środa, 4 kwietnia 2012

O Kościele i dziedzictwie kulturalnym


Kościół katolicki w Polsce bardzo często rości sobie pretensje do bycia depozytariuszem kultury polskiej. Byłoby oczywiście zakłamaniem twierdzić, że Kościół nie wniósł wartości do naszej kultury, a w ogromnym stopniu ją stworzył, przynosząc w średniowieczu na nasze ziemie słowo pisane i szereg tekstów wspólnych całemu chrześcijańskiemu światu. Sztuka sakralna – architektura kościelna, malarstwo, rzeźba, sztuka witrażu, czy muzyka – niewątpliwie wzbogacała i nadawała kierunek rozwoju polskiej kulturze przez setki lat.

Biskupi często bywali mecenasami sztuki i protektorami artystów. Musimy jednak pamiętać, że w celu zbudowania nowego, wspanialszego kościoła, np. barokowego, bez skrupułów niszczono stare budynki romańskie czy gotyckie. W XIX wieku romantycy przynieśli modę na „powrót do średniowiecza”, a archeolodzy i historycy dali początek mody na zachowywanie staroci w stanie nietkniętym. Dzisiaj wszyscy, jak wierzę, jesteśmy wychowani w duchu poszanowania dla artefaktów kultury pochodzących z przeszłości. Oficjalnie żadna opcja polityczna nie śmie zaatakować takiego aksjomatu – wszyscy szanują zabytki i dziedzictwo kulturowe.

Przedwczoraj jadąc z pracy znowu włączyłem sobie Program II Polskiego Radia, które nadawało audycję poświęconą ludowemu śpiewowi sakralnemu. Gość programu (niestety słyszałem tylko fragment, więc nawet nie znam nazwiska) wyraził ubolewanie, że do pewnej bardzo ciekawej pod względem badań etnograficznych wsi, nie ma praktycznie już po co jechać, jak to miał pierwotnie w planie, ponieważ nie ma tam już czego nagrywać. Oto miejscowy proboszcz zakupił jakiś czas temu do kościoła organy i w ten prosty sposób „zamordował” naturalny śpiew „białymi” głosami miejscowej ludności. Śpiew taki zdarza się już naprawdę rzadko i prawdopodobnie niedługo zaniknie zupełnie. Etnograf z panią redaktor trochę ponarzekali na sytuację, na to, że w innych krajach przeznacza się poważne kwoty na ratowanie dziedzictwa narodowego, a u nas nie, czyli dokładnie takie samo biadolenie, jak w każdej innej dziedzinie życia w Polsce. Wyrażono jednak nadzieję, że jeżeli będą pieniądze, to się te ludowe tradycje podtrzyma itd. Od razu przyszło mi do głowy przewrotne pytanie: „ciekawe jak?” Czy jakieś instytucje miałyby płacić młodym mieszkańcom polskich wsi, żeby się z nich nie wyprowadzali, a na dodatek uczyli się od swoich dziadków pieśni ludowych? Przecież to tak nie działa. Jedyne, co można i TRZEBA zrobić, to możliwie najdokładniej udokumentować to, co się jeszcze da, nagrać, opisać, opracować naukowo itd. i to wszystko.

Tymczasem we wsi, gdzie mieszkali moi dziadkowie, gdzie spędzałem wakacje w dzieciństwie, proboszcz kilka lat temu zapowiedział, że zlikwiduje zabytkową drewnianą dzwonnicę, bo to samo próchno, które niczemu nie służy, a pewnie niedługo się zawali, więc lepiej w jej miejsce postawić nową, murowaną, która w dodatku będzie miejscem oczekiwania zwłok na pogrzeb. Jak zapowiedział, tak zrobił. Nowa dzwonnica faktycznie sprawuje się dobrze w swojej podwójnej roli, prezentuje się okazale, choć artystycznie większych walorów nie przedstawia, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek się przejął „dziedzictwem narodowym” i starą drewnianą dzwonnicą.

Mam mieszane uczucia, ponieważ tkwiący we mnie historyk i człowiek do tradycji sentyment czujący aż się trzęsie z oburzenia na takie praktyki, a z drugiej strony pragmatyk i zwolennik postępu przemawia historykowi do rozsądku, tłumacząc, że gdyby zachowanie tradycji we wszystkim, co robimy, było tak wielką wartością, to prawdopodobnie większość z nas musiałaby mieszkać w kurnych chatach krytych strzechą.

Należy więc we wszystkim zachować zdrowy rozsądek. Czasami trzeba się po prostu pogodzić z tym, że stare musi odejść. Czasami jednak warto się przeciwstawić bezmyślnemu niszczeniu rzeczy, które zachować warto. Jeszcze jako student historii jeździłem na obozy epigraficzne, które polegały na tym, że spisywaliśmy napisy z dzwonów i tablic umieszczanych w kościołach, które same w sobie stanowią niezwykle ciekawe zabytki, a przy tym źródła do naszej historii. Z proboszczami stykaliśmy się najrozmaitszymi, od elokwentnych intelektualistów (przynajmniej robiących takie wrażenie) do niezbyt douczonych. Jeżeli ci ostatni łączyli swój brak wiedzy z wielkim zapałem gospodarskim, okazywało się czasami, że z powodu ich błędnych decyzji bezpowrotnie uległy zniszczeniu zabytkowe meble kościelne lub nawet starodruki. Nie były to zjawiska powszechne, ale też i nierzadkie.

Raz zetknęliśmy się z księdzem, który, jak się zorientowaliśmy, do uczonych nie należał, bo przy odczytywaniu napisów po łacinie nam nie umiał pomóc (na szczęście był nasi opiekunowie, adiunkci z UŁ, którzy sobie z łaciną świetnie radzili), ale też nie zgrywał się na intelektualistę. Doskonale dogadywał się z miejscową ludnością, w sposobie bycia zresztą przypominał twardego chłopa i gospodarza. On jednak udzielił nam wszelkiej pomocy, przy tym pokazał wspaniałe książki z XVIII wieku, które, jak mówił, konserwator wojewódzki zabrał i zwrócił mu w o wiele lepszym stanie. Narzekał tylko, że więcej woluminów z jego księgozbioru nie odnowiono w ten sposób. To był akurat człowiek, który zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń i nie stawał na przeszkodzie tym, którzy chcieli mu pomóc z pozycji większej wiedzy. Zdarzali się jednak i tacy proboszczowie, którzy konserwatorowi nie ufali i obawiali się, że jeśli stara książka raz plebanię opuści, to już nie wróci. I niestety bywali też i tacy, którzy stare książki uważali za nic nie warte szpargały, których nie warto ratować.

Na tej podstawie twierdzę, że z tą ochroną dóbr kultury narodowej przez Kościół katolicki bywa bardzo różnie, w tym czasami fatalnie.

Tak sobie myślę, jak to jest z tymi organami w kościele wspomnianym w „dwójkowej” audycji. Czy miejscowy proboszcz popełnił zbrodnię na dziedzictwie kulturowym? Niewątpliwie popełnił zabójstwo, ale z całą pewnością w dobrej wierze – no bo przecież każdy „porządny” kościół ma organy i organistę. Niestety ten organista, jak powiedział etnograf w radiu, gra w takich tonacjach i stosuje takie tempo, że praktycznie stary, tradycyjny sposób polskiego śpiewu kościelnego, może ostatni jego oryginalny przykład, wyeliminował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz