piątek, 5 lipca 2013

Przed wyjazdem do Berlina



Berlin to miasto, o którym prawie nic nie wiem. To znaczy już trochę wiem, ponieważ ostatnio czytam przewodniki i oglądam zdjęcia w internecie. Niemniej nie mam wobec tego miasta żadnego podejścia emocjonalnego. Oczywiście jako Polakowi wychowanemu na „Czterech pancernych i psie”, miasto to będzie się zawsze kojarzyć z III Rzeszą i Jankiem Kosem wspinającym się na Bramę Brandenburską. Wcześniej Berlin był stolicą Królestwa Prus, a jeszcze wcześniej Marchii Brandenburskiej, a więc znowu politycznych organizmów, które nie słynęły z przyjaźni wobec Polski. Oczywiście wiemy również, że wcześniej mieszkały tam plemiona słowiańskie, w tym tajemniczy książę Jaksa z Kopanicy (dzisiejsza dzielnica Köpnick). Wszystko pięknie, ale jakaś tam szczątkowa wiedza na temat zarysu historii miasta ma się nijak do jego „poczucia”. Gdybym w tym tygodniu nie studiował planu Berlina, nie miałbym zielonego pojęcia o topografii tego miasta, ani nawet o najważniejszych obiektach wartych zwiedzenia.

Zanim pojechałem do Paryża, miasto to już funkcjonowało w mojej wyobraźni. Oczywiście przede wszystkim ze względu na swoją rolę, jaką odegrało w długiej historii, ale również dzięki licznym filmom, których akcja rozgrywała się w Paryżu. Symbole, a zarazem najważniejsze punkty w topografii Paryża, takie jak Luwr, katedra Notce Dame, Łuk Triumfalny czy wieża Eiffla, były integralną częścią mojej świadomości na długo zanim zobaczyłem je na własne oczy.

To samo było z Londynem. Przecież to miasto również przez wieki stanowiło „pępek świata” ze względu na rolę Anglii w historii świata. Londyn poznawaliśmy również na lekcjach języka angielskiego. Kto zaś czytał i oglądał ekranizacje powieści Dickensa, nie mógł przecież odbierać Londynu jako miasta obcego. I znowu gmach Parlamentu z wieżą z Big Benem, Trafalgar Square z kolumną Nelsona, czy Tower of London, tudzież mosty nad Tamizą, Piccadilly Circus  i szereg innych miejsc i obiektów, to część świadomości każdego, kto choć trochę interesował się słowem pisanym, kinem i telewizją.

Dla kogoś, kto od dziecka interesował się historią, Rzym jest miejscem, w którym powinien czuć się jak w domu. Od czasów starożytnych, poprzez średniowiecze, aż po dziś, „wieczne miasto” zajmuje niezwykle ważne miejsce w świadomości. Dla katolików bazylika św. Piotra w Watykanie to centrum wszechświata (choć powinna być bazylika św. Jana na Lateranie), dla miłośników starożytności to Forum Romanum, Palatyn czy Koloseum. Romańskie, renesansowe i barokowe kościoły i pałace znane są z rozmaitych ilustracji i również filmów niemal każdemu.

Wizyty w tych miastach za każdym razem przyprawiały mnie o dreszczyk emocji, bo oto jechałem dotknąć czegoś, co „od zawsze” tkwiło w mojej głowie i było częścią mojego wewnętrznego świata. Oczywiście realny pobyt w danym miejscu jest czymś, czego nie da się zastąpić najlepszym opisem. Niektórzy bywają rozczarowani. Ja ani razu rozczarowania nie czułem. Wręcz przeciwnie. Miałem wrażenie, że dostąpiłem „rozszerzenia percepcji”, bo oto do informacji historyczno-kulturowych doszła konkretna przestrzeń, zapach, dotyk, dźwięk tudzież doznania wzrokowe niemożliwe do oddania przez najlepsze fotografie. Doszły do tego skojarzenia typowo osobiste, subiektywne, prawdopodobnie związane z odbiorem rzeczywistości ukształtowanym w długim procesie wychowania i nabierania doświadczenia życiowego. W Paryżu czułem się dokładnie tak, jak myślałem, że się poczuję – jak w eleganckim wielkim mieście o długiej i bogatej przeszłości. W Londynie trochę też, ale być może dlatego, że mam tam znajomych oraz ze względu na możliwość swobodnego porozumiewania się (kwestia języka), poczułem się po prostu swojsko, jakbym tam mieszkał od lat. Rzym z kolei po kilku dniach pobytu zaczął mi się kojarzyć z wielką wsią, ale w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa. Może ze względu na brak „drapaczy chmur” i „szklanych domów” w centrum? Może ze względu na „swojską” atmosferę w osteriach, gdzie jadaliśmy, może ze względu na liczbę kościołów? Nie wiem. Jeszcze raz podkreślam, że to tylko moje subiektywne wrażenie.

O Berlinie nie wiem praktycznie nic. Oprócz Bramy Brandenburskiej nie kojarzy mi się (jeszze) z żadnym innym obiektem. No tak, przecież jest mur berliński, ale przyznam się otwarcie, że osobiście nie mam z nim żadnych skojarzeń emocjonalnych. Być może to się zmieni w przyszłym tygodniu. Opracowałem na razie szczegółowy plan zwiedzania na pierwsze trzy dni, zaś na resztę pobytu plan ogólny.

Pewnie każdy z nas zna to uczucie przed doświadczeniem czegoś nowego. Mam nadzieję, że będzie to również coś bardzo pozytywnego.  

1 komentarz:

  1. Raz, czasami jeśli mi się udaje finansowo odwiedzam jedną ze stolic europy, miałam bardzo podobne odczucia będąc w Rzymie, brak wieżowców, biurowców itd postawionych w centrum sprawia, że miasto faktycznie nadal jest wieczne. Za miesiąc jadę do Paryża, zobaczymy co on przyniesie :)

    OdpowiedzUsuń