować jakiegoś negatywnego stereotypu na temat tego kraju i jego mieszkańców. Uważam, że jak wszędzie żyje tam mnóstwo przesympatycznych ludzi. Niemniej uleganie hiperpozytywnemu stereotypowi prowadzi po prostu do głoszenia nieprawdy. Wielu z nas uległo pięknej legendzie Mohandasa Gandhiego i jego nieagresywnej metodzie walki ze złem, ale nie znaczy to, że Indie to kraj składający się z samych uśmiechniętych pustelników życzących całemu światu dobrze. Często jest wręcz przeciwnie.

Niedawno pisałem na temat książki Pearl Buck, która sama wychowała się od dziecka w Chinach i wyrobiła sobie bardzo pozytywne zdanie o tym kraju i jego mieszkańcach. Uważała, że podstawową cechą Chińczyków jest tolerancja i łagodne oddawanie się drobnym przyjemnościom. Każdy, kto choć trochę interesuje się historią, wie, że Chińczycy potrafią być i okrutni i zupełnie nietolerancyjni. Powstanie bokserów, które autorka Peonii i Cesarzowej powinna była znać, było z jednej strony narodowowyzwoleńcze, a z drugiej potwornie ksenofobiczne i antychrześcijańskie.

Smutna prawda jest taka, że nie ma idealnych narodów, a raczej narodów składających się z samych ideałów. Nie znaczy to, że należy się zniechęcać do dążenia do ideału. Kraje, które dziś wydają nam się gospodarczymi „tygrysami” jutro mogą ogłosić bankructwo. O tym też trzeba pamiętać. Dlatego nie pozwólmy mózgom spać, tylko nieustannie oceniajmy bieżącą sytuację. Przyjęcie jakiegoś ogólnego schematu myślenia o ludziach, państwach, narodach, religiach czy rasach, nie tylko nic nie daje, ale prowadzi do nieszczęść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz