poniedziałek, 31 grudnia 2012

O ludziach, których nikt nie musi ośmieszać, czyli śmiejmy się, bo tylko humor może nas uratować



W satyrycznej powieści Sergiusza Piaseckiego pt. Zapiski oficera Armii Czerwonej, narrator jest karykaturą homo sovieticus, człowieka wiernego swoim władzom, a przy tym rozumującego całkowicie przy pomocy metafor narzuconych przez te władze. Można więc się dziwić, jak książka o kimś takim może być w ogóle śmieszna, skoro wiemy, że Sowieci popełniali potworne zbrodnie. Piasecki uczynił ze swojego bohatera człowieka prostego, o bardzo zawężonych horyzontach, nie mającego pojęcia o funkcjonowaniu świata poza swoim krajem, który każde najnormalniejsze zjawisko tłumaczy sobie przy pomocy wpojonych mu schematów i stereotypów. Na przykład nie potrafi sobie wyobrazić, że stróż, czyli zwykły robotnik, chodzi w butach z cholewami. Skoro chodzi w takich butach, to żadna z niego klasa robotnicza, tylko po prostu burżuj. Kiedy czytałem Zapiski po raz pierwszy skręcałem się ze śmiechu na każdej stronie z powodu matołectwa głównego bohatera. Dopiero później przyszła refleksja, że opisywane sceny były tak naprawdę potworne.

Jedną z takich scen jest zabójstwo polskiego „burżuja” w pociągu, który wyjął dziwną „bombę” i zaczął przy niej majstrować. Michaił Zubow, główny bohater i narrator powieści, bez namysłu wyciąga pistolet i zabija „zamachowca” na miejscu. W rezultacie zostaje wezwany przez swojego przełożonego. Zubow spodziewa się pochwały za czujność i właściwą reakcję, a tymczasem obrywa pięścią w szczękę („przepisowo wali”, więc nasz bohater nie ma pretensji) i dostaje ostrą reprymendę za ośmieszanie Związku Sowieckiego i Armii Czerwonej. Przez takich bowiem idiotów, jak Zubow, miejscowa ludność zamiast z wdzięcznością przejść na stronę państwa-obrońcy robotników i chłopów, tylko się z owego państwa naśmiewa. Do Zubowa dociera wreszcie głupota (bo potworności swojego czynu chyba nigdy nie zrozumie) tego, co zrobił, kiedy jego przełożony wyjaśnia mu, że pasażer, którego Zubow zastrzelił, nie odkręcał żadnej bomby tylko termos. Ponieważ nasz bohater nigdy przedtem czegoś takiego nie widział, sprawa skończyła się dla Polaka tragicznie.

Ta scena z satyrycznej powieści Piaseckiego zawsze mi się przypomina ilekroć mam okazję przeczytać jakiś tekst niektórych posłów Prawa i Sprawiedliwości. Pan Jarosław Kaczyński i jego totumfaccy uwielbiają obwiniać za swoje słabe wyniki wyborcze i w ogóle nie najlepszy wizerunek media. Uważają, lub przynajmniej chcą, żebyśmy my tak uważali, że to dziennikarze prowadzą tak brutalną politykę antypisowską, że mądre inicjatywy tej partii nie mogą się przebić do społeczeństwa. A PiS wszak ma świetne pomysły gospodarcze, tylko media nie chcą o tym mówić, bo wolą się przyczepić krzyża na Krakowskim Przedmieściu, Smoleńska czy aborcji. W ten sposób powstaje obraz jednostronny i zafałszowany. Gdyby natomiast społeczeństwo poznało doskonałe pomysły PiSu na politykę finansową, gospodarczą, zagraniczną i wewnętrzną, z pewnością od razu by na tę partię zagłosowało.

Uff, no dobrze, myślę sobie. Te podłe media spod znaku „michnikowszczyzny” faktycznie przychylne prezesowi i jego partii nie są i „szyją mu buty” jak tylko mogą. No cóż! Takie ich zbójeckie prawo, bo przecież w demokracji tak już jest, że zwalczające się opcje polityczne różne świństwa o swoich przeciwnikach wypisują i wygadują. Na dodatek przecież faktycznie nie wydaje się możliwe, żeby w tym PiSie siedziały same dziwolągi zajmujące się sprawami drugo- i trzeciorzędnymi dla realnej polityki, zamiast proponować ratunek dla gospodarki i budżetów domowych Polaków.

