wtorek, 30 lipca 2013

Wakacje w Berlinie; dzień szósty. Köpenick.



W sobotę, 13 lipca, moja żona i ja wybraliśmy się na wycieczkę rowerową do Köpenick. Może to się wydać dziwne, ale moje marzenie odwiedzenia tej wschodniej dzielnicy Berlina sięga moich wczesnych lat –nastych, kiedy to zaczytywałem się w serii o Panu Samochodziku autorstwa Zbigniewa Nienackiego. Niestety nie pamiętam już, w którym tomie znajduje się wzmianka o księciu Jaksie z Kopanicy, lub Kopaniku, który to władca słowiańskich Stodoran/Hawelan utrzymywał bliskie stosunki z ówczesnym polskim princepsem, Bolesławem Wstydliwym, z czego pan Nienacki wysnuł wniosek, że był mu wręcz podporządkowany. Będąc młodym chłopakiem byłem, jak zresztą wszyscy moi rówieśnicy, których znałem, wielkim polskim szowinistą i mocarstwowcem, dlatego wieść o polskim panowaniu na terenie dzisiejszego Berlina mocno działała na moją wyobraźnię. Sam Jaksa jest postacią dość mało znaną, zaś źródła nie potwierdzają jakichś poddańczych stosunków Stodoran wobec Polski, ale sentyment z dzieciństwa pozostał.

Köpenick budzi również skojarzenia ze słynną historią z początku ubiegłego stulecia, kiedy to szewc, Wilhelm Voigt, kupiwszy w poczdamskim sklepie ze starymi ubraniami mundur kapitana, przywdział go, zatrzymał napotkany oddział wojska, przejął nad nim dowództwo, a następnie wszedł do ratusza samodzielnego wówczas jeszcze miasteczka i „zarekwirował za pokwitowaniem” jego fundusze. Zaaresztował przy tym burmistrza i „swoim” żołnierzom, którym na koniec postawił piwo i kiełbaski, kazał zaprowadzić na berliński odwach. Po wyjaśnieniu sprawy i ujęciu samozwańczego „oficera”, Voigt dostał dość łagodny wyrok czterech lat więzienia, w którym spędził tylko 2, podobno z powodu sympatii, jaką do niego poczuł sam cesarz Wilhelm II, którego cała historia setnie ubawiła, a równocześnie wprawiła w dumę i zadowolenie z powodu szacunku żołnierzy wobec oficerskiego munduru. Tę historię również pamiętałem z dzieciństwa, a mianowicie z powtórki (premiera miała miejsce w roku mojego urodzenia) spektaklu polskiego Teatru Telewizji. Główną rolę Kapitana z Köpenick w sztuce Carla Zuckermayera z 1931 r. zagrał Jacek Woszczerowicz.

Jak widać, ta część Berlina miała wobec mnie moc przyciągania od wielu lat i wreszcie to marzenie miało się spełnić. Pożyczyliśmy od Ronniego dwa rowery i ruszyliśmy ścieżką rowerową z Gosen w kierunku Berlina. Po drodze przejechaliśmy przez miasteczko/wieś (? obecnie i tak w obrębie Berlina) Müggelheim. Cały czas jechaliśmy lasem. Kilka kilometrów przed Köpenick skręciliśmy w lewo, w kierunku Teufelsee (Jeziora Diabelskiego), aby dostać się do wieży widokowej, zbudowanej w 1961 r. przez władze NRD. Rowery zostawiliśmy u podnóża schodów, które zawiodły nas do dość obskurnego punktu gastronomicznego, gdzie od barmana kupiliśmy bilety wstępu na wieżę. Opłaty się pobiera, ale żeby zadbać o jej stan nie wystarcza albo funduszy, albo woli. Ściany są odrapane, zaś część szyb powybijana. Najbliższy widok przedstawia się jeszcze bardziej przygnębiająco, bo oto widzimy budynek, który chyba kiedyś był luksusową komunistyczną restauracją (ech te nieustanne skojarzenia z Edwardem Gierkiem), a teraz jest po prostu ruiną. O ile jednak ruiny średniowiecznych zamków same w sobie mają w sobie jakiś urok, walające się resztki stolików i krzesełek w pozbawionym wielkich okien (bo nie tylko szyb) ogromnego klocka przywodzą na myśl jedynie myśl o upadku czegoś, o co ktoś przestał po prostu dbać.

Trzeba jednak przyznać, że panorama, jaka rozciąga się z wieży faktycznie rekompensuje pierwsze, niezbyt estetyczne, wrażenie. Widok Berlina na tle niekończących się lasów, pośród których błyszczą tafle jezior, zapiera dech w piersi. To tam właśnie poczułem się tak, jakby ktoś wielkie miasto przeniósł w głąb Suwalszczyzny (ze względu na dominujące tam lasy iglaste). 

 Ścieżka w kierunku Teufelsee i wieży widokowiej Müggelturm
 Na wieży widokowej, za mną widok na jezioro Müggelsee
 Zejście ze wzgórza, na którym znajduje się wieża widokowa

Po powrocie na ścieżkę rowerową wzdłuż szosy niebawem skręciliśmy w prawo, ponieważ chcieliśmy przejść przez tunel biegnący pod wodami Müggelspree (trudno mi określić, czy jest to rzeka, czy też szeroki kanał łączący jezioro Müggelsee ze Sprewą) . Wjechawszy na leśne ścieżki w pewnym momencie zatrzymaliśmy się, żeby zerknąć na mapę i zorientować się, gdzie jesteśmy. Zatrzymał się przy nas młody niemiecki rowerzysta, który ni w ząb nie mówił po angielsku (może nie chciał mówić, nie wiem), za to bardzo chciał być pomocny. Zdziwiło mnie nieco, kiedy zadałem mu raczej proste pytanie po niemiecku „Wo sind wir?” i wymownym gestem podsunąłem mu mapę pod nos, że zignorował zarówno moje pytanie, jak i mapę. Na tej podstawie wyrobiłem sobie niezbyt pochlebne zdanie o postępach szkolnych młodego Niemca, ale równocześnie byłem pod wrażeniem jego chęci bycia pomocnym. Udało mi się wytłumaczyć, ze chcemy dojechać do tunelu pod wodą, w związku z tym kazał jechać za sobą i faktycznie nas tam przywiódł. Następnie spytał, jaki jest główny cel naszej wycieczki. Kiedy się dowiedział, że Köpenick, zaczął się strasznie martwić, że obraliśmy zupełnie błędny kierunek i że będziemy musieli zawrócić. Oczywiście zdawaliśmy sobie z tego sprawę, więc go uspokoiliśmy i równocześnie podziękowali za pomoc.

Na piaszczystym cypelku znajduje się punkt gastronomiczny, gdzie grillowanie kiełbaski w bułce sprzedawał przesympatyczny młody Niemiec, który… nie mówił po angielsku. Dogadałem się z nim jednak i po kilku minutach siedzieliśmy przy stoliku posilając się miejscowymi „specjałami”, tzn. moja żona jakimś serkiem (żaden ze znanych mi – nie był to ani żaden ser pleśniowy, ani żółty) zapieczonym w folii, a ja rzeczoną kiełbasą. Odpocząwszy nieco, ruszyliśmy w drogę powrotną przez tunel i dalej międzynarodową ścieżką rowerową przez las (w odróżnieniu od „krajowej” biegnącej wzdłuż głównej szosy) dotarliśmy do naszego głównego celu. 

 
 Po drugiej stronie Müggelspree
 
Znowu po pierwotnej stronie Müggelspree, widok na browar Berliner Bürgerbräu


Köpenick to urocze miejsce, w którym  Müggelspree łączy się ze Spree, czyli Sprewą, dlatego często podczas spaceru natkniemy się na przystanie. Dziewiętnastowieczne kamienice i barokowy pałac, stosunkowo wąskie ulice i kawiarenki przy nich wraