poniedziałek, 10 grudnia 2012

Kolęda i inne kościelne "usługi" w I Rzeczypospolitej wg księdza Jędrzeja Kitowicza



Tydzień temu Teatr Telewizji przypomniał Opis obyczajów, czyli jak zwyczajnie wszędzie się mięsza złe do dobrego, spektakl w reżyserii Mikołaja Grabowskiego z 1990 r. Reżyser uczynił z tekstu osiemnastowiecznego księdza, Jędrzeja Kitowicza, spektakl, który porwał ówczesną publiczność, a mnie po raz kolejny rozbawił.

Z Kitowiczem zetknąłem się po raz pierwszy podczas serii wykładów monograficznych, jakie w drugiej połowie lat 80. ubiegłego stulecia wygłaszał w Instytucie Historii Uniwersytetu Łódzkiego nieodżałowanej pamięci profesor Zbigniew Kuchowicz. Jego wykłady dotyczyły obyczajowości staropolskiej, stylu życia szlachty w czasach baroku, strojów i odżywiania się rozmaitych warstw społecznych Polski od XVI do XVIII wieku, tudzież poszukiwań wpływu stanu zdrowia (będącego m.in. efektem takiej a nie innej diety) na sposób myślenia polityków i ich decyzje. Od człowieka, którego ciągle bolała wątroba, na przykład, trudno wymagać, żeby był np. miłym dyplomatą, a będąc pijanym, trudno dowodzić wojskiem i wygrywać bitwy. Myślę, że do wrócę jeszcze do książek profesora Kuchowicza, bo studiowanie sposobów życia naszych przodków to zajęcie bardzo pasjonujące.

Na szczęście dla tej dziedziny historii, źródeł mamy całkiem sporo, ponieważ zachowało się szereg pamiętników. Nie wszystkie oczywiście osiągnęły jakieś literackie wyżyny, jak np. Pamiątki Soplicy Rzewuskiego, które co prawda nie są autentycznym pamiętnikiem, ale źródłem do obyczajowości przedrozbiorowej za to są świetnym.

Ksiądz Jędrzej Kitowicz przekazał nam z kolei doskonały i wręcz szczegółowy opis życia i obyczajów Polski epoki saskiej i stanisławowskiej – arcykatolickiej, kiedy to dawna słynna polska tolerancja należała już do historii, gdzie publiczne życie miejskie organizowane było głównie przez kler zakonny i diecezjalny.

W tym kontekście może do jakiegoś stopnia dziwić fragment dotyczący obyczajów magnackich. Otóż z opisu Jędrzeja Kitowicza wynika, że wielcy panowie niezbyt chętnie się poddawali wpływom kleru. Oddajmy jednak głos samemu kronikarzowi czasów saskich:

Na koniec  e w a n g e l i e  wspierały ubogich studentów. Był zwyczaj po miastach, iż dyrektorowie szkółek parochialnych wysyłali na swój zysk chłopaków po domach w dni niedzielne, aby tym, którzy nic byli na kazaniu, czytali Ewangelią. Jeden, starszy, kropił święconą wodą swoich słuchaczów, mówiąc te słowa: „Aqua benedicta deleantur nostra delicta” , a po tej aspersji Ewangelią czytał, a drugi, młodszy, za nim wodę święconą z kropidłem i dzbankiem nosił. Za co słuchacze ordynaryjnie czytającemu dawali po groszu, a noszącemu wodę wrzucali w dzbanek po szelągu. Dwie części takiej kolekty ewangelicznej należały do dyrektora, trzecia zaś szła na ewangelistę. Co zaś wrzucano w dzbanek, całkowicie należało do noszącego wodę, a że ci ewangelistowie często oszukiwali dyrektorów szkoły, swoich jurisdatorów, więc ci woleli ten awantaż arendować z umówionej kwoty na kwartety i najwięcej dyrektorom z szkół publicznych jako pewniejszym kontrahentom, z których w przypadku nierzetelności, bądź przez zaaresztowanie płacy od kondycji, bądź przez uskarżenie się przed prefektem szkól, prędszą mogli mieć satysfakcją niż z innych, których nie było na czym patrzeć.


Te ewangelie były niezłym zyskiem dla ubogich studentów: albowiem natenczas wszyscy, nawet panowie wielcy, mieli sobie za uczynek pobożny przyjmować do domów i pałaców swoich słowo Boże i nie groszami, ale szóstakami i tynfami odbywali ewangelistę. Na końcu jednak panowania Augusta III ten zwyczaj wyszedł z mody u panów i majętniejszych mieszczan i nie miał przystępu jak tylko do ludu pospolitego, tak jak i kolęda, która jeszcze prędzej od Ewangelii wypchnięta została z pańskich domów.


Pierwszy książę Michał Czartoryski, na ten czas podkanclerzy wielki litewski, nie kazał puszczać do siebie z kolędą, a gdy ksiądz zdjąwszy z siebie komżą udał, iż ma inny do książęcia interes, i tym sposobem wpuszczony do pokoju zaczął obrządek kolędy, książę natychmiast kazał go wypchnąć i wyrzuciwszy mu za drzwi czerwony złoty napomniał, aby się odtąd nigdy z takimi benedykcjami nie zawołany do niego nie ważył wchodzić. Za przykładem książęcia Czartoryskiego inni panowie poczęli przed księżmi z kolędą chodzącymi drzwi zamykać, a natrętnie wdzierających się łajać. I tak duchowni, od panów wzgardzeni, nie noszą więcej do nich tego niegdyś od dawnych chrześcijan szacownego błogosławieństwa, według słów Chrystusowych u Mateusza św. w rozdziale 10, wierszu 13: Et si quidem fuerit domus illa digna, veniet pax vestra super eam. Si autem non fuerit digna, pax vestra revertetur ad vos!


  Kolęda jest to obrządek kościelny pewny, który się zaczyna od Nowego Roku i trwa do wielkiego postu. Księża plebani lub ich wikariuszowie w te czasy jeżdżą po dworach i wsiach albo po miastach chodzą po domach, ogłaszają w krótkiej przemowie przyńście na świat Słowa Wcielonego, życzą błogosławieństw wszelkich niebieskich i ziemskich i po skończonej perorze egzaminują czeladź domową i służących z katechizmu. Asystujący księdzu do tej kolędy organista z bakałarzem, gdzie jest, i kilku chłopców śpiewają na wchodzeniu i wychodzeniu jaką pieśń o Bożym Narodzeniu. Po wyjściu księdza dziewki ubiegają się do stołka, na którym ksiądz siedział; która pierwsza usiędzie, ma sobie za wróżkę, że tego roku za mąż pójdzie. Po wsiach chłopi w Wielkiej i Małej Polszcze dają księdzu kawałki słoniny, serki, grzyby suche, orzechy i owoce kokosze, a oprócz tego po kilka groszy. Po miastach zaś tylko same pieniądze, na jakie kogo stać; toż samo i po dworach szlacheckich, w których pospolicie po odbytej kolędzie raczą się gospodarz z księdzem, obchodząc dzień kolędy bankietem według przepomożenia.


   W Prusach zaś kolędny akcydens jest dochodem kościelnym stałym, tak na przykład, jak meszne i dziesięcina. Muszą to kolędne oddawać księżom katolickim nawet dysydenci pod księżmi katolickimi mięszkający, chociaż kolędy nie przyjmują. I gdy Prusy dostały się podziałem Polski królowi pruskiemu Fryderykowi II, a dysydenci rozumiejąc się być wolnymi od danin, księżom katolickim przedtem dawanych, jako pod monarchą dysydentem, zaprzestali oddawać pomienionych danin, księża zaś katoliccy nie rozumiejąc inaczej, tylko że z dołożeniem się królewskim te daniny ustały, nie śmieli się upominać; ale na ostatek dla finalnej rezolucji odważyli się podać do króla tegoż pruskiego memoriał względem nie oddanych sobie przez trzy lata należytości kościelnych. Król pruski zaraz wydał ordynanse do całego kraju zabranego, aby kościołom katolickim wszystkie daniny zatrzymane oddane i odtąd punktualnie corocznie oddawane były, nie pytając się, od kogo one należą, czy od dysydentów, czy od katolików, dosyć że z posesji tymi daninami obciążonej.


Rzecz nowa i tylko w samych Prusiech znajoma: po całym kraju kiełbasy nie idą pod miarę, oznaczają się tylko sztukami różnej wielkości. W Prusiech Zaś te, które należą kościołom za kolędne, mierzą na łokcie, i tak kościół jeden ma kiełbasy kolędnej łokci 40, drugi 80, inny 120, według zaszłej raz na zawsze zgody, czyli asygnacji fundatorskiej. Nie bierze jej ksiądz wtenczas, kiedy kolęduje, ani potem razem, ale po trosze, kiedy chce, posyłając do sołtysa po tylo łokci, wiele chce, który natychmiast księdzu wyznaczoną miarę kiełbasy szafuje.

Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, cz. 1, Oficyna Wydawnicza FOKA, Wrocław 2010, s. 71-74



Jak widać, Kościół dla wielu stanowił po prostu źródło utrzymania (tak samo jak dzisiaj zresztą), zaś ludzie z nim związani wykazywali się niemałą pomysłowością biznesową, oferując takie „produkty” (jakby to powiedział dzisiejszy marketingowiec), jak wyżej przytoczona usługa czytania ewangelii tym, którzy nie udali się na niedzielną mszę. Tymczasem magnaci się od przyjmowania tych usług uchylali, a ponieważ byli ludźmi wielce wpływowymi, a władza ich była potężna, ubogi i średni kler nie śmiał ich moralnie szantażować. W końcu przestał ich nachodzić i to nawet w okresie kolędy. I to wszystko jeszcze w XVIII wieku, w arcykatolickiej Pierwszej Rzeczypospolitej! Prawdopodobnie jednak wypadnięcie magnaterii z kręgu odbiorców usług księży nie wpłynął na kształt całego rynku, ponieważ, jak widzimy w dalszej części opisu, to co pozostała ludność oddawała Kościołowi z całą pewnością wystarczyło jego przedstawicielom na dostatnie życie, a w zaborze pruskim sam król zadbał, żeby im nie zabrakło kiełbasy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz