wtorek, 24 kwietnia 2012

Odmiany języka, czyli o braku profesora Higginsa w polskiej literaturze


George Bernard Shaw czyniąc jednym z głównych bohaterów swojego „Pigmaliona” profesora Higginsa, specjalistę od regionalnych dialektów i gwar środowiskowych, zwrócił uwagę na niezwykle ciekawe zjawisko występowania szeregu odmian teoretycznie tego samego języka. To, że ten skądinąd bardzo źle wychowany człowiek, znał wręcz „odcienie” różnych gwar z dokładnością do kwartału ulic, to być może przesada, natomiast jego lekcje dawane prostej kwiaciarce mające na celu wykorzenienie gwary klasy robotniczej Londynu i zastąpienie jej językiem klas wyższych, nie jest wcale takim literackim wymysłem.

Wielka Brytania, a przede wszystkim Anglia, to kraj, gdzie nadal odpowiednie pochodzenie społeczne otwiera lub zamyka drogę do kariery. Pocieszające jest jednak, że jego rozpoznawanie nie odbywa się na zasadzie głębokiego wywiadu środowiskowego. Jednym z cech mówiących o klasie człowieka, jest jego język. Jeżeli ktoś mówi z wyraźnym akcentem z Yorkshire, to być może zostanie prezenterem lokalnych wiadomości, celowo nadawanych w dialekcie, ale z pewnością nie zrobi kariery w centrum BBC.

Oczywiście rzeczywistość się zmienia, i z pewnością więcej stanowisk jest otwartych dla ludzi mówiących różnymi dialektami, ale język, jakim ktoś się posługuje, jest nadal wyróżnikiem, po którym niestety jest się ocenianym. Od dziesięcioleci radzono sobie z tym problemem przy pomocy szkół. Pierwsza rzecz, jaką pamięta np. syn bogatego przemysłowca z północy, kiedy został przyjęty do Eton, to trening mający na celu zmianę jego nawyków językowych. Młodzież z klas niższych, która dzięki zdolnościom i pracowitości dostaje stypendia i studiuje na czołowych uniwersytetach, po ich ukończeniu mówi zupełnie innym językiem niż rodzice.

Taka to jest ta Anglia, chciałoby się powiedzieć, jakbyśmy chcieli przez to powiedzieć „na szczęście u nas jest inaczej”. Pojawia się jednak natrętne pytanie „Czyżby?” Przecież u nas również jeszcze niedawno można było poznać człowieka wykształconego po tym, że posługiwał się literacką polszczyzną niezależnie czy jego rodzice byli bogatymi i wykształconymi mieszczanami, czy robotnikami. Człowiek po uniwersytecie, ba, często po prostu po maturze, za swój obowiązek poczytywał sobie posługiwać się literacką wersją języka polskiego.

To, że dzisiaj spotkamy nauczyciela, który robi błędy językowe wynikające z zakorzenionego dialektu regionalnego, może się oczywiście brać ze świadomego zamiłowania do tegoż, ale częściej jednak z braku chęci podjęcia wysiłku wyćwiczenia form standardowych.

O ile w Anglii niedościgłym standardem była przez lata tzw. RP (received pronunciation), czyli wymowa „nabyta” (poprzez ćwiczenia w elitarnych szkołach), której rolę potem przejął BBC English, czyli język radia i telewizji, w Polsce do ustalenia standardu przede wszystkim przyczyniła się telewizja, ponieważ wcześniej nawet wśród kadry profesorskiej Warszawy, Krakowa, Lwowa czy Poznania zdarzały się różnice regionalne.

Stara anegdota mówi o pewnym krakowskim nauczycielu, który przeniósł się do Warszawy. Kiedy podczas lekcji zdziwił się, kto na jego biurku zostawił „te prochy”, warszawscy uczniowie wybuchnęli śmiechem i zaczęli profesora prosić, żeby był ostrożny, bo mogą wybuchnąć. Tymczasem chodziło po prostu o śmieci.

Krakowianie, łącznie z tymi wykształconymi, aby coś ugotować muszą „zaświecić” gaz, podczas gdy w innych regionach się go zapala. Jedną z różnic regionalnych są formy czasownika „patrzeć”. U jednego pisarza będzie to „patrzał”, a u innego „patrzył”. O ile nie nastąpiły jakieś zmiany, o których nie wiem, obie formy są jak najbardziej poprawne i należą do literackiej polszczyzny.

W historii literatury polskiej występują pisarze starający się pisać swoim regionalnym dialektem. Niestety ten niewątpliwie ciekawy zabieg sprawia, że ich odbiór zamyka się do dość wąskiego grona miłośników danego regionu, bo nawet niekoniecznie jego mieszkańców. Ci ostatni bowiem mogą i tak woleć książki pisane standardowym językiem literackim.

Pielęgnowanie dialektów jest wg mnie piękną sprawą, ponieważ w jakiś sposób pozwala nam na romantyczną podróż w czasie. Lubię np. słuchać ludzi, którzy mówią nie tylko z białostockim zaśpiewem, ale używają charakterystycznego dla regionu słownictwa. Niestety jest ich coraz mniej. Z drugiej strony nie ma co rozdzierać szat. Język nie jest po to, żeby jakimś sentymentalnym miłośnikom kultury lokalnej sprawiać przyjemność, ale żeby służył porozumiewaniu się między ludźmi. Jeżeli oni zechcą porozumiewać się inaczej niż sto lat temu, to nikt nie może im tego zabronić.

Ponieważ od dziecka miałem do czynienia z gwarą łódzką, którą przez wiele lat uważałem za najbardziej prawidłową formę polszczyzny, i kielecką z okolic Sandomierza, od zawsze zdawałem sobie sprawę, że w różnych regionach Polski ludzie używają nieco innego słownictwa, mówią z innym akcentem, pewne głoski wymawiają inaczej. Dwóch braci mojej mamy osiedliło się na Śląsku, a jeden w Beskidzie Wyspowym. W związku z tym odwiedzając ich rodziny miałem okazję przysłuchać się, a nawet nieco nauczyć odmian polszczyzny, jakimi się posługiwali mieszkańcy tych ziem.

Szkoda mi tylko, że ta różnorodność gwar nie znajduje wystarczającego odzwierciedlenia w literaturze polskiej, bo choć od czasu do czasu ten czy inny scenarzysta seriali telewizyjnych wprowadza postać jakiegoś Ślązaka czy górala, to już trudno o dialekt kielecki, lubelski, czy kurpiowski. Żałuję też, że w literaturze polskiej nie pojawiła się postać podobna do profesora Higginsa, jakiegoś znawcy wszystkich polskich gwar i dialektów.

Tymczasem mam zagadkę dla Czytelników mojego bloga. Z jakiego regionu pochodzą następujące zwroty i co one znaczą w literackiej polszczyźnie:

gunno dziopa
gunny chodok

Podpowiem, że region ten został wymieniony w powyższym wpisie.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy post. Nie da się ukryć, że nawet nauczyciele popełniają coraz więcej błędów. Pamiętam kilka zwrotów, które bardzo często powtarzała moja nauczycielka języka polskiego w klasach 1-3. Później sama je powtarzałam, mając przekonanie, że skoro tak mówił nauczyciel, to tak jest. Dopiero na studiach wyprowadzono mnie z błędu. I zrobili to koledzy z grupy. Ani w kolejnych klasach (4-6) podstawówki, ani w gimnazjum, ani w liceum, ani nawet na studiach żaden wykładowca czy nauczyciel mnie nie skorygował.

    OdpowiedzUsuń