wtorek, 4 września 2012

Spotkanie z balladą (5), czyli historia nieszczęsnych braci Moriciów



Długie przejmujące opowieści w formie pieśni znane są, jak wiemy z różnych części świata. Kilka miesięcy temu prezentowałem głównie ballady amerykańskie, ale przecież źródła tego gatunku tkwią na Starym Kontynencie. Jak pamiętamy, jedną z cech historii opowiadanych w balladzie jest nieuchronność katastrofy, chyba, że jest to np. wesoła ballada o Robin Hoodzie, który ocalił od niechybnej kaźni synów spotkanej po drodze wdowy.

Niestety nikt nie uratował braci Moriciów, Ibro i Paszo, których ścigał edykt (ferman/firman) samego sułtana ze Stambułu i wyrok śmierci wydany przez wezyra z Travnika, których to dokumentów podwójną mocą pochwycono braci Morić w Sarajewie i powiedziono na śmierć. Stara matka braci, dowiedziawszy się o straszliwym losie jaki szykował dla jej synów Dizdar-aga i zagroziwszy tureckiemu urzędnikowi straszliwą klątwą, wymusiła na nim łaskę dla synów. Tutaj mamy moment pozornego uspokojenia, katastazy, żeby użyć pojęcia z tragedii greckiej, ponieważ kiedy tylko pocieszona staruszka wraca do domu, wyrok zostaje wykonany i to na jednym z braci, tak żeby drugi mógł na to patrzeć i jeszcze bardziej cierpieć.

Czym zawinili bracia Moriciowie? „Nie słuchali ani sułtana, ani wezyra, ani żadnego pana, a tylko siebie samych słuchali”. Prawdopodobnie byli to po prostu bośniaccy zbójnicy przysparzający problemów lokalnym władzom osmańskim. Jak to jednak europejskie ballady o lokalnych zbójcach lubiły, sprawą dwóch młodzieńców nie przestrzegających prawa, zainteresował samego sułtana i wezyra. Na podobnej zasadzie niektóre opowieści o zbójnikach karpackich zawierały epizody z udziałem cesarza w Wiedniu.

Braci Moriciów nic nie mogło ocalić od ostatecznej katastrofy, ponieważ takie było ich przeznaczenie – tutaj zarówno autorzy greckich tragedii antycznych, jak i ludowi twórcy opowiadający swoje historie w większości w (powierzchownie) chrześcijańskiej Europie nie dają swoim bohaterom żadnych szans na ocalenie. Od fatum nie da się uciec, a człowiek ze swoimi próbami przeciwdziałania nieuchronnemu, jest tylko śmiesznym pyłkiem na wietrze. Nie ocaliła synów matka Morić, młodzieńcy zostali straceni, a lud Bośni zaczął śpiewać o nich ballady. Możemy się spotkać z całym szeregiem wersji tej historii. Czasami są one śpiewane językiem bardziej chorwackim, a czasami serbskim. Różnią się liczbą wersów i szczegółów. Wszystkie cechują się jednym. Zaczynają się zazwyczaj tekstem o wysłaniu „fermanu (edyktu) ze Stambułu” (Firman stiže iż Stambola), a kończy śmiercią nieszczęsnych buntowników.

Nietrudno zauważyć, że melodia tej przecież słowiańskiej ballady w niczym nie przypomina stylu pieśni Słowian wschodnich czy zachodnich. Bez trudu bowiem można zauważyć, że wieki panowania tureckiego nad Półwyspem Bałkańskim odcisnęły wyraźne piętno na kulturze jego mieszkańców. Gdyby nie język, w którym przy wytężeniu ucha wychwytujemy słowa, które brzmią znajomo, balladę o braciach Morić można by wziąć za utwór bliskowschodni – turecki lub arabski. Charakterystyczną cechą tego typu melodii jest przeciąganie ostatniej sylaby przez chwilę dowolnej długości z modulacją głosu (charakterystycznym „zawodzeniem”). Te końcówki są w pewnym sensie indywidualnymi improwizacjami poszczególnych pieśniarzy, niejako ich „znakiem firmowym”, dlatego różne wykonania mogą czasami sprawiać wrażenie, że są to inne utwory. Tymczasem publiczność od dziecka w tej kulturze wychowana doskonale te utwory rozpoznaje.

Proszę zwrócić uwagę zwłaszcza na dwie panie wśród publiczności Safeta Isovicia, które poruszają ustami razem z artystą, ponieważ tekst ballady jest im doskonale znany. 



Reuf Feković jeszcze bardziej wprowadza nas w egzotyczny świat Orientu.



Na koniec wersja Zorana Simjanovicia z filmu Emira Kusturicy Ojciec w podróży służbowej (Otac na službenom putu, 1985 - gorąco polecam), która śpiewana na przyjęciu weselnym przez mocno już podpitych gości stanowi swoistą fuzję orientalnej melodyki z wykonaniem, w którym rozpoznamy tak dobrze nam znane słowiańskie oddawanie się popisom wokalnym przy okazji upicia się "na smutno" lub może bardziej "na nostalgicznie".





Słuchając bałkańskich ballad zawsze nachodzi mnie przewrotna myśl, jak dzisiaj wyglądałaby nasza muzyka ludowa, ale i ta popowa, gdyby w 1683 roku Jan III Sobieski nie odparł potęgi osmańskiej spod Wiednia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz