wtorek, 18 grudnia 2012

Trauma i cud, czyli o chłopcu, któremu pomogły delfiny



Obejrzałem wczoraj film dokumentalny pod polskim tytułem „Przyjaciel delfinów”, który opowiadał o arabskim chłopcu z Izraela (czyli Palestyńczyku, ale z tych Palestyńczyków, którzy nie opuścili granic państwa Izrael, są jego obywatelami i z nim nie walczą), którego z potwornej traumy wyleczyła delfinoterapia.

Morad z powodu niewinnego smsa do szkolnej koleżanki, został bestialsko pobity przez jej starszego brata przy asyście reszty jej braci i kuzynów. Szesnastolatek doznał takiego szoku, że przestał się w ogóle odzywać. Jedyną różnicę od kompletnej katatonii stanowiły wybuchy agresji wobec młodszej siostry. Dla rodziców i całej rodziny była to oczywiście nieopisana tragedia. Ojciec chłopca nie zgodził się jednak na propozycję sąsiadów dokonania samosądu na całej rodzinie winnych tragedii Morada, samosądu który prawdopodobnie polegałby na równie bestialskim mordzie.

Generalnie ta arabska wieś na północy Izraela raczej nie przypominała palestyńskich osiedli znanych z telewizji. Dom Murada i jego rodziny przypominał raczej dom bogatego Amerykanina lub Europejczyka. Jak się można było zorientować, rodzina prowadzi hodowlę koni. Wszyscy ubierają się również po zachodniemu.

Ojciec Morada dowiedział się, że niejaki dr Kutz jest doskonałym psychiatrą, który może pomóc jego synowi. Sprzedał, co mógł i udał się wraz z chłopcem do nadmorskiego Elatu, gdzie Morad został poddany terapii polegającej na kontakcie z delfinami. Jak się okazało, nastolatek od razu go nawiązał. Widać było, że pływając z tymi morskimi ssakami, czuł się dobrze, bezpiecznie. Niemniej niemal 3 lata zajęło stopniowe przywracanie chłopca światu. Stopniowo zaczął reagować na ojca, który przez pierwszy okres w Ejlacie cały czas był z nim. Potem zaczął mówić. Poznał dziewczynę - Żydówkę, z którą się spotykał. Długo jednak nie mógł, czy też nie chciał przypomnieć sobie swojego życia sprzed delfinoterapii. Nie chciał się np. widywać z matką, która od czasu do czasu przyjeżdżała odwiedzić syna i męża. Wytworzył sobie niejako nową osobowość, osobowość, która narodziła się w wodzie między delfinami.

W końcu jednak psychika chłopca unormowała się do tego stopnia, że gotów był powrócić do domu (niestety zerwał ze swoją izraelską dziewczyną), stanąć przed sądem i doprowadzić do skazania drani, którzy go skrzywdzili.

Ponieważ kamera śledziła losy Morda i Asada, jego ojca, na bieżąco, widz mógł obserwować, oczywiście w reporterskim skrócie, fazy wychodzenia młodego człowieka z choroby, co dla mnie osobiście było czymś na kształt obserwacji działania cudu. Działanie kontaktu z łagodnymi morskimi ssakami ukazywało niezwykłą tajemnicę działania ludzkiego umysłu. Odnoszę wrażenie, że Morad odbudował swoją osobowość dzięki temu, że „cofnął” się do jakiegoś pierwotnego poziomu ewolucji, do poziomu zwierząt, których jedynym sensem istnienia jest samo istnienie manifestujące się w swobodnym pływaniu w wodzie.

Nie byłbym sobą, gdybym w pierwszym odruchu, zaraz po obejrzeniu początku filmu, nie miał ochoty przyklasnąć przyjaciołom Asada, którzy proponowali mu pomoc w krwawej zemście. Kiedy w dodatku pokazali młodocianych bandytów, którzy nie zabiwszy go, pozbawili swojego rówieśnika wszystkiego tego, co kojarzymy z życiem, agresywne uczucia powróciły. Ich agresywne zachowanie wobec operatora kamery nie mogło wzbudzić choćby cienia zrozumienia.

Jedną z pierwszych myśli, jaka przecisnęła mi się do głowy, to skojarzenie z powieścią Gautama Malkaniego, Londonistan, w której narrator opowiada, jak to niebezpiecznie próbować poderwać jedną ze szkolnych koleżanek, bo „jej bracia to hardcorowi muzułmanie”. Oczywiście myśl, że to kultura wyrosła na gruncie islamu powoduje takie sytuacje, nie jest zupełnie pozbawiona sensu. Niemniej widok tych młodych ludzi przywiódł zupełnie inne skojarzenia. Cała ta wieś, w której mieszka Morad i jego oprawcy, nie przypomina osad, jakie można zobaczyć w telewizji, kiedy ta pokazuje Zachodni Brzeg Jordanu albo Strefę Gazy. Nikt tam nie nosi tradycyjnych strojów arabskich, ani nawet chustki-arafatki. Dlatego skojarzenia z agresywnym islamem ustąpiły tym związanym ze środowiskiem młodzieżowym (oczywiście tez nie całym), znanym na całym świecie. Agresywnych łobuzów bowiem nigdzie nie brakuje. Nie brakuje też sytuacji, w której agresywne łobuzy dostają niejako pretekst do wyładowania swojej agresji. Pretekstem dla łobuza może być dosłownie wszystko.

Nie lubię teleologicznych komentarzy do pewnych wydarzeń. Zakładanie dalekiego celu w jakimś wydarzeniu to zabieg poznawczo wątpliwy i niestety naukowo nieweryfikowalny. Pięknie byłoby powiedzieć, że oto młody chłopak dlatego doznał wielkiego cierpienia, żeby oto dokonał się cud i pokazał jak wielką mocą obdarzyła nas natura (w wersji religijnej Bóg). Niestety tak możemy mówić zawsze już po tym, jak już ten cud się dokona. Jako człowiek nigdy nie pogodzę się z faktem, że banda zwyrodnialców daje upust swojej zwierzęcej agresji na bezbronnym rówieśniku. Równocześnie oczywiście nie mogę wyjść z podziwu nad faktem, że po prostu pływanie z delfinami jest w stanie dokonać tak pozytywnych terapeutycznych zmian. Niestety dla ogólnego obrazu świata jest to niewielkie pocieszenie. Nadal bowiem o wiele większe jest prawdopodobieństwo, że człowiek trafi na drugiego człowieka, który go skrzywdzi, niż na delfiny, które pozwolą mu odzyskać radość życia.

"Przyjaciel delfinów" to również film o wspaniałej miłości ojca do syna, który robi dosłownie wszystko, co w jego mocy, by przywrócić chłopaka światu żywych ludzi. Wspaniała historia. 

2 komentarze:

  1. Czy mial pan kiedykolwiek okazje plywac z delfinami? Sadzac z tekstu chyba nie, stad ta fascynacja tematem. Delfiny uratowaly moja zone, kiedy wyplynela za daleko w morze. Bylo to przed wielu laty, w Soczi ale od tej pory ZAWSZE kiedy mamy okazje, bedac na wczasach nad oceanem "spotykamy" sie z delfinami a moja zona traktuje je jak przyjaciol. Nie przeszkadza to jednakowoz Amerykanom a nawet glownie z powodu ich inteligencji i empatii jaka wzudzaja, szkolic delfiny do celow militarnych, o czym pan na pewno slyszal i to jest smutne. Podobno jednak delfinow w marynarce wojennej US ma byc mniej bo szkolenie militarne jest bardzo kosztowne. Poczytalem kilka panskich tekstow i chyba kiedys, pare lat temu pisal pan ostrzej nieco. Pozdrawiam i obiecuje, ze bede tu zagladal. Jan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Janie, nie miałem nigdy okazji pływać z delfinami, a z bliska widziałem je tylko w delfinarium w Paryżu. Wspaniałe zwierzęta, a to że Amerykanie je szkolą w celach militarnych świadczy o tym, że ludzka pomysłowość w opracowywaniu metod robienia innym krzywdy nie zna granic.

      Co do ostrego pisania! Mój blog jest, mówiąc szczerze, dość osobisty, mimo, że często piszę o kwestiach społecznych czy politycznych. Wszystko zależy od mojego nastroju danego dnia. Chyba z wiekiem coraz mniej widzę sensu w ostrej krytyce, która nie ma szans przekształcić się w jakąś pozytywną alternatywę. Niemniej, zawsze będę pisał o tym, co mnie boli. To mogę obiecać.

      Usuń