Kilka lat temu wdałem się w ostrą polemikę ze zwolennikiem PiS, który wysuwał argumenty, które przytoczyłem powyżej, że to podłe media związane z PO cały czas tylko robiły z polityków PiS idiotów. Nie wytrzymałem wtedy i odpaliłem, że specjalnie nie musiały się trudzić. Ostatnie dwie wypowiedzi posłów tej partii umieszczone z ich własnej nieprzymuszonej woli w Internecie, niestety potwierdzają tezę, że media nie muszą dosłownie nic robić, żeby ośmieszyć tych polityków. Wystarczy, że sami zabiorą głos. W oczach elektoratu ratuje ich tylko to, że żelazne elektoraty (każdej partii!) generalnie nie myślą, tylko przyklaskują wszystkiemu, co ich „idole” powiedzą.

Oto bowiem poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, Janusz Wojciechowski, niedawno dowiedział się z portalu Historycy.org, że „15 kwietnia 1945 żołnierze posuwającej się na wschód 102 Dywizji Piechoty IX Armii Stanów Zjednoczonych natknęli się w miejscowości Gardelegen na wypaloną murowaną stodołę. Okazało się, że znajdują się w niej spalone i osmalone zwłoki 1016 jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych.” To uciekający przed Sowietami Niemcy pozbyli się w ten sposób „zbędnego balastu”. Zbrodnia straszna, więc europoseł Wojciechowski ironicznie dziwi się, dlaczego „niemiecki Gross” lub „niemiecki Pasikowski” nie piszą o tym książek i nie kręcą filmów. Choć istnieje tam pomnik upamiętniający zbrodnię, nie widać tam głów państw, którzy pochylaliby się tam w hołdzie ofiarom zbrodni.

W pierwszej chwili skala głupoty naszego posła odebrała mi zdolność mówienia. Po chwili zacząłem jednak sobie pewne rzeczy racjonalizować, a kierując się empatią postanowiłem pójść śladem rozumowania Janusza Wojciechowskiego, tudzież moich znajomych i przyjaciół, którzy ochoczo umieścili link do jego tekstu (ja go też teraz umieszczę, żeby Czytelnicy mojego bloga wyrobili sobie pojęcie, o czym piszę: http://wpolityce.pl/artykuly/43562-dlaczego-niemiecki-gross-ani-niemiecki-pasikowski-nie-pokaza-swiatu-stodoly-w-gardelegen ).

Otóż pewni politycy i media z nimi związane – te „niezależne” i „wykluczone” – nieustannie zasiewają paniczny strach przed zrzuceniem na Polskę i Polaków winy za zbrodnie holokaustu, przy równoczesnym wybieleniu Niemców. Trzeba otwarcie powiedzieć, że obawa taka nie jest zupełnie bezzasadna, zwłaszcza w świetle artykułów, jakie od czasu do czasu pojawiają się w prasie izraelskiej, amerykańskiej, brytyjskiej czy francuskiej. Niewątpliwie istnieją grupy Żydów, którzy wiedzeni jakimiś perwersyjnymi planami, sieją antypolską propagandę. Dla klasycznego antysemity jest to wystarczający dowód na to, że wszyscy Żydzi nie mają nic innego do roboty, tylko szkalować Polskę i Polaków. Niektórzy bardzo chętnie powołują się na książkę „Przedsiębiorstwo Holokaust”, stawiającą tezę, że obecnie odszkodowań za straty poniesione przez ofiary Holokaustu domagają się wyspecjalizowane organizacje, które nie mają żadnego związku z owymi ofiarami, bo nie są ani ich krewnymi ani spadkobiercami w sensie prawnym. Jednakże powołując się na tę książkę zapominają, że napisał ją Norman Finkelstein – amerykański Żyd. O tym jednak nie warto pamiętać, bo zburzyłoby to obraz Żydów jako jednolitej masy polakożerców.

Panika, jaką się wywołuje wokół każdej książki, czy filmu dotyczącego udziału Polaków w zbrodniach na Żydach, oprócz strachu przed złym PRem Polski na arenie międzynarodowej, bierze się ze strachu przed żądaniami odszkodowań ze strony żydowskiej. Otóż przy tej okazji należy sobie wyjaśnić dwie sprawy. Żądania odszkodowań za utracone majątki w wyniku komunistycznych konfiskat nie znikną i w powietrzu się nie rozpłyną. Będą to żądania nie tylko ze strony Żydów, ale również Polaków, którzy majątki w ten sposób utracili. Sprawę tę kolejnym rządom udaje się jakoś odwlekać, ale przez to będzie się ona za naszym państwem wlokła nadal. Ponieważ w grę wchodzą grube miliony, bardzo wątpię, żebyśmy ten problem szybko i satysfakcjonująco dla wszystkich stron rozwiązali. Jeżeli chodzi o zbrodnie Holokaustu, to o ile można było żądać odszkodowań od państwa niemieckiego, które w pełni świadomości, jeszcze jako Republika Federalna Niemiec (Niemcy Zachodnie) przejęło całkowitą odpowiedzialność za wszystkie decyzje hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy, to od Polski nie byłoby jak, ponieważ państwo polskie podczas II wojny światowej de facto nie istniało – to raz, oraz zbrodnia w Jedwabnem, choć niewątpliwie była politycznym skutkiem antysemityzmu, była zbrodnią grupy, która w żaden sposób nie reprezentowała państwa polskiego, ani całego polskiego społeczeństwa – to dwa. Oczywiście antypolsko nastawione grupy żydowskie mogą przytoczyć kilka innych przykładów, polską granatową policję skwapliwie pomagającą Niemcom, tudzież generalnie niechętne Żydom postawy wielu mieszkańców polskich wsi i miast i będą miały rację, ale nie zmienia to faktu, że na szczęście znaleźli się w naszym narodzie „sprawiedliwi wśród narodów świata” i to oni stanowią piękny przykład postawy, z której jako naród powinniśmy być dumni. Tak czy inaczej, o odszkodowania z powodu zbrodni Holokaustu do państwa polskiego nikt nie wystąpi, bo nie ma podstawy prawnej, więc polski podatnik może spać spokojnie.

Tego politycy PiS nie biorą pod uwagę, bo po prostu nie chcą. Ich zadaniem jest przecież podsycać kompleks niższości i strach Polaków, bo wiedzą, że to jest dobry sposób na zbudowanie sobie elektoratu, a nic tak nie zwiera szeregów, jak poczucie zagrożenia, najlepiej ze strony wielkiego żydowskiego spisku.

Wychodząc z takiego założenia, a być może ze zwykłego głupiego zacietrzewienia, politycy PiS zabierają głos w sprawach, o których nie mają pojęcia. Pal licho zresztą wiadomości. Konstruują wypowiedzi tak nieudolnie, że wykazanie ich kiepskiej argumentacji nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego. Problem oczywiście w tym, że ci, do których te teksty są adresowane najczęściej nie podejmują zgoła żadnego.

Jest taki dowcip o antysemicie, który wybierał się bić Żydów.
- Ależ dlaczego? – pyta go jeden ze znajomych.
- Bo oni zabili Jezusa! – odpowiada antysemita i odchodzi w wiadomym celu.
- Ależ przecież o tym wiadomo już od dwóch tysięcy lat! – dziwi się znajomy.
Na to inny z uczestników rozmowy odpowiada:
- No tak, ale on się o tym dowiedział dopiero wczoraj.

Europoseł Wojciechowski chyba dopiero tydzień temu dowiedział się o zbrodni w Gardelagen, więc wyskoczył jak Filip z konopi z koniecznością nakręcenia o tym filmu niby w to w celu zaprowadzenia jakiejś równowagi między Niemcami a Polakami. „Sąsiedzi” Grossa i „Pokłosie” Pasikowskiego w świadomości posła prawdopodobnie potwornie tę równowagę zachwiały i teraz przez te dwie pozycje cały świat będzie przekonany, że to Polacy dokonali Holokaustu. Niemcy, tzn. ci Niemcy z wirtualnego świata Janusza Wojciechowskiego, w ogóle nie piszą książek o swoich zbrodniach i nie kręcą o tym filmów. Panie pośle – piszą i kręcą. Rzecz w tym, że zbrodnie ich przodków są tak wielkie, że opisanie w formie artystycznej każdej nich oznaczałoby prawdopodobnie tworzenie dzieł o nich przez kolejne pięć stuleci. Filmy i książki tworzy się bowiem nieco dłużej niż trwały same wydarzenia, których dotyczą.

Nie chcę się tutaj fałszywie przedstawiać jako ekspert od niemieckiej kinematografii, więc od razu przyznaję, że listę tytułów, jakie tutaj przytaczam, znalazłem w Internecie. Niemniej świadczą o tym, że niemieccy artyści próbują się zmierzyć z potworną prawdą na temat swojego narodu:
"Nackt unter Wolfen"
"Chronik eines Mordes"
"Aus einem deutschen Leben"
"Reinhard Heydrich - Manager des Terrors"
"Baranski"
"Das Letzte Loch"
"Ein Stück Himmel" (TV mini-series)
"Wannseekonferenz"
"Wykonanie"
"Abrahams Gold"
"Drei Tage im April"
"Gloomy Sunday - Ein Lied von Liebe und Tod"
"David Proshker"
"Nirgendwo in Afrika"
"Sophie Scholl - Die letzten Tage"
"Nicht alle waren Moerder"
w kooperacji włoskiej "Il Giardino dei Finzi-Contini"
w kooperacji włosko-amerkanskiej "Scarlet i Czarne"
w kooperacji brytyjskiej "Zabroniony"
w kooperacji francuskiej "Novembermond"
w kooperacji polsko-francuskiej "Europa Europa",  "Wielki tydzień"
w kooperacji duńsko-angielskiej "Wyspa na ulicy Ptasiej"
w kooperacji francuskiej "Amen/Der Stellvertreter"
w kooperacja angielsko-polsko-francuskiej "Pianista"
w kooperacji austriackiej "Annasz Heimkehr " i "Fałszerze"
w kooperacji czeskiej "Der Letzte Zug"
w kooperacji litewskiej "Getto" .

Do tego powstało całe mnóstwo filmów dokumentalnych, w których niemieccy twórcy bez ogródek i przekłamań ukazywali potworności dokonane przez swoich rodaków.

Tak na marginesie – czy Niemcy przez to są mniej szanowani jako jedna z największych potęg gospodarczych i politycznych świata? To, że popełnili straszliwe zbrodnie w całej Europie, to się już nie odstanie, ale od tego tematu nie da się uciec i artyści od niego nie uciekają. U nas Pasikowski nakręcił raptem jeden film o jednej wsi, a już politycy PiS nakręcają spiralę histerii. Gdyby europoseł Wojciechowski dowiedział się, że w Pcimiu Dolnym Niemcy zamordowali bliżej nieznanego Jana Kowalskiego, też zażądałby od nich nakręcenia na ten temat osobnego filmu fabularnego? Po prostu ręce opadają, a imię Polski owszem doznaje ośmieszenia, ale akurat nie przez film Pasikowskiego, tylko przez głupią panikę i beznadziejną argumentację.

Drugi polityk PiS, który wystarczyło, że odezwał się własnym głosem, a już odstraszył od siebie i całej partii tych, którzy w sondażach stanowią elektorat chwiejny, a więc możliwy do przekonania do siebie, to poseł z Bielska-Białej Stanisław Pięta. Otóż pan poseł ogłosił na Facebooku bojkot niemieckiego piwa pszenicznego Paulaner. Myślę sobie „czyżby w ramach germanofobii”? Okazuje się, że nic z tych rzeczy, bo o ile pan poseł może tam i Niemców nie lubi, ale tego nie wiemy, może też nie lubi piwa nie doprawionego chmielem (bo za mdłe), to jednak przede wszystkim za głównego wroga Polski uważa Adama Michnika i „Gazetę Wyborczą”. A niemiecki browar tym razem popełnił zbrodnię najpotworniejszą, bo oto umieścił swoją reklamę w znienawidzonym brukowcu. Za to poseł Pięta postanowił perfidnych Szwabów ukarać i to najbardziej dotkliwie, bo finansowo. Wiadomo zaś, że nic tak nie boli kapitalistów jak uszczuplenie ich dochodów. Nie wiadomo tylko dlaczego, pod wpisem posła Pięty na Facebooku zamiast lawinowego natłoku głosów poparcia pojawiły się jakieś kpiny i inwektywy. A co bezczelniejsi wpisywali nawet takie teksty, jak „O, nigdy nie słyszałem o tym piwie. Będę musiał spróbować”. Co my byśmy zrobili bez tego naszego poczucia humoru? Musielibyśmy chyba tylko ręce załamać i już w tej pozycji pozostać.

Ze swojej strony chciałbym zwrócić się z apelem do wszystkich polityków, żeby zanim otworzą usta, chwycą za pióro lub uderzą w klawiaturę komputera, dokładnie przemyśleli to, co chcą powiedzieć. Żeby zasięgnęli najpierw informacji u osób, które się na pewnych tematach znają lepiej od nich. Żeby starali się budować swoje wypowiedzi zgodnie z elementarnymi zasadami logiki, zapewniając im spójność i przejrzystość. Ja doskonale rozumiem ich szlachetne emocje i afekt do Ojczyzny miłej, bom sam się na Mickiewiczu i Sienkiewiczu wychował, ale jeżeli pięknym uczuciom brakuje podparcia w rozumie, z którego każdy mąż stanu słynąć powinien, lepiej jest jednak wykorzystać okazję, żeby siedzieć cicho (że posłużę się powiedzonkiem popularnym wśród prezydentów Francji) i dobrej sprawy nie ośmieszać.

W Nowym Roku natomiast życzę Czytelnikom mojego bloga, aby rządzący nami kierowali się kombinacją mądrości i dobrej woli. Życzę Wam i sobie, żebyśmy się zmobilizowali wewnętrznie na tyle, żeby przetrwać zapowiadane przez środki masowego rażenia informacją trudności. Życzę Wam i sobie prawdziwej solidarności, tej przez małe „s”, bo to ona pozwoliła ludzkości przetrwać poprzez tysiąclecia. Zdrowia i energii oraz ogromnego poczucia humoru, bo to ono pozwoli nam jakoś przeżyć otaczające nas absurdy.

Do siego roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz