W satyrycznej powieści Sergiusza
Piaseckiego pt. Zapiski oficera Armii
Czerwonej, narrator jest karykaturą homo sovieticus, człowieka wiernego
swoim władzom, a przy tym rozumującego całkowicie przy pomocy metafor
narzuconych przez te władze. Można więc się dziwić, jak książka o kimś takim
może być w ogóle śmieszna, skoro wiemy, że Sowieci popełniali potworne
zbrodnie. Piasecki uczynił ze swojego bohatera człowieka prostego, o bardzo
zawężonych horyzontach, nie mającego pojęcia o funkcjonowaniu świata poza swoim
krajem, który każde najnormalniejsze zjawisko tłumaczy sobie przy pomocy
wpojonych mu schematów i stereotypów. Na przykład nie potrafi sobie wyobrazić,
że stróż, czyli zwykły robotnik, chodzi w butach z cholewami. Skoro chodzi w
takich butach, to żadna z niego klasa robotnicza, tylko po prostu burżuj. Kiedy
czytałem Zapiski po raz pierwszy
skręcałem się ze śmiechu na każdej stronie z powodu matołectwa głównego
bohatera. Dopiero później przyszła refleksja, że opisywane sceny były tak
naprawdę potworne.
Jedną z takich scen jest
zabójstwo polskiego „burżuja” w pociągu, który wyjął dziwną „bombę” i zaczął
przy niej majstrować. Michaił Zubow, główny bohater i narrator powieści, bez
namysłu wyciąga pistolet i zabija „zamachowca” na miejscu. W rezultacie zostaje
wezwany przez swojego przełożonego. Zubow spodziewa się pochwały za czujność i
właściwą reakcję, a tymczasem obrywa pięścią w szczękę („przepisowo wali”, więc
nasz bohater nie ma pretensji) i dostaje ostrą reprymendę za ośmieszanie
Związku Sowieckiego i Armii Czerwonej. Przez takich bowiem idiotów, jak Zubow,
miejscowa ludność zamiast z wdzięcznością przejść na stronę państwa-obrońcy
robotników i chłopów, tylko się z owego państwa naśmiewa. Do Zubowa dociera
wreszcie głupota (bo potworności swojego czynu chyba nigdy nie zrozumie) tego,
co zrobił, kiedy jego przełożony wyjaśnia mu, że pasażer, którego Zubow
zastrzelił, nie odkręcał żadnej bomby tylko termos. Ponieważ nasz bohater nigdy
przedtem czegoś takiego nie widział, sprawa skończyła się dla Polaka tragicznie.
Ta scena z satyrycznej powieści
Piaseckiego zawsze mi się przypomina ilekroć mam okazję przeczytać jakiś tekst
niektórych posłów Prawa i Sprawiedliwości. Pan Jarosław Kaczyński i jego
totumfaccy uwielbiają obwiniać za swoje słabe wyniki wyborcze i w ogóle nie
najlepszy wizerunek media. Uważają, lub przynajmniej chcą, żebyśmy my tak
uważali, że to dziennikarze prowadzą tak brutalną politykę antypisowską, że
mądre inicjatywy tej partii nie mogą się przebić do społeczeństwa. A PiS wszak
ma świetne pomysły gospodarcze, tylko media nie chcą o tym mówić, bo wolą się
przyczepić krzyża na Krakowskim Przedmieściu, Smoleńska czy aborcji. W ten
sposób powstaje obraz jednostronny i zafałszowany. Gdyby natomiast
społeczeństwo poznało doskonałe pomysły PiSu na politykę finansową,
gospodarczą, zagraniczną i wewnętrzną, z pewnością od razu by na tę partię
zagłosowało.
Uff, no dobrze, myślę sobie. Te
podłe media spod znaku „michnikowszczyzny” faktycznie przychylne prezesowi i
jego partii nie są i „szyją mu buty” jak tylko mogą. No cóż! Takie ich
zbójeckie prawo, bo przecież w demokracji tak już jest, że zwalczające się
opcje polityczne różne świństwa o swoich przeciwnikach wypisują i wygadują. Na
dodatek przecież faktycznie nie wydaje się możliwe, żeby w tym PiSie siedziały
same dziwolągi zajmujące się sprawami drugo- i trzeciorzędnymi dla realnej
polityki, zamiast proponować ratunek dla gospodarki i budżetów domowych
Polaków.
Kilka lat temu wdałem się w ostrą
polemikę ze zwolennikiem PiS, który wysuwał argumenty, które przytoczyłem
powyżej, że to podłe media związane z PO cały czas tylko robiły z polityków PiS
idiotów. Nie wytrzymałem wtedy i odpaliłem, że specjalnie nie musiały się
trudzić. Ostatnie dwie wypowiedzi posłów tej partii umieszczone z ich własnej nieprzymuszonej
woli w Internecie, niestety potwierdzają tezę, że media nie muszą dosłownie nic
robić, żeby ośmieszyć tych polityków. Wystarczy, że sami zabiorą głos. W oczach
elektoratu ratuje ich tylko to, że żelazne elektoraty (każdej partii!)
generalnie nie myślą, tylko przyklaskują wszystkiemu, co ich „idole” powiedzą.
Oto bowiem poseł do Parlamentu
Europejskiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, Janusz Wojciechowski,
niedawno dowiedział się z portalu Historycy.org, że „15 kwietnia 1945 żołnierze
posuwającej się na wschód 102 Dywizji Piechoty IX Armii Stanów Zjednoczonych
natknęli się w miejscowości Gardelegen na wypaloną murowaną stodołę. Okazało
się, że znajdują się w niej spalone i osmalone zwłoki 1016 jeńców wojennych i
więźniów obozów koncentracyjnych.” To uciekający przed Sowietami Niemcy pozbyli
się w ten sposób „zbędnego balastu”. Zbrodnia straszna, więc europoseł
Wojciechowski ironicznie dziwi się, dlaczego „niemiecki Gross” lub „niemiecki
Pasikowski” nie piszą o tym książek i nie kręcą filmów. Choć istnieje tam
pomnik upamiętniający zbrodnię, nie widać tam głów państw, którzy pochylaliby
się tam w hołdzie ofiarom zbrodni.
W pierwszej chwili skala głupoty naszego posła odebrała mi zdolność mówienia. Po chwili zacząłem jednak sobie pewne rzeczy racjonalizować, a kierując się empatią postanowiłem pójść śladem rozumowania Janusza Wojciechowskiego, tudzież moich znajomych i przyjaciół, którzy ochoczo umieścili link do jego tekstu (ja go też teraz umieszczę, żeby Czytelnicy mojego bloga wyrobili sobie pojęcie, o czym piszę: http://wpolityce.pl/artykuly/43562-dlaczego-niemiecki-gross-ani-niemiecki-pasikowski-nie-pokaza-swiatu-stodoly-w-gardelegen ).
W pierwszej chwili skala głupoty naszego posła odebrała mi zdolność mówienia. Po chwili zacząłem jednak sobie pewne rzeczy racjonalizować, a kierując się empatią postanowiłem pójść śladem rozumowania Janusza Wojciechowskiego, tudzież moich znajomych i przyjaciół, którzy ochoczo umieścili link do jego tekstu (ja go też teraz umieszczę, żeby Czytelnicy mojego bloga wyrobili sobie pojęcie, o czym piszę: http://wpolityce.pl/artykuly/43562-dlaczego-niemiecki-gross-ani-niemiecki-pasikowski-nie-pokaza-swiatu-stodoly-w-gardelegen ).
Otóż pewni politycy i media z
nimi związane – te „niezależne” i „wykluczone” – nieustannie zasiewają paniczny
strach przed zrzuceniem na Polskę i Polaków winy za zbrodnie holokaustu, przy
równoczesnym wybieleniu Niemców. Trzeba otwarcie powiedzieć, że obawa taka nie
jest zupełnie bezzasadna, zwłaszcza w świetle artykułów, jakie od czasu do
czasu pojawiają się w prasie izraelskiej, amerykańskiej, brytyjskiej czy
francuskiej. Niewątpliwie istnieją grupy Żydów, którzy wiedzeni jakimiś
perwersyjnymi planami, sieją antypolską propagandę. Dla klasycznego antysemity
jest to wystarczający dowód na to, że wszyscy Żydzi nie mają nic innego do
roboty, tylko szkalować Polskę i Polaków. Niektórzy bardzo chętnie powołują się
na książkę „Przedsiębiorstwo Holokaust”, stawiającą tezę, że obecnie
odszkodowań za straty poniesione przez ofiary Holokaustu domagają się
wyspecjalizowane organizacje, które nie mają żadnego związku z owymi ofiarami,
bo nie są ani ich krewnymi ani spadkobiercami w sensie prawnym. Jednakże
powołując się na tę książkę zapominają, że napisał ją Norman Finkelstein –
amerykański Żyd. O tym jednak nie warto pamiętać, bo zburzyłoby to obraz Żydów
jako jednolitej masy polakożerców.
Panika, jaką się wywołuje wokół
każdej książki, czy filmu dotyczącego udziału Polaków w zbrodniach na Żydach,
oprócz strachu przed złym PRem Polski na arenie międzynarodowej, bierze się ze
strachu przed żądaniami odszkodowań ze strony żydowskiej. Otóż przy tej okazji
należy sobie wyjaśnić dwie sprawy. Żądania odszkodowań za utracone majątki w
wyniku komunistycznych konfiskat nie znikną i w powietrzu się nie rozpłyną.
Będą to żądania nie tylko ze strony Żydów, ale również Polaków, którzy majątki
w ten sposób utracili. Sprawę tę kolejnym rządom udaje się jakoś odwlekać, ale
przez to będzie się ona za naszym państwem wlokła nadal. Ponieważ w grę wchodzą
grube miliony, bardzo wątpię, żebyśmy ten problem szybko i satysfakcjonująco
dla wszystkich stron rozwiązali. Jeżeli chodzi o zbrodnie Holokaustu, to o ile
można było żądać odszkodowań od państwa niemieckiego, które w pełni
świadomości, jeszcze jako Republika Federalna Niemiec (Niemcy Zachodnie)
przejęło całkowitą odpowiedzialność za wszystkie decyzje hitlerowskiej Trzeciej
Rzeszy, to od Polski nie byłoby jak, ponieważ państwo polskie podczas II wojny
światowej de facto nie istniało – to raz, oraz zbrodnia w Jedwabnem, choć
niewątpliwie była politycznym skutkiem antysemityzmu, była zbrodnią grupy,
która w żaden sposób nie reprezentowała państwa polskiego, ani całego polskiego
społeczeństwa – to dwa. Oczywiście antypolsko nastawione grupy żydowskie mogą
przytoczyć kilka innych przykładów, polską granatową policję skwapliwie
pomagającą Niemcom, tudzież generalnie niechętne Żydom postawy wielu
mieszkańców polskich wsi i miast i będą miały rację, ale nie zmienia to faktu,
że na szczęście znaleźli się w naszym narodzie „sprawiedliwi wśród narodów
świata” i to oni stanowią piękny przykład postawy, z której jako naród
powinniśmy być dumni. Tak czy inaczej, o odszkodowania z powodu zbrodni
Holokaustu do państwa polskiego nikt nie wystąpi, bo nie ma podstawy prawnej,
więc polski podatnik może spać spokojnie.
Tego politycy PiS nie biorą pod
uwagę, bo po prostu nie chcą. Ich zadaniem jest przecież podsycać kompleks
niższości i strach Polaków, bo wiedzą, że to jest dobry sposób na zbudowanie
sobie elektoratu, a nic tak nie zwiera szeregów, jak poczucie zagrożenia,
najlepiej ze strony wielkiego żydowskiego spisku.
Wychodząc z takiego założenia, a
być może ze zwykłego głupiego zacietrzewienia, politycy PiS zabierają głos w
sprawach, o których nie mają pojęcia. Pal licho zresztą wiadomości. Konstruują
wypowiedzi tak nieudolnie, że wykazanie ich kiepskiej argumentacji nie wymaga
wielkiego wysiłku intelektualnego. Problem oczywiście w tym, że ci, do których
te teksty są adresowane najczęściej nie podejmują zgoła żadnego.
Jest taki dowcip o antysemicie,
który wybierał się bić Żydów.
- Ależ dlaczego? – pyta go jeden
ze znajomych.
- Bo oni zabili Jezusa! –
odpowiada antysemita i odchodzi w wiadomym celu.
- Ależ przecież o tym wiadomo już
od dwóch tysięcy lat! – dziwi się znajomy.
Na to inny z uczestników rozmowy
odpowiada:
- No tak, ale on się o tym
dowiedział dopiero wczoraj.
Europoseł Wojciechowski chyba
dopiero tydzień temu dowiedział się o zbrodni w Gardelagen, więc wyskoczył jak
Filip z konopi z koniecznością nakręcenia o tym filmu niby w to w celu
zaprowadzenia jakiejś równowagi między Niemcami a Polakami. „Sąsiedzi” Grossa i
„Pokłosie” Pasikowskiego w świadomości posła prawdopodobnie potwornie tę
równowagę zachwiały i teraz przez te dwie pozycje cały świat będzie przekonany,
że to Polacy dokonali Holokaustu. Niemcy, tzn. ci Niemcy z wirtualnego świata
Janusza Wojciechowskiego, w ogóle nie piszą książek o swoich zbrodniach i nie
kręcą o tym filmów. Panie pośle – piszą i kręcą. Rzecz w tym, że zbrodnie ich
przodków są tak wielkie, że opisanie w formie artystycznej każdej nich
oznaczałoby prawdopodobnie tworzenie dzieł o nich przez kolejne pięć stuleci.
Filmy i książki tworzy się bowiem nieco dłużej niż trwały same wydarzenia,
których dotyczą.
Nie chcę się tutaj fałszywie
przedstawiać jako ekspert od niemieckiej kinematografii, więc od razu
przyznaję, że listę tytułów, jakie tutaj przytaczam, znalazłem w Internecie.
Niemniej świadczą o tym, że niemieccy artyści próbują się zmierzyć z potworną
prawdą na temat swojego narodu:
"Nackt unter Wolfen"
"Chronik eines Mordes"
"Aus einem deutschen
Leben"
"Reinhard Heydrich - Manager
des Terrors"
"Baranski"
"Das Letzte Loch"
"Ein Stück Himmel" (TV
mini-series)
"Wannseekonferenz"
"Wykonanie"
"Abrahams Gold"
"Drei Tage im April"
"Gloomy Sunday - Ein Lied
von Liebe und Tod"
"David Proshker"
"Nirgendwo in Afrika"
"Sophie Scholl - Die letzten
Tage"
"Nicht alle waren Moerder"
w kooperacji włoskiej "Il
Giardino dei Finzi-Contini"
w kooperacji włosko-amerkanskiej
"Scarlet i Czarne"
w kooperacji brytyjskiej
"Zabroniony"
w kooperacji francuskiej
"Novembermond"
w kooperacji polsko-francuskiej
"Europa Europa", "Wielki
tydzień"
w kooperacji duńsko-angielskiej
"Wyspa na ulicy Ptasiej"
w kooperacji francuskiej
"Amen/Der Stellvertreter"
w kooperacja
angielsko-polsko-francuskiej "Pianista"
w kooperacji austriackiej
"Annasz Heimkehr " i "Fałszerze"
w kooperacji czeskiej "Der
Letzte Zug"
w kooperacji litewskiej
"Getto" .
Do tego powstało całe mnóstwo
filmów dokumentalnych, w których niemieccy twórcy bez ogródek i przekłamań
ukazywali potworności dokonane przez swoich rodaków.
Tak na marginesie – czy Niemcy
przez to są mniej szanowani jako jedna z największych potęg gospodarczych i
politycznych świata? To, że popełnili straszliwe zbrodnie w całej Europie, to
się już nie odstanie, ale od tego tematu nie da się uciec i artyści od niego
nie uciekają. U nas Pasikowski nakręcił raptem jeden film o jednej wsi, a już
politycy PiS nakręcają spiralę histerii. Gdyby europoseł Wojciechowski
dowiedział się, że w Pcimiu Dolnym Niemcy zamordowali bliżej nieznanego Jana
Kowalskiego, też zażądałby od nich nakręcenia na ten temat osobnego filmu fabularnego?
Po prostu ręce opadają, a imię Polski owszem doznaje ośmieszenia, ale akurat
nie przez film Pasikowskiego, tylko przez głupią panikę i beznadziejną
argumentację.
Drugi polityk PiS, który
wystarczyło, że odezwał się własnym głosem, a już odstraszył od siebie i całej
partii tych, którzy w sondażach stanowią elektorat chwiejny, a więc możliwy do
przekonania do siebie, to poseł z Bielska-Białej Stanisław Pięta. Otóż pan
poseł ogłosił na Facebooku bojkot niemieckiego piwa pszenicznego Paulaner.
Myślę sobie „czyżby w ramach germanofobii”? Okazuje się, że nic z tych rzeczy,
bo o ile pan poseł może tam i Niemców nie lubi, ale tego nie wiemy, może też
nie lubi piwa nie doprawionego chmielem (bo za mdłe), to jednak przede
wszystkim za głównego wroga Polski uważa Adama Michnika i „Gazetę Wyborczą”. A
niemiecki browar tym razem popełnił zbrodnię najpotworniejszą, bo oto umieścił
swoją reklamę w znienawidzonym brukowcu. Za to poseł Pięta postanowił perfidnych
Szwabów ukarać i to najbardziej dotkliwie, bo finansowo. Wiadomo zaś, że nic
tak nie boli kapitalistów jak uszczuplenie ich dochodów. Nie wiadomo tylko
dlaczego, pod wpisem posła Pięty na Facebooku zamiast lawinowego natłoku głosów
poparcia pojawiły się jakieś kpiny i inwektywy. A co bezczelniejsi wpisywali
nawet takie teksty, jak „O, nigdy nie słyszałem o tym piwie. Będę musiał
spróbować”. Co my byśmy zrobili bez tego naszego poczucia humoru? Musielibyśmy
chyba tylko ręce załamać i już w tej pozycji pozostać.
Ze swojej strony chciałbym
zwrócić się z apelem do wszystkich polityków, żeby zanim otworzą usta, chwycą
za pióro lub uderzą w klawiaturę komputera, dokładnie przemyśleli to, co chcą
powiedzieć. Żeby zasięgnęli najpierw informacji u osób, które się na pewnych
tematach znają lepiej od nich. Żeby starali się budować swoje wypowiedzi
zgodnie z elementarnymi zasadami logiki, zapewniając im spójność i
przejrzystość. Ja doskonale rozumiem ich szlachetne emocje i afekt do Ojczyzny
miłej, bom sam się na Mickiewiczu i Sienkiewiczu wychował, ale jeżeli pięknym
uczuciom brakuje podparcia w rozumie, z którego każdy mąż stanu słynąć
powinien, lepiej jest jednak wykorzystać okazję, żeby siedzieć cicho (że
posłużę się powiedzonkiem popularnym wśród prezydentów Francji) i dobrej sprawy
nie ośmieszać.
W Nowym Roku natomiast życzę
Czytelnikom mojego bloga, aby rządzący nami kierowali się kombinacją mądrości i
dobrej woli. Życzę Wam i sobie, żebyśmy się zmobilizowali wewnętrznie na tyle,
żeby przetrwać zapowiadane przez środki masowego rażenia informacją trudności.
Życzę Wam i sobie prawdziwej solidarności, tej przez małe „s”, bo to ona
pozwoliła ludzkości przetrwać poprzez tysiąclecia. Zdrowia i energii oraz
ogromnego poczucia humoru, bo to ono pozwoli nam jakoś przeżyć otaczające nas
absurdy.
Do siego roku!