Lubimy mówić o tolerancji jako składowej postępu i jako
znaku naszych czasów. Jako kontrast przedstawia się czasy dawne, średniowiecze
czy barok, kiedy to ludzie mordowali się z powodu religii. Oczywiście wiemy, że
mordy na tle religijnym mają miejsce również i teraz, ale uważamy, że my w
Europie mamy ten problem już przerobiony. Polska, która po szwedzkim potopie z
najbardziej tolerancyjnego kraju na świecie zaczęła się przekształcać w
katolicki zaścianek, jest jednak przykładem tego, że pomimo dominacji katolicyzmu
i naciskom polskich panów na zmuszenie całej ludności prawosławnej do przyjęcia
unii brzeskiej, i tak pozostawała krajem, gdzie wyznawcy różnych religii żyli
obok siebie we względnej harmonii i pokoju.
Obserwując miasteczka obecnej Polski wschodniej (niegdyś
centralnej) łatwo zauważyć stojące w pobliżu siebie świątynie różnych wyznań,
co świadczy o istnieniu na tych ziemiach rozmaitych wspólnot kulturowych i
religijnych. Jeżeli we Włodawie zarówno kościół jak i synagogę projektował ten
sam architekt, Paweł Fontana, a kościoły, cerkwie i synagogi fundowali ci sami
magnaci, świadczy to o tym, że owi panowie mieli poczucie odpowiedzialności za
pomyślność swoich ziem. Szkoda, że tego mądrego i gospodarskiego myślenia nie
łączyli z poczuciem odpowiedzialności za całość kraju, ale to już inne
zagadnienie.
Niewątpliwie tolerancja przedrozbiorowa nie miała takiego
charakteru jak ta lansowana dzisiaj, ponieważ życie w harmonii nie musiało
oznaczać życia razem. Owszem, musiały być miejsca styku różnych kultur, ale
mimo to funkcjonowały one jak osobne światy, zaś mniejszości nie mieszały się
ani z większością ani ze sobą nawzajem
Sięgając dalej w głąb historii, możemy podać przykład
tolerancji muzułmańskich władców Hiszpanii, którzy przed rekonkwistą władali
większością półwyspu iberyjskiego. Rządzili muzułmanie, ale pod ich władaniem
funkcjonowały chrześcijańskie kościoły i żydowskie synagogi. Do czasu najazdu
fanatycznych Almorawidów z Afryki oraz potem opanowaniu całego kraju przez
Kastylijczyków (Hiszpanów), panowała nie tylko tolerancja i harmonia, ale wręcz
dobrobyt..
XIX wiek, który przyniósł diametralne zmiany w pojmowaniu
struktury państwowej i społecznej, w którym powszechna równość wobec prawa
wyparła podział na stany (czyli grupy o odmiennym statusie prawnym), choć
oczywiście nie zniosła bardziej naturalnego podziału na klasy, z jednej strony
upowszechnił pojęcie obywatelskości (do tej pory obywatelem był albo tylko
mieszkaniec danego miasta, albo obywatelem ziemskim był szlachcic), a z drugiej
doprowadził do powstania ideologii, które nazwałbym totalnymi (nie mylić z
totalitarnymi). Rozszerzenie praw obywatelskich na wszystkich mieszkańców kraju
przyniosło szereg pytań o najlepsze urządzenie tegoż na zasadzie narzucenia
wszystkim uniwersalnych praw. Oczywiście było to zjawisko pozytywne, ale niosło
ze sobą szereg niebezpieczeństw, z którymi borykamy się do dzisiaj. Uniwersalność
obywatelskości wywołało poczucie konieczności stosowania rozwiązań
uniwersalnych, czyli totalnych.
Próby narzucenia jakiejś przedziwnej religii państwowej
przyjęli jakobini już pod koniec wieku XVIII. Napoleon niby pogodził się z
papiestwem, ale nie jest żadną tajemnicą, że był ateistą lub przynajmniej
wyznawcą swojej własnej filozofii. Tak czy inaczej tolerancja religijna stała
się w wieku XIX w Europie sprawą raczej normalną. Nawet Anglicy dopuścili
katolików do stanowisk uniwersyteckich i państwowych. Wyemancypowani żydzi
europejscy nie musieli już trzymać się gett i ortodoksji, choć wielu pozostało
przy obyczajach przodków.
Pojawienie się żydowskich przedsiębiorców w świecie
uniwersalnym, a nie w gettcie, czy w specjalnej strefie chronionej przez
magnata, doprowadziło do nowoczesnego antysemityzmu (w przeciwieństwie do
dawnego antyjudaizmu, w czasach którego wystarczyło się ochrzcić, żeby przestać
być traktowanym jako ktoś gorszy – na Litwie można było nawet automatycznie
otrzymać szlachectwo). Niestety, do życia w uniwersalnej tolerancji nie
przyzwyczailiśmy się do dziś. Wiek XIX to rozkład imperiów i narodziny nowoczesnych
nacjonalizmów, od których już krok do totalitaryzmów.
Uważam jednak, że kluczem do zrozumienia problemów z
tolerancją w warunkach uniwersalnej obywatelskości należy upatrywać w
strukturze i stosunkach klasowo-majątkowych. Jak nietrudno zauważyć, Karol
Marks stworzył swego rodzaju religię – ideologię co prawda ateistyczną, ale za
to o takiej sile oddziaływania, że ludzie byli gotowi za nią umierać (i zabijać
innych). Władcy komunistycznej Rosji dopracowali jeszcze rytuały, pobudowali
sanktuaria, więc ateistyczny kult ideologii, tudzież męczenników, płynnie
przechodzący w kult jednostek, doprowadził efektu typowego dla większości
religii – albo strachu, albo ślepego uwielbienia bez głębszego zrozumienia.
Faszyzm i nazizm też były swego rodzaju kultami
parareligijnymi. Co ciekawe, uważam, że wszystkie je łączy to samo podłoże, a
mianowicie niezadowolenie społeczne. Od starożytności wiadomo, że tyrani
opierają swoją władzę na ludziach, którzy czują się niezadowoleni ze swojej
sytuacji majątkowej i swego statusu społecznego (co się zresztą ze sobą wiąże).
Jednym słowem na populizmie. Powszechna bieda (pojęcie zresztą dość względne w
tym wypadku) i związane z nią niezadowolenie nie musi zaowocować totalitaryzmem,
jeżeli nie znajdą się silne osobowości, które zechcą fakt owej biedy
wykorzystać, ale prawie na sto procent można być pewnym tego, że pojawienie się
mas ludzi niezadowolonych ze swojego statusu majątkowego i społecznego, stanowi
dla społeczeństwa stan zapalny, co każdy rządzący powinien brać pod uwagę. Jak
uczy historia licznych rewolucji, puczów, zamachów stanu i pomniejszych
rebelii, rządzący wydają się nader często wyjątkowo tępi i lekceważą sygnały,
jakie daje im społeczeństwo.
Po 11 września 2001 r. terroryzm muzułmański stał się
tematem centralnym mediów na całym świecie. Tylko nieliczni specjaliści
zwracają uwagę na fakt, że od klęski Kara Mustafy pod Wiedniem, islam znajdował
się w odwrocie, a przez cały wiek XIX świat ten nie stanowił dla nikogo żadnego
poważniejszego zagrożenia. Wiek XIX i jego populistyczne ideologie zaczęły
przenikać i do tego „uniwersum”. W świecie muzułmańskim ideologie populistyczne
(np. antytureckie w świecie arabskim, czy te o charakterze typowo klasowym)
przyjmowały często charakter religijny, ponieważ piewcy zmian często adoptowali
język religii, upatrując źródeł sprawiedliwości społecznej w naukach Muhammada.
Trzeba przy tym pamiętać, że islam, jako religia, której praktycznie nie da się
oderwać od polityki, ponieważ jej główną manifestacją jest pewna postawa
polityczna, doskonale się do takiego traktowania nadaje.
Wystarczy posłuchać czy poczytać deklaracje i przemówienia
przywódców muzułmańskich, czy to irańskich szyitów, afgańskich talibów czy
brytyjskich terrorystów w pakistańskich gett, żeby od razu odkryć, że odwołują
się oni przede wszystkim do niezadowolenia społecznego. Islam staje się więc
antytezą bankierskiego kapitalizmu i amerykańskiego imperializmu, która bierze
w obronę biednych, uciśnionych i wykorzystywanych muzułmanów. Oczywiście
retoryka zawiera ogromny procent zwrotów odwołujących się do religii i jej
nauk, ale ludzi porywa się obrazem ogromu podłości, jakiej muzułmanie
doświadczają ze strony zepsutego Zachodu i oczywiście izraelskich syjonistów. Jeżeli
będziemy pojmować islamistów i popierających ich ludzi, którzy jeszcze niedawno
byli dość letni religijnie, jako zaczadzonych samą religią, niczego nie
zrozumiemy.
Demokracja jest ustrojem, gdzie rządzi większość. Wiedząc o
tym, że większość może terroryzować mniejszość i uczynić z życia mniejszości
piekło, wymyśliliśmy demokrację liberalną, w której jednak istnieje
niebezpieczeństwo, że strażnicy tolerancji wobec mniejszości zrobią piekło
większości. Tutaj wszystko zależy od mądrości, a przynajmniej rozsądku samych
ludzi, którzy w demokracji partycypują.
Co jakiś czas prasa brytyjska lub amerykańska podaje, że oto
w miejscowości takiej-a-takiej miejscowe władze zrezygnowały z organizacji
świąt Bożego Narodzenia, żeby, jak tłumaczą, nie urazić uczuć wyznawców innych
religii. Mamy tu często do czynienia z nadgorliwością pewnych kręgów
liberalno-lewicowych, bo potem często w tych samych brytyjskich czy
amerykańskich gazetach możemy przeczytać wypowiedź przedstawicieli islamu czy
judaizmu, którzy kategorycznie twierdzą, że im Boże Narodzenie chrześcijan nie
przeszkadza. Wychodzą bowiem ze zdroworozsądkowego założenia, że skoro żyją
wśród chrześcijan, którzy obchodzą to święto, a oni sami obchodzą swoje święta,
to przecież sprawiedliwie i demokratycznie jest, żeby wszyscy mogli świętować
to, co chcą. Mogą tutaj jeszcze dochodzić inne względy, a mianowicie pewien
sojusz ludzi religijnych przeciwko liberalnym ateistom, ale to zdarza się dość
rzadko, ponieważ ludzie zaangażowani w swoje religie, zazwyczaj skupiają się na
polemice z wyznawcami innych podobnych religii.
Tymczasem w Danii, a konkretnie w Kokkedal na północnych
obrzeżach Kopenhagi, gdzie muzułmanie stanowią obecnie większość – również w
radzie osiedla – uchwalono, że w tym roku na osiedlu nie stanie wielka choinka,
bo jest zbyt droga (koszt ok. 7 tys. duńskich koron), co wywołało polemikę ze
strony niemuzułmańskiej mniejszości, która twierdzi, że dziesięciokrotnie
większą sumę przeznaczono niedawno na obchody muzułmańskiego święta.
Na taki argument odpowiedział prywatny sponsor, który
zaoferował zakup choinki dla Kokkedal. Rada dzielnica odmówiła jej przyjęcia.
Na tę wiadomość zwrócił moją uwagę pewien znajomy, chcąc
wywołać pewien stan alarmu w moim umyśle, co też na pewien czas mu się udało.
Inny znajomy pięknie określił sytuację w Kokkedal „still democracy or a hostie takeover?”
(jeszcze demokracja, czy wrogie przejęcie?). Postanowiłem jednak przyjrzeć się
sprawie nieco chłodniej.
W Wielkiej Brytanii od dawna można zaobserwować przejmowanie
starych kościołów przez muzułmanów i zamienianie ich na meczety. Trudno tutaj
mówić o wrogim przejęciu, ponieważ kościoły te są przez wiernych anglikańskich,
czy katolickich opuszczone. W Białych
zębach, powieści Zadie Smith, anglikański wikary wypowiada się z pewną
gorzką rezygnacją, ale bez wrogości wobec nowych gospodarzy świątyni „przynajmniej
nadal będzie to miejsce, gdzie ktoś się będzie modlił” (cyt. niedosłowny, bo z
pamięci). Tymczasem akurat budynkiem kościelnym w Anglii mało kto się przejmie,
ponieważ zdecydowana większość mieszkańców tego kraju jest religijnie obojętna.
Traktowanie choinki jako symbolu chrześcijańskiego Bożego
Narodzenia to w ogóle obszerny temat. Po pierwsze choinka wywodzi się z tradycji
jak najbardziej pogańskiej (germańskiej), jako symbol Bożego Narodzenia
przyjęła się na świecie dopiero w połowie XIX wieku (w Polsce wcześniej
stawiano w izbie snopek). Samo Boże Narodzenie przez wieki było kłopotliwym dla
Kościoła pijackim świętem, w związku z czym protestanci, zwłaszcza purytanie,
wręcz zakazywali jego obchodzenia. Dzięki Charlesowi Dickensowi, człowiekowi,
któremu trudno przypisać przywiązanie do religii, Boże Narodzenie odrodziło się
w krajach anglosaskich jako święto rodzinne i komercyjne. Kościelne i rodzinne święto
w innych krajach również przybrało formę komercyjną – m.in. w Polsce.
Duńczycy i in. Skandynawowie, pomimo formalnej
przynależności do swoich luterańskich Kościołów, zbyt gorliwi w wyznawaniu
chrześcijaństwa nie są, mówiąc bardzo eufemistycznie, natomiast tam, gdzie chcą
się bawić przy choince wśród gromady wielkich krasnali (nie mających nic
wspólnego z biskupem Mirry, czyli św. Mikołajem), to takie miejsca znajdą.
Ja nie wiem, czy w Bohonikach czy Kruszynianach publicznie
obchodzi się Boże Narodzenie. O ile się orientuję, muzułmańscy Tatarzy w
Kruszynianach nie stanowią większości. Niemniej wyobraźmy sobie te wsie
dwieście lat temu, kiedy stanowili. Jakoś niespecjalnie wzruszałby mnie fakt,
że muzułmanie nie obchodzą świąt chrześcijańskich i nie interesuje ich
propagowanie symboliki z nimi związanych.
Tak naprawdę kwestia nie polega przecież wcale na religii,
którą w Europie zachodniej wyznaje coraz mniej ludzi, ale w walce o kulturę.
Mój znajomy pyta, czy to „wrogie przejęcie”. Przejęcie na pewno, ale czy
wrogie? Naturalna kolej rzeczy. Śląsk przez setki lat niemczył się zupełnie
pokojowo, na zasadzie osadnictwa ludności niemieckojęzycznej, która miejscowej
słowiańskiej ludności wcale nie podbiła. W połowie XVII wieku na terenie
Wielkiego Księstwa Litewskiego zaprzestano używać w oficjalnych dokumentach
języka ruskiego (starobiałoruskiego), ponieważ w sposób naturalny wyparł go
język polski, którym posługiwała się już cała szlachta, nawet ta wywodząca się
od litewskich i ruskich bojarów.
W wieku XVIII w Wilnie odprawiono ostatnią mszę po litewsku,
ponieważ zabrakło wiernych mówiących w tym języku. Tu nie było jakiejś
zorganizowanej polityki polonizacji tych ziem. Polonizacja po prostu nastąpiła.
Jeżeli w Kokkedal muzułmanie stanowią tak zdecydowaną
większość, że rządzą nawet w demokratycznie wybranej radzie osiedla, to
właściwie do kogo należałoby mieć pretensje? Do tych, którzy im sprzedali domy
w tej dzielnicy? Do tych, którzy ich sprowadzili do Danii? Do liberalnych
kaznodziei multi-kulti? No może i tak, ale to na nic się nie zda. Fakty są
takie, że muzułmanie są pełnoprawnymi obywatelami krajów Europy zachodniej i
mają prawo do korzystania z wszelkich możliwości jakie daje demokracja.
Kiedy młodszy Bush napadał na Irak, białostocką Wyższą
Szkołę Administracji Publicznej odwiedziła delegacja z ambasady amerykańskiej.
Młody dyplomata – Amerykanin pochodzenia albańskiego, muzułmanin, tłumaczył
wszystkim zgromadzonym, że islam jest najszybciej rozwijającą się religią w
Stanach. Zastanawiałem się wtedy sarkastycznie, czy ten facet chciał nas
wszystkich przestraszyć, czy przyświecał mu jakiś inny cel. Tak na poważnie, to
cel propagandowy był bardzo jasny i klarowny – amerykańska dyplomacja
rozpoczęła wówczas szeroką akcję mającą na celu pokazanie całemu światu, że
Ameryka absolutnie nie jest wrogiem islamu, ani jego wyznawców, tylko złego
Saddama. To, że amerykański dyplomata przy okazji nastraszył nas wizją kalifatu
po drugiej stronie oceanu, było efektem ubocznym i pewnie niezamierzonym.
Czy przyjmowanie jakieś religii jest samo w sobie złe. Jako
racjonalista uważam, że na najbardziej ogólnym poziomie rozwoju humanistycznego
tak, ale na gruncie społecznej pragmatyki jestem skłonny do daleko posuniętej
tolerancji. Dla wielu ludzi religia daje bodziec do postępowania dobrego i
szlachetnego, a przy tym strukturalizuje ich czas nadając sens ich życiu. Problem
w tym, żeby pewne rzeczy nie odbywały się na siłę. No i na siłę się nie
odbywają. Kokkedal nie zostało podbite na zasadzie jakiegoś dżihadu.
Możemy powiedzieć, że islam europejski nie będzie islamem
dzikich plemion afgańskich czy pakistańskich. Islam nie musi przybierać
plemiennej formy somalijskiej, gdzie małym dziewczynkom wycina się łechtaczkę. Bośnia
jest przecież przykładem europejskiego kraju słowiańskiego, gdzie dominują
muzułmanie, którzy żyją całkiem podobnie do prawosławnych Serbów czy
katolickich Chorwatów.
Generalnie jak się potoczą dalsze losy Europy i islamu nie
wie nikt, bo nikt nie jest prorokiem. Nie we wszystkich krajach muzułmańskich
obowiązuje szariat, ale nikt nie może wykluczyć, że po przejęciu kontroli nad
jakimś obszarem, akurat ta dana grupa muzułmanów nie zechce szarłatu wprowadzić.
Islamska Europa może przybrać formę tolerancyjnych i wysoko cywilizowanych hiszpańskich
emiratów, ale równie dobrze formę rządów afgańskich talibów. Słuchając
wypowiedzi pewnych (bo przecież nie wszystkich) brytyjskich muzułmanów o
korzeniach pakistańskich można żywić takie obawy. Nie wiadomo.
Jedno natomiast widać jak na dłoni. Emocjonalnie tradycyjna
Europa jest wypalona. Owszem, denerwują nas przedstawiciele Kościołów,
zwłaszcza katolickiego, w związku z czym proponujemy światopogląd oparty na
badaniach naukowych. Za badanie naukowe nikt jednak nie będzie się bił i oddawał
życia. Grupy muzułmanów są aktywne religijnie i politycznie, ponieważ posiadają
jeszcze tę energię, jaką daje wiara – czy to religijna, czy ideologiczna
(pierwotny marksizm). Ta bowiem ukazuje świat w kategoriach teleologicznych, a
więc jako coś, co ma swój cel, do którego dąży. Racjonaliści w żadną celowość
świata już nie wierzą (pierwsi marksiści jeszcze wierzyli), więc nie kierują
się żadnymi motywami. Na dodatek mamy skłonność do indywidualizmu i niechęć do
podporządkowywania się jakimkolwiek liderom, czy to politykom, czy to przywódcom religijnym, czy ideologom.
Każda próba z ich strony zorganizowania nas w jakąś bardziej zwartą grupę,
każda próba skłonienia nas do myślenia w kategoriach bardziej nakierowanych na
przyszłość społeczeństwa (np. propagowanie posiadania dzieci) jest uważane za
brutalną ingerencję w naszą prywatność, a często za czysty faszyzm. Ostrzeżenia
przed potencjalnymi zagrożeniami ze strony mniejszości kulturowych
(przemówienie Enocha Powella o „rzekach krwi” z 1968) jest odbierane jak
faszyzm i, paradoksalnie to faktycznie nie odbiega od faszyzmu.
Na dodatek liberalni intelektualiści dopełniają tę wielką
kombinację paradoksu i hipokryzji, z jednej strony propagując multikulturalizm,
a z drugiej w swoich pismach używając określenie „drugie/trzecie pokolenie
imigrantów”, zamiast po prostu „młodzi Brytyjczycy”, bo przecież to są ludzie
urodzeni i wychowani w Europie i żadnymi imigrantami nie są. Na gruncie semantyki
ujawniają więc owi intelektualiści swoje zakłamanie, pokazując swój brak
akceptacji dla potomków imigrantów.
Jeżeli faktycznie nie chcemy, żeby zdominowała nas ideologia
niezadowolonych ze swojej pozycji społecznej ekstremistów muzułmańskich, jeżeli
obawiamy się, że na jakimś etapie ktoś zechce narzucić nam szariat, a przy tym
nie chcemy stosować metod faszystowskich, musimy pokazać, że nasz sposób życia
jest bardziej atrakcyjny, ludzki i godny propagowania.
Problem tylko w tym, czy sami w to wierzymy.