wtorek, 11 września 2012

11 września, czyli o tym czy wierzyć w teorię spiskową czy w teorię wręcz przeciwną

Amerykański miliarder, o którym wczoraj pisałem, to Larry Silverstein, zaś budynki, który był kupił w pierwszej połowie 2001 roku przestały istnieć już 11 września tegoż roku. Chodzi oczywiście o World Trade Center.

Teorii spiskowych dotyczących tego tragicznego wydarzenia jest co niemiara. M.in. najnowszy numer polskiej wersji "Newsweeka" się z nimi rozprawia. To znaczy, o ile "rozprawianie się" polega na wyśmianiu i zdyskredytowaniu czegoś, co wprowadza nas w stan psychicznego dyskomfortu. Wszyscy lubimy jasne i klarowne sytuacje, dlatego jakieś tajemnice czy domysły dopuszczające myśl, że było inaczej niż podały nam tzw. czynniki oficjalne, drażni nas, a w końcu doprowadza do szewskiej pasji. Mawiamy wtedy "a niechże wreszcie przestaną gadać o ..." (tutaj pada nazwa wydarzenia, o którym wolelibyśmy myśleć, że jest wyjaśnione, a inni, ci co nas drażnią, ciągle szukają dziury w calym).

Atmosfera wokół wydarzeń, które jednak w największym stopniu mają charakter polityczny zaczyna gęstnieć od słów, które do rozwiązania nas nie przybliżają ani o pół milimetra. Ci, którzy przyjmują to, co powiedziano w oficjalnych mediach, alergicznie reagują nawet na wzmiankę o rewizji badań nad daną sprawą. Ponieważ mówienie tonem zniecierpliwionego rodzica "oj, już przestań (najlepiej z dodatkiem "do jasnej cholery!") jest wbrew pozorom bardzo skuteczną metodą zamknięcia ust tym, którzy przyjmują postawę dziecka. Inną metodą jest wyśmianie. Tutaj również ci, którzy wyśmiewają, przyjmują postawę rodzica, albo starszego brata/siostry, którzy mniej lub bardziej delikatnie pokazują "głuptaskowi", że jego tok rozumowania jest do niczego.

Z drugiej strony zwolennicy rozmaitych konstrukcji myślowych na temat tajemniczego wydarzenia potrafią snuć takie fantazje, że faktycznie często nie pozostaje nic innego, jak się tylko uśmiechnąć. Niemniej pojawiają się od czasu do czasu dość intrygujące próby interpretacji wydarzeń, które oczywiście nie zgadzają się z wersją oficjalną, ale też nie dadzą się tak łatwo wyśmiać. Oczywiście "zawodowi" prześmiewcy i tak śmiać się będą, choć nie będą potrafili przedstawić kontrargumentów. Zaśmieją się na wszelki wypadek. Na szczęście pojawiają się jeszcze ludzie, którzy są odporni zarówno na połajanki jak i na śmiech, zaś sami są dalecy od myślenia paranoicznego. To właśnie takim ludziom od czasu do czasu udaje się odkryć prawdę, czyli stan faktyczny. Problem jednak w tym, że wszyscy, zarówno politycy, jak i naukowcy i eksperci od rządu niezależni odwołują się potem do nas, czyli do tzw. opinii publicznej. Bez nas ich działalność praktycznie nie miałaby sensu. No chyba, że ktoś jest naprawdę stereotypowym roztargnionym profesorem żyjącym w swoim własnym świecie i dla tego własnego świata. Odkryciami takiego profesora nie przejmowalibyśmy się, ponieważ nigdy by nam o nich nie powiedział. W polowaniu na prawdę chodzi więc o przekonanie nas, czyli większości społeczeństwa.

Tutaj, jak uważam, zaczyna się największy problem, ponieważ oprócz jakiegoś poczucia zdrowego rozsądku, nie mamy żadnych narzędzi do weryfikacji tej czy innej opinii. Jeżeli nie jesteśmy specjalistami w danej dziedzinie, praktycznie pozostaje nam wiara.

Obejrzałem właśnie materiał telewizyjny z wypowiedziami niezależnych ekspertów na temat technicznego aspektu zniszczenia bliźniaczych wież. Nie ma w ich wypowiedziach nic na temat podejrzeń o charakterze politycznym. Stwierdzają tylko, że od uderzenia samolotem wieżowiec nie upadłby jak gdyby implodował. Kolega, który umieścił ten materiał na Facebooku pyta retorycznie, komu wierzymy bardziej - politykom czy naukowcom. No właśnie, "wierzymy". Można wierzyć albo jednym, albo drugim. Politycy mają też za sobą swoich naukowców, ale im można nie wierzyć, bo są zależni od polityków, choćby nie wiem jak bardzo to oni mieli rację. Podkreślmy raz jeszcze - wierzyć. Tak więc, czy coś zostanie uznane za prawdę czy też nie zależy wyłącznie od naszej wiary, a więc od wiary profesora zoologii, doktora archeologii, kierownika działu marketingu, ślusarza czy szwaczki. To właśnie w świecie tych ludzi działają niepoprawni paranoicy snujący niestworzone fantazje na zadany temat oraz "etatowi" pohukiwacze i prześmiewcy. Nie trzeba dodawać, że dla samych faktów opinie ich wszystkich nie mają żadnego znaczenia. Mają jednak dla nas, ludzi żyjących w świecie wypowiadanych słów.

Chętnym polecam obejrzenie ciekawego materiału Colorado Public Television:







Larry Silverstein, jak się dowiedziałem z polskiej telewizji w niedzielę, po raz pierwszy w historii ubezpieczył swoje dwie wieże WTC od ataku terrorystycznego. Kilka miesięcy później okazało się, że był to dobry krok. Czy fakt ten nie nasunie niejednemu, a już na pewno antysemicie, pomysłu na rozwiązanie "zagadki"?

Tymczasem w Polsce do dziś nie znamy prawdy o śmierci generała Sikorskiego. Na szczęście dla prawdy i na przekór wieloletnim próbom ze strony komunistycznych władz, nie udało się ukryć faktów o sprawcach zbrodni katyńskiej (ale przecież przez całe lata słyszałem takich, których drażnił sam ten temat). Prawdopodobnie nie dowiemy się też nigdy, co się stało pod Smoleńskiem. Tam gdzie nie ma materiału dowodowego, gdzie, jak to mawiają historycy, brak źródeł, tam tworzy się szerokie pole dla domysłów, z których tylko niektóre zasługują na poważne rozważenie. To dlatego jednak prawda jest taka ważna, jaka by nie była - znajomość ewidentnych faktów zamyka dyskusję i przecina pasmo pretekstów do spiskowych teorii dziejów i do animozji między ludźmi, którzy tak naprawdę do końca nie mają pojęcia o czym mówią, bo swoją wiedzę opierają na wierze w to, co powiedział im ktoś inny - mam tu na myśli nas, czyli tzw. opinię publiczną.

2 komentarze:

  1. stefan wystarczy ten martylorogii... na dole link do fimu ktory robi furore na wyspach

    http://www.youtube.com/watch?v=2LoyFb7194E

    pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, no i mamy postawę typu: "przestań już" ;) W tych sprawach nie chodzi o martyrologię, o jakieś masochistyczne grzebanie się w przeszłych klęskach. Tu chodzi o rzetelne podejście do odkrycia prawdy. Wyobraźmy sobie, że rodzinie ofiary morderstwa wszyscy radzą, żeby sobie "odpuściła", nie zawracała głowy policji, tylko żyła dniem dzisiejszym. Oczywiście, że trzeba żyć dniem dzisiejszym, ale nie można przechodzić do porządku dziennego nad krzywdą, ponieważ w ten sposób dajemy sygnał, że rzeczy powszechnie uznane za złe, wcale złe nie są, ponieważ je tolerujemy, zaś ludzie robiący złe rzeczy i je planujący będą wiedzieli, że nikt palcem nie kiwnie, żeby ich ukarać. Co tam zresztą ukarać - nikt palcem nie kiwnie, żeby ich poszukać. To tworzy chorą sytuację, w której nieustannie bierzemy w d..., bo wolno nas w d... kopać. Chodzi tu właśnie o to, żeby tej martyrologii więcej nie było!

    Dzięki za link! Mr Khan jest dobry ;)

    OdpowiedzUsuń