środa, 21 listopada 2012

Jak sobie wyobrażam dobrze zorganizowane konsultacje społeczne



Wiceprezydent Łodzi, Marek Cieślak, umieścił zdjęcie na Facebooku i opatrzył je komentarzem, że oto na spotkaniu zjawili się przedstawiciele Rad Osiedli, jest ich sporo, co dobrze wróży konsultacjom na temat budżetu. Niestety zdjęcie przeczyło podpisowi, ponieważ oprócz kilku osób za wielkim stołem prezydialnym (na podwyższeniu, a jakże), po drugiej stronie sal ukazało tylko dwa puste krzesła. Oczywiście nie mogłem się oprzeć, żeby nie umieścić złośliwego komentarza, zaś sam wiceprezydent Cieślak później przyznał, że przedstawicieli samych owych Rad Osiedli było nawet sporo, ale o budżecie raczej nie pogadali.

Odstawiając żarty na bok, zacząłem się zastanawiać nad tą sytuacją. Nie jest żadną tajemnicą, ze jesteśmy społeczeństwem biernym, jeśli chodzi o życie publiczne, zaś jeśli się już nim interesujemy, to raczej jest to scena centralna (Sejm, rząd) niż lokalna, co jest niestety bardzo złym znakiem dla przyszłości demokracji w naszym kraju. Podniecamy się walką Tuska z Kaczyńskim, a nie interesuje nas cena wywozu śmieci na naszym osiedlu. Tzn. owszem przy kolejnej podwyżce owej ceny popyskujemy sobie na władze spółdzielni mieszkaniowej, ale na zebranie członków tejże spółdzielni już nam się nie chce wybrać, nie mówiąc już o zainteresowaniu sposobami zarządzania miejscem, w którym mieszkamy. Oddajemy te sprawy walkowerem grupie aktywistów, którzy z chęcią zmonopolizują władzę i kontrolę nad finansami osiedla, a przy tym tak będą formułować pisma do lokatorów – członków spółdzielni, a więc swoich pracodawców, jakby owi lokatorzy byli ich feudalnymi poddanymi. Ale racja, ja nie o tym przecież…

To, co od dawna mnie nurtuje, a podejrzewam, że jest doskonale opracowane w literaturze przedmiotu (niestety nie jestem tutaj ekspertem, ale myślę, że mam dobrą intuicję), to wpływ otaczającej nas przestrzeni nie tylko na postrzeganie rzeczywistości, ale również na sposób naszego myślenia, tudzież wyrażania naszych myśli w postaci werbalnej.

Sala, w której władze Łodzi spotkały się z przedstawicielami rad osiedli, to jakaś typowa aula konferencyjna, z wielkim stołem prezydialnym, z mównicą przed nim i wielką widownią. W tak urządzonym pomieszczeniu normalny człowiek czuje się jak w jakimś kościele czy innej świątyni. Na dodatek czuje się jakimś przybyszem i chłopem małorolnym międlącym czapkę w rękach, bo oto z wyżyn spogląda na nich kolegium kapłanów-wielkich mistrzów. Oczywiście są ludzie, którzy w takich sytuacjach czują się jak ryba w wodzie, którzy dyskutują, a nawet pyskują bez żadnego respektu dla całej tej świątynnej atmosfery, ale tak czy inaczej, takie urządzenie sali nie sprzyja konstruktywnym propozycjom ze strony zaproszonych gości. Jeżeli na podwyższeniu stoi stół prezydialny to ludzie automatycznie czują, że decyzje i tak zapadną właśnie po tamtej stronie, na wyżynach, a oni są tutaj tylko biednymi Polakami-szarakami.

Uważam, że prawdziwe decyzje najlepiej podejmuje się w grupach najwyżej trzyosobowych, ale oczywiście wszyscy wiemy, że coś takiego byłoby zupełnie niedemokratyczne a z szacunkiem dla konsultacji społecznych nie miałoby nic wspólnego.

Jeżeli naprawdę zależy nam na autentycznych konsultacjach, na szczerych wypowiedziach zaproszonych przedstawicieli zainteresowanych środowisk, dobrze byłoby zorganizować pracę wcale nie w formie wielkiego wiecu, ale pracy w mniejszych grupach – nawet w tej samej sali. Ważniacy zza długiego stołu na piedestale powinni w tym celu zejść do ludzi na sali, usiąść razem z nimi albo każdy przy odpowiednim stole z grupą gości, albo wręcz w sali bez stołów a z krzesłami ustawionymi w okrąg. Takich okręgów mogłoby być ok. 5-6. Odpowiednio poprowadzona rozmowa, czyli w roboczej ale konstruktywnej atmosferze – nastawionej na osiągnięcie celu, a niekoniecznie np. na wylewaniu wzajemnych żali, mogłaby wyłonić dobre pomysły, które powinny być zapisywane. Na koniec każda z grup mogłaby przedstawić swoje pomysły. Gdyby okazały się ze sobą sprzeczne, wtedy można byłoby je przedyskutować plenarnie, ale nadał przedstawiciele władz miasta powinni siedzieć z ludźmi i, jeśli zajdzie taka potrzeba, wspierać ich wypowiedzi. Na koniec przyjmujemy w drodze głosowania wnioski ze spotkania.

Tak sobie wyobrażam prawdziwe konsultacje, gdzie ludzie naprawdę są pytani o zdanie, wiedzą, że nie będzie ono zlekceważone, bo władze miasta traktują ich poważnie i naprawdę są gotowe przyjąć proponowane rozwiązania. W przeciwnym wypadku wrażenie jest takie, że przykładowy zaproszony członek rady osiedla pomyśli, że ci ludzie za stołem na podwyższeniu i tak już podjęli decyzje, więc nawet nie ma co się odzywać, zaś inni, wychodząc z takiego samego założenia, w ogóle nie przyjdą.

Wielkie sale o charakterze świątynnym zachowajmy może do rozdawania nagród, albo jakichś uroczystych akademii ku czci lub z okazji rocznicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz