piątek, 2 listopada 2012

Zaduszna zaduma



Wczoraj na zarzewskim cmentarzu w Łodzi, gdzie znajdują się grób mojej Mamy oraz innych członków rodziny, jak to zwykle 1 listopada przewalały się tłumy ludzi. Cmentarz na Zarzewie znam od wczesnego dzieciństwa, ponieważ odwiedzałem go jeszcze z moim Dziadkiem Stefanem, kiedy to jedyne groby naszej rodziny należały do rodziców Dziadka i jego najstarszej siostry. To już za mojego życia liczba miejsc z pochowanymi Kubiakami stopniowo rosła – starszy brat Dziadka, potem jego siostra, sam Dziadek, potem jego kolejny starszy brat. Potem przyszła kolej na Babcię i Ciotkę, a końcu, już w tym stuleciu, moją Mamę.

Nie jestem jakimś fanem cmentarzy i zadumy nad grobami bliskich, ale raz na jakiś czas taki moment ciepłych wspomnień jest dobry. Niestety ogromne tłumy, ścisk, zwłaszcza przy wejściach i wyjściach, stwarzają dość nerwową atmosferę. Nigdy na Wszystkich Świętych nie jeżdżę samochodem, bo podejrzewam, że doszłaby wtedy jeszcze agresja i stres. Co roku zachodzę w głowę, dlaczego ludzie mieszkający w Łodzi wybierają się na cmentarz samochodem, skoro komunikacja miejska działa całkiem sprawnie, a z zaparkowaniem na pewno będzie problem.

Wczoraj jakoś w ogóle nie mogłem wykrzesać w sobie nastroju do zadumy, zwłaszcza, że jakieś pięć grobów dalej dwaj młodzieńcy w wieku ok. dwudziestu kilku lat w pewnym momencie zaintonowali „Polska, biało-czerwoni!” ku aprobacie dwóch pań, które wyglądały na ich babcie.

Po dzisiejszym obiedzie wybrałem się na spacer i jakoś tak nie wiadomo kiedy, skierowałem się na cmentarz. Mój Tata mieszka na osiedlu Widzew-Wschód, więc miałem blisko. W Dzień Zaduszny ludzie nadal odwiedzają cmentarze, ale po 15.00 było ich tam zdecydowanie mniej i żadnych tłumach nie było mowy.  Idąc od grobu mojej Mamy w kierunku grobu Ciotki (na drugim końcu wielkiego cmentarza), specjalnie przeszedłem koło miejsca, gdzie leży Michałek, tragicznie zmarły synek mojego nauczyciela z liceum. Po przeciwnej stronie alejki znajduje się nagrobek jego dziadka, bardzo dobrze znanego łódzkiego ginekologa, którego nazwisko po śmierci znalazło się we wszystkich polskich mediach za sprawą odmowy katolickiego pogrzebu ze strony ówczesnego łódzkiego biskupa.

Na pomniku Profesora zawsze palą się znicze, nawet poza świętami związanymi z odwiedzaniem grobów. Dzisiaj jednak przede wszystkim zwróciłem uwagę na grupę około 8-10 nieco starszych ode mnie pań. Początkowo myślałem, że to ktoś z jego licznej rodziny, a ponieważ miałem zaszczyt niektórych jej członków poznać, w tym samego Profesora (wówczas jeszcze Docenta), przybliżyłem się nieco, licząc na miłą pogawędkę. Panie okazały się jednak byłymi pacjentkami Profesora, zaś ich ożywiona rozmowa to były wspomnienia tego, jak wspaniałym był lekarzem. Jedna z pań zachwycała się jego kulturą osobistą, inna jego osobistym zaangażowaniem w dbałość o każdą pacjentkę. Prześcigały się w podawaniu przykładów fachowości tudzież ludzkich gestów, dzięki którym pobyt w szpitalu, czy to z okazji rodzenia dziecka, czy z powodu leczenia jakiejś dolegliwości kobiecej, wspominały jako jedno z najbardziej pozytywnych doświadczeń w swoim życiu. Ciepło mi się zrobiło na sercu, ponieważ ja pamiętam Profesora z imprez jego dzieci, na których bez problemu nawiązywaliśmy rozmowy, które prowadziliśmy w tonie żartobliwym, ale w których Profesor nas wszystkich traktował poważnie. Niesamowite poczucie humoru, szerokie horyzonty oraz ogromna otwartość na ludzi to były cechy, które każdego normalnego człowieka skłaniały do natychmiastowej sympatii wobec tego wspaniałego lekarza.

A potem Profesor zmarł i biskup publicznie odmówił mu pogrzebu. Był to jeden z momentów, kiedy mój dość nadszarpnięty już wówczas, ale jeszcze niemały szacunek dla Kościoła Katolickiego uległ naprawdę poważnemu uszczerbkowi.  Wychodzę z założenia, że w życiu najważniejsze są spotkania z konkretnymi ludźmi w konkretnym czasie i w konkretnych okolicznościach. Jeżeli silimy się na ocenę kogokolwiek w oderwaniu od tych czynników w imię czy to religii, czy ideologii, czy też naszych wyobrażeń o tym co powinni robić inni, przestajemy być ludźmi, a stajemy się figurkami wyciętymi z papieru, żyjącymi w papierowym świecie papierowymi problemami. 

Opiniami figurek wyciętych z papierka nie ma się co przejmować, choć na planie rzeczywistym potrafią narobić wymiernych szkód. O wiele bardziej pozytywne jest wspomnienie wspaniałych ludzi, którzy mieli swoje słabości, a może i upadki, ale przede wszystkim byli ludźmi prawdziwymi – takimi jak Profesor Wacław Dec, którego grób jeszcze tyle lat po śmierci odwiedzają wdzięczne pacjentki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz