czwartek, 15 listopada 2012

"Jeszcze demokracja, czy już wrogie przejęcie", czyli Kulturkampf na osiedlu Kokkedal w Danii



Lubimy mówić o tolerancji jako składowej postępu i jako znaku naszych czasów. Jako kontrast przedstawia się czasy dawne, średniowiecze czy barok, kiedy to ludzie mordowali się z powodu religii. Oczywiście wiemy, że mordy na tle religijnym mają miejsce również i teraz, ale uważamy, że my w Europie mamy ten problem już przerobiony. Polska, która po szwedzkim potopie z najbardziej tolerancyjnego kraju na świecie zaczęła się przekształcać w katolicki zaścianek, jest jednak przykładem tego, że pomimo dominacji katolicyzmu i naciskom polskich panów na zmuszenie całej ludności prawosławnej do przyjęcia unii brzeskiej, i tak pozostawała krajem, gdzie wyznawcy różnych religii żyli obok siebie we względnej harmonii i pokoju.

Obserwując miasteczka obecnej Polski wschodniej (niegdyś centralnej) łatwo zauważyć stojące w pobliżu siebie świątynie różnych wyznań, co świadczy o istnieniu na tych ziemiach rozmaitych wspólnot kulturowych i religijnych. Jeżeli we Włodawie zarówno kościół jak i synagogę projektował ten sam architekt, Paweł Fontana, a kościoły, cerkwie i synagogi fundowali ci sami magnaci, świadczy to o tym, że owi panowie mieli poczucie odpowiedzialności za pomyślność swoich ziem. Szkoda, że tego mądrego i gospodarskiego myślenia nie łączyli z poczuciem odpowiedzialności za całość kraju, ale to już inne zagadnienie.

Niewątpliwie tolerancja przedrozbiorowa nie miała takiego charakteru jak ta lansowana dzisiaj, ponieważ życie w harmonii nie musiało oznaczać życia razem. Owszem, musiały być miejsca styku różnych kultur, ale mimo to funkcjonowały one jak osobne światy, zaś mniejszości nie mieszały się ani z większością ani ze sobą nawzajem

Sięgając dalej w głąb historii, możemy podać przykład tolerancji muzułmańskich władców Hiszpanii, którzy przed rekonkwistą władali większością półwyspu iberyjskiego. Rządzili muzułmanie, ale pod ich władaniem funkcjonowały chrześcijańskie kościoły i żydowskie synagogi. Do czasu najazdu fanatycznych Almorawidów z Afryki oraz potem opanowaniu całego kraju przez Kastylijczyków (Hiszpanów), panowała nie tylko tolerancja i harmonia, ale wręcz dobrobyt..

XIX wiek, który przyniósł diametralne zmiany w pojmowaniu struktury państwowej i społecznej, w którym powszechna równość wobec prawa wyparła podział na stany (czyli grupy o odmiennym statusie prawnym), choć oczywiście nie zniosła bardziej naturalnego podziału na klasy, z jednej strony upowszechnił pojęcie obywatelskości (do tej pory obywatelem był albo tylko mieszkaniec danego miasta, albo obywatelem ziemskim był szlachcic), a z drugiej doprowadził do powstania ideologii, które nazwałbym totalnymi (nie mylić z totalitarnymi). Rozszerzenie praw obywatelskich na wszystkich mieszkańców kraju przyniosło szereg pytań o najlepsze urządzenie tegoż na zasadzie narzucenia wszystkim uniwersalnych praw. Oczywiście było to zjawisko pozytywne, ale niosło ze sobą szereg niebezpieczeństw, z którymi borykamy się do dzisiaj. Uniwersalność obywatelskości wywołało poczucie konieczności stosowania rozwiązań uniwersalnych, czyli totalnych.

Próby narzucenia jakiejś przedziwnej religii państwowej przyjęli jakobini już pod koniec wieku XVIII. Napoleon niby pogodził się z papiestwem, ale nie jest żadną tajemnicą, że był ateistą lub przynajmniej wyznawcą swojej własnej filozofii. Tak czy inaczej tolerancja religijna stała się w wieku XIX w Europie sprawą raczej normalną. Nawet Anglicy dopuścili katolików do stanowisk uniwersyteckich i państwowych. Wyemancypowani żydzi europejscy nie musieli już trzymać się gett i ortodoksji, choć wielu pozostało przy obyczajach przodków.

Pojawienie się żydowskich przedsiębiorców w świecie uniwersalnym, a nie w gettcie, czy w specjalnej strefie chronionej przez magnata, doprowadziło do nowoczesnego antysemityzmu (w przeciwieństwie do dawnego antyjudaizmu, w czasach którego wystarczyło się ochrzcić, żeby przestać być traktowanym jako ktoś gorszy – na Litwie można było nawet automatycznie otrzymać szlachectwo). Niestety, do życia w uniwersalnej tolerancji nie przyzwyczailiśmy się do dziś. Wiek XIX to rozkład imperiów i narodziny nowoczesnych nacjonalizmów, od których już krok do totalitaryzmów.

Uważam jednak, że kluczem do zrozumienia problemów z tolerancją w warunkach uniwersalnej obywatelskości należy upatrywać w strukturze i stosunkach klasowo-majątkowych. Jak nietrudno zauważyć, Karol Marks stworzył swego rodzaju religię – ideologię co prawda ateistyczną, ale za to o takiej sile oddziaływania, że ludzie byli gotowi za nią umierać (i zabijać innych). Władcy komunistycznej Rosji dopracowali jeszcze rytuały, pobudowali sanktuaria, więc ateistyczny kult ideologii, tudzież męczenników, płynnie przechodzący w kult jednostek, doprowadził efektu typowego dla większości religii – albo strachu, albo ślepego uwielbienia bez głębszego zrozumienia.

Faszyzm i nazizm też były swego rodzaju kultami parareligijnymi. Co ciekawe, uważam, że wszystkie je łączy to samo podłoże, a mianowicie niezadowolenie społeczne. Od starożytności wiadomo, że tyrani opierają swoją władzę na ludziach, którzy czują się niezadowoleni ze swojej sytuacji majątkowej i swego statusu społecznego (co się zresztą ze sobą wiąże). Jednym słowem na populizmie. Powszechna bieda (pojęcie zresztą dość względne w tym wypadku) i związane z nią niezadowolenie nie musi zaowocować totalitaryzmem, jeżeli nie znajdą się silne osobowości, które zechcą fakt owej biedy wykorzystać, ale prawie na sto procent można być pewnym tego, że pojawienie się mas ludzi niezadowolonych ze swojego statusu majątkowego i społecznego, stanowi dla społeczeństwa stan zapalny, co każdy rządzący powinien brać pod uwagę. Jak uczy historia licznych rewolucji, puczów, zamachów stanu i pomniejszych rebelii, rządzący wydają się nader często wyjątkowo tępi i lekceważą sygnały, jakie daje im społeczeństwo.

Po 11 września 2001 r. terroryzm muzułmański stał się tematem centralnym mediów na całym świecie. Tylko nieliczni specjaliści zwracają uwagę na fakt, że od klęski Kara Mustafy pod Wiedniem, islam znajdował się w odwrocie, a przez cały wiek XIX świat ten nie stanowił dla nikogo żadnego poważniejszego zagrożenia. Wiek XIX i jego populistyczne ideologie zaczęły przenikać i do tego „uniwersum”. W świecie muzułmańskim ideologie populistyczne (np. antytureckie w świecie arabskim, czy te o charakterze typowo klasowym) przyjmowały często charakter religijny, ponieważ piewcy zmian często adoptowali język religii, upatrując źródeł sprawiedliwości społecznej w naukach Muhammada. Trzeba przy tym pamiętać, że islam, jako religia, której praktycznie nie da się oderwać od polityki, ponieważ jej główną manifestacją jest pewna postawa polityczna, doskonale się do takiego traktowania nadaje.

Wystarczy posłuchać czy poczytać deklaracje i przemówienia przywódców muzułmańskich, czy to irańskich szyitów, afgańskich talibów czy brytyjskich terrorystów w pakistańskich gett, żeby od razu odkryć, że odwołują się oni przede wszystkim do niezadowolenia społecznego. Islam staje się więc antytezą bankierskiego kapitalizmu i amerykańskiego imperializmu, która bierze w obronę biednych, uciśnionych i wykorzystywanych muzułmanów. Oczywiście retoryka zawiera ogromny procent zwrotów odwołujących się do religii i jej nauk, ale ludzi porywa się obrazem ogromu podłości, jakiej muzułmanie doświadczają ze strony zepsutego Zachodu i oczywiście izraelskich syjonistów. Jeżeli będziemy pojmować islamistów i popierających ich ludzi, którzy jeszcze niedawno byli dość letni religijnie, jako zaczadzonych samą religią, niczego nie zrozumiemy.

Demokracja jest ustrojem, gdzie rządzi większość. Wiedząc o tym, że większość może terroryzować mniejszość i uczynić z życia mniejszości piekło, wymyśliliśmy demokrację liberalną, w której jednak istnieje niebezpieczeństwo, że strażnicy tolerancji wobec mniejszości zrobią piekło większości. Tutaj wszystko zależy od mądrości, a przynajmniej rozsądku samych ludzi, którzy w demokracji partycypują.

Co jakiś czas prasa brytyjska lub amerykańska podaje, że oto w miejscowości takiej-a-takiej miejscowe władze zrezygnowały z organizacji świąt Bożego Narodzenia, żeby, jak tłumaczą, nie urazić uczuć wyznawców innych religii. Mamy tu często do czynienia z nadgorliwością pewnych kręgów liberalno-lewicowych, bo potem często w tych samych brytyjskich czy amerykańskich gazetach możemy przeczytać wypowiedź przedstawicieli islamu czy judaizmu, którzy kategorycznie twierdzą, że im Boże Narodzenie chrześcijan nie przeszkadza. Wychodzą bowiem ze zdroworozsądkowego założenia, że skoro żyją wśród chrześcijan, którzy obchodzą to święto, a oni sami obchodzą swoje święta, to przecież sprawiedliwie i demokratycznie jest, żeby wszyscy mogli świętować to, co chcą. Mogą tutaj jeszcze dochodzić inne względy, a mianowicie pewien sojusz ludzi religijnych przeciwko liberalnym ateistom, ale to zdarza się dość rzadko, ponieważ ludzie zaangażowani w swoje religie, zazwyczaj skupiają się na polemice z wyznawcami innych podobnych religii.

Tymczasem w Danii, a konkretnie w Kokkedal na północnych obrzeżach Kopenhagi, gdzie muzułmanie stanowią obecnie większość – również w radzie osiedla – uchwalono, że w tym roku na osiedlu nie stanie wielka choinka, bo jest zbyt droga (koszt ok. 7 tys. duńskich koron), co wywołało polemikę ze strony niemuzułmańskiej mniejszości, która twierdzi, że dziesięciokrotnie większą sumę przeznaczono niedawno na obchody muzułmańskiego święta.

Na taki argument odpowiedział prywatny sponsor, który zaoferował zakup choinki dla Kokkedal. Rada dzielnica odmówiła jej przyjęcia.

Na tę wiadomość zwrócił moją uwagę pewien znajomy, chcąc wywołać pewien stan alarmu w moim umyśle, co też na pewien czas mu się udało. Inny znajomy pięknie określił sytuację w Kokkedal „still democracy or a hostie takeover?” (jeszcze demokracja, czy wrogie przejęcie?). Postanowiłem jednak przyjrzeć się sprawie nieco chłodniej.

W Wielkiej Brytanii od dawna można zaobserwować przejmowanie starych kościołów przez muzułmanów i zamienianie ich na meczety. Trudno tutaj mówić o wrogim przejęciu, ponieważ kościoły te są przez wiernych anglikańskich, czy katolickich opuszczone. W Białych zębach, powieści Zadie Smith, anglikański wikary wypowiada się z pewną gorzką rezygnacją, ale bez wrogości wobec nowych gospodarzy świątyni „przynajmniej nadal będzie to miejsce, gdzie ktoś się będzie modlił” (cyt. niedosłowny, bo z pamięci). Tymczasem akurat budynkiem kościelnym w Anglii mało kto się przejmie, ponieważ zdecydowana większość mieszkańców tego kraju jest religijnie obojętna.

Traktowanie choinki jako symbolu chrześcijańskiego Bożego Narodzenia to w ogóle obszerny temat. Po pierwsze choinka wywodzi się z tradycji jak najbardziej pogańskiej (germańskiej), jako symbol Bożego Narodzenia przyjęła się na świecie dopiero w połowie XIX wieku (w Polsce wcześniej stawiano w izbie snopek). Samo Boże Narodzenie przez wieki było kłopotliwym dla Kościoła pijackim świętem, w związku z czym protestanci, zwłaszcza purytanie, wręcz zakazywali jego obchodzenia. Dzięki Charlesowi Dickensowi, człowiekowi, któremu trudno przypisać przywiązanie do religii, Boże Narodzenie odrodziło się w krajach anglosaskich jako święto rodzinne i komercyjne. Kościelne i rodzinne święto w innych krajach również przybrało formę komercyjną – m.in. w Polsce.

Duńczycy i in. Skandynawowie, pomimo formalnej przynależności do swoich luterańskich Kościołów, zbyt gorliwi w wyznawaniu chrześcijaństwa nie są, mówiąc bardzo eufemistycznie, natomiast tam, gdzie chcą się bawić przy choince wśród gromady wielkich krasnali (nie mających nic wspólnego z biskupem Mirry, czyli św. Mikołajem), to takie miejsca znajdą.

Ja nie wiem, czy w Bohonikach czy Kruszynianach publicznie obchodzi się Boże Narodzenie. O ile się orientuję, muzułmańscy Tatarzy w Kruszynianach nie stanowią większości. Niemniej wyobraźmy sobie te wsie dwieście lat temu, kiedy stanowili. Jakoś niespecjalnie wzruszałby mnie fakt, że muzułmanie nie obchodzą świąt chrześcijańskich i nie interesuje ich propagowanie symboliki z nimi związanych.

Tak naprawdę kwestia nie polega przecież wcale na religii, którą w Europie zachodniej wyznaje coraz mniej ludzi, ale w walce o kulturę. Mój znajomy pyta, czy to „wrogie przejęcie”. Przejęcie na pewno, ale czy wrogie? Naturalna kolej rzeczy. Śląsk przez setki lat niemczył się zupełnie pokojowo, na zasadzie osadnictwa ludności niemieckojęzycznej, która miejscowej słowiańskiej ludności wcale nie podbiła. W połowie XVII wieku na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego zaprzestano używać w oficjalnych dokumentach języka ruskiego (starobiałoruskiego), ponieważ w sposób naturalny wyparł go język polski, którym posługiwała się już cała szlachta, nawet ta wywodząca się od litewskich i ruskich bojarów.
W wieku XVIII w Wilnie odprawiono ostatnią mszę po litewsku, ponieważ zabrakło wiernych mówiących w tym języku. Tu nie było jakiejś zorganizowanej polityki polonizacji tych ziem. Polonizacja po prostu nastąpiła.

Jeżeli w Kokkedal muzułmanie stanowią tak zdecydowaną większość, że rządzą nawet w demokratycznie wybranej radzie osiedla, to właściwie do kogo należałoby mieć pretensje? Do tych, którzy im sprzedali domy w tej dzielnicy? Do tych, którzy ich sprowadzili do Danii? Do liberalnych kaznodziei multi-kulti? No może i tak, ale to na nic się nie zda. Fakty są takie, że muzułmanie są pełnoprawnymi obywatelami krajów Europy zachodniej i mają prawo do korzystania z wszelkich możliwości jakie daje demokracja.

Kiedy młodszy Bush napadał na Irak, białostocką Wyższą Szkołę Administracji Publicznej odwiedziła delegacja z ambasady amerykańskiej. Młody dyplomata – Amerykanin pochodzenia albańskiego, muzułmanin, tłumaczył wszystkim zgromadzonym, że islam jest najszybciej rozwijającą się religią w Stanach. Zastanawiałem się wtedy sarkastycznie, czy ten facet chciał nas wszystkich przestraszyć, czy przyświecał mu jakiś inny cel. Tak na poważnie, to cel propagandowy był bardzo jasny i klarowny – amerykańska dyplomacja rozpoczęła wówczas szeroką akcję mającą na celu pokazanie całemu światu, że Ameryka absolutnie nie jest wrogiem islamu, ani jego wyznawców, tylko złego Saddama. To, że amerykański dyplomata przy okazji nastraszył nas wizją kalifatu po drugiej stronie oceanu, było efektem ubocznym i pewnie niezamierzonym.

Czy przyjmowanie jakieś religii jest samo w sobie złe. Jako racjonalista uważam, że na najbardziej ogólnym poziomie rozwoju humanistycznego tak, ale na gruncie społecznej pragmatyki jestem skłonny do daleko posuniętej tolerancji. Dla wielu ludzi religia daje bodziec do postępowania dobrego i szlachetnego, a przy tym strukturalizuje ich czas nadając sens ich życiu. Problem w tym, żeby pewne rzeczy nie odbywały się na siłę. No i na siłę się nie odbywają. Kokkedal nie zostało podbite na zasadzie jakiegoś dżihadu.

Możemy powiedzieć, że islam europejski nie będzie islamem dzikich plemion afgańskich czy pakistańskich. Islam nie musi przybierać plemiennej formy somalijskiej, gdzie małym dziewczynkom wycina się łechtaczkę. Bośnia jest przecież przykładem europejskiego kraju słowiańskiego, gdzie dominują muzułmanie, którzy żyją całkiem podobnie do prawosławnych Serbów czy katolickich Chorwatów.

Generalnie jak się potoczą dalsze losy Europy i islamu nie wie nikt, bo nikt nie jest prorokiem. Nie we wszystkich krajach muzułmańskich obowiązuje szariat, ale nikt nie może wykluczyć, że po przejęciu kontroli nad jakimś obszarem, akurat ta dana grupa muzułmanów nie zechce szarłatu wprowadzić. Islamska Europa może przybrać formę tolerancyjnych i wysoko cywilizowanych hiszpańskich emiratów, ale równie dobrze formę rządów afgańskich talibów. Słuchając wypowiedzi pewnych (bo przecież nie wszystkich) brytyjskich muzułmanów o korzeniach pakistańskich można żywić takie obawy. Nie wiadomo.

Jedno natomiast widać jak na dłoni. Emocjonalnie tradycyjna Europa jest wypalona. Owszem, denerwują nas przedstawiciele Kościołów, zwłaszcza katolickiego, w związku z czym proponujemy światopogląd oparty na badaniach naukowych. Za badanie naukowe nikt jednak nie będzie się bił i oddawał życia. Grupy muzułmanów są aktywne religijnie i politycznie, ponieważ posiadają jeszcze tę energię, jaką daje wiara – czy to religijna, czy ideologiczna (pierwotny marksizm). Ta bowiem ukazuje świat w kategoriach teleologicznych, a więc jako coś, co ma swój cel, do którego dąży. Racjonaliści w żadną celowość świata już nie wierzą (pierwsi marksiści jeszcze wierzyli), więc nie kierują się żadnymi motywami. Na dodatek mamy skłonność do indywidualizmu i niechęć do podporządkowywania się jakimkolwiek liderom, czy to politykom,  czy to przywódcom religijnym, czy ideologom. Każda próba z ich strony zorganizowania nas w jakąś bardziej zwartą grupę, każda próba skłonienia nas do myślenia w kategoriach bardziej nakierowanych na przyszłość społeczeństwa (np. propagowanie posiadania dzieci) jest uważane za brutalną ingerencję w naszą prywatność, a często za czysty faszyzm. Ostrzeżenia przed potencjalnymi zagrożeniami ze strony mniejszości kulturowych (przemówienie Enocha Powella o „rzekach krwi” z 1968) jest odbierane jak faszyzm i, paradoksalnie to faktycznie nie odbiega od faszyzmu.

Na dodatek liberalni intelektualiści dopełniają tę wielką kombinację paradoksu i hipokryzji, z jednej strony propagując multikulturalizm, a z drugiej w swoich pismach używając określenie „drugie/trzecie pokolenie imigrantów”, zamiast po prostu „młodzi Brytyjczycy”, bo przecież to są ludzie urodzeni i wychowani w Europie i żadnymi imigrantami nie są. Na gruncie semantyki ujawniają więc owi intelektualiści swoje zakłamanie, pokazując swój brak akceptacji dla potomków imigrantów.

Jeżeli faktycznie nie chcemy, żeby zdominowała nas ideologia niezadowolonych ze swojej pozycji społecznej ekstremistów muzułmańskich, jeżeli obawiamy się, że na jakimś etapie ktoś zechce narzucić nam szariat, a przy tym nie chcemy stosować metod faszystowskich, musimy pokazać, że nasz sposób życia jest bardziej atrakcyjny, ludzki i godny propagowania. 

Problem tylko w tym, czy sami w to wierzymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz