czwartek, 29 listopada 2012

Listopadowy nastrój


Żebym nie wiem jak atrakcyjnie próbował sobie zapełnić czas w listopadzie, miesiąc ten pozostanie najbardziej ponurym okresem w roku. Z całą pewnością dużą rolę w utrwalaniu depresyjnego nastroju odgrywa znikoma dawka słonecznego światła, na dodatek ograniczonego przez zmianę czasu, który sprawia, że już po 15.00 robi się ciemno.

W listopadzie, jak w żadnym innym miesiącu, dopadają człowieka „dementorzy” z Harry’ego Pottera, czyli potwory przypominające same klęski i nieprzyjemne chwile z życia. Oczywiście nastrojowi temu nie wolno się poddawać, ponieważ do niczego dobrego to nie doprowadzi. Od dawna twierdzę, że w listopadzie powinno się organizować więcej spotkań towarzyskich, powinno się podejmować szereg pozytywnych inicjatyw i działań. Niestety, tych spotkań nie udaje się urządzić więcej niż w innych miesiącach, ponieważ ci, którzy pracują, są po prostu zajęci, a po pracy na tyle zmęczeni, że wolą spokojnie spędzić czas w domu niż podejmować wysiłek zabawiania współbiesiadników. Pozytywne inicjatywy też jakoś nie wychodzą, ponieważ daje się zauważyć, że nastrój smutku i bezsilności udziela się też innym.

Cudzoziemcy, a zwłaszcza Anglicy, co jakiś czas dają wyraz swojemu zdziwieniu, że Polacy swoje kiepskie samopoczucie przypisują pogodzie. Ja, jako typowy meteopata, doskonale wiem, jak bardzo ciśnienie powietrza wpływa na mój ogólny nastrój. Zaryzykowałbym twierdzenie, że w słoneczny dzień nawet pogrzeb nie jest przygnębiający, zaś w dzień pochmurny i deszczowy nawet sukces nie cieszy.

Niewątpliwie w listopadzie należy zająć się jakąś pożyteczną robotą, a po niej czytaniem książek, bo to jednak pomaga przetrwać ten ponury czas, ale przede wszystkim trzeba cały czas pamiętać, że listopad nie będzie trwał wiecznie i że niedługo spadnie biały i wesoły śnieg, że już za miesiąc będzie Boże Narodzenie, dzieciaki dostaną prezenty, będzie można usiąść przy stole z rozszerzoną rodziną i skosztować nieco smakołyków zakrapianych dobrym alkoholem. Ta perspektywa nieco podnosi na duchu.

Inna sprawa, że chyba, jak nigdy przedtem, niewielu z nas wyczekuje z nadzieją nadchodzącego roku, skoro władze państwowe robią wszystko, żeby nas przygotować na gorsze czasy. W kraju, gdzie nie umiemy docenić tych lepszych, kiedy się pojawiają, zapowiedź konieczności zaciskania pasa, likwidacji miejsc pracy, obniżanie stawek płacy przy równoczesnym wzroście cen, trudno o optymizm. Myślenie tego typu przyprawia o zawrót głowy. Dlatego listopad trzeba przeczekać. On minie jak przykra, ale przejściowa choroba. Tego się będę trzymał.

Tymczasem proponuję lekturę wiersza Władysława Broniewskiego, którego moje pokolenie pamięta ze szkoły jako piewcę komunizmu, ale mało kto przypomina go sobie jako niezłego poetę lirycznego. Ponieważ był alkoholikiem, listopadową ponurość połączył z delirycznymi zwidami wywołanymi nadmiernym spożyciem alkoholu. Niemniej to bardzo dobra poezja.

Władysław Broniewski
Bar „Pod Zdechłym Psem”
 
Zanim się serce rozełka 
- czemu? - a bo ja wiem? - 
warto zajrzeć do szkiełka 
w barze "Pod Zdechłym Psem". 
 
Hulał po mieście listopad, 
dmuchał w ulice jak w flet, 
w drzwiach otwartych mnie dopadł, 
razem do baru wszedł. 
 
"Siadaj, poborco liści, 
siewco zgryzot wieczornych! 
Czemuś drzew nie oczyścił? 
Kiepski z ciebie komornik. 
 
Lepiej by z trzecim kompanem... 
Zresztą - można i bez..." 
Ledwiem to rzekł, już stanął 
trzeci mój kompan: bies. 
 
"Czym to ja się spodziewał 
pić z takimi jak wy? 
Pierwszy będzie mi śpiewał, 
drugi będzie mi wył. 
 
Cyk! kompania! Na zdrowie! 
Pijmy głębokim szkłem. 
Ja wam dzisiaj o sobie opowiem 
w barze "Pod Zdechłym Psem"..." 
 
I poniosło, poniosło, poniosło 
na całego, na umór, na ostro. 
I listopad pijany, i bies, 
a mnie gardło się ściska od łez. 
 
I poniosło, poniosło, poniosło, 
w sali uda o uda trze fokstrot, 
wkoło chleją, całują się, wrzeszczą, 
nieprzytomnie, głupawo, złowieszczo, 
 
przetaczają się falą pijaną, 
i tak - do białego dnia... 
Milcząc pijemy pod ścianą 
diabeł, listopad i ja. 
 
"Diable, bierz moją duszę,
jeśli jej jesteś rad, 
ale przeżyć raz muszę 
moje czterdzieści lat. 
 
Daj w nowym życiu, diable, 
miłość i śmierć, jak w tem, 
wiatr burzliwy na żagle, 
myśl - poza dobrem i złem. 
 
Znów będę bił się i kochał,
bujnie, wspaniale żył. 
Radość, a nie alkohol, 
wlej mi, diable, do żył..." 
 
Diabeł był w meloniku, 
przekrzywił go: "Żyłeś dość, 
to dlatego przy twoim stoliku 
siedzimy: rozpacz i złość. 
 
Głupioś życie roztrwonił. 
Życie - to jeden haust. 
Słyszysz, jak kosą dzwoni 
stara znajoma, Herr Faust? 
 
Na diabła mi dusza poety 
- tak diabeł ze mnie drwi - 
w wiersześ wylał, niestety, 
resztki człowieczej krwi..." 
 
Zniknęli czort z listopadem, 
rozwiali się - gdzie? - bo ja wiem? 
a ja na podłogę padam 
w barze "Pod Zdechłym Psem". 
 
Szumi alkohol i wieczność... 
Mruczą: "Zalał się gość..." 
A ja: "Zgódźcie na Drogę Mleczną 
taksówkę... Ja już mam dość..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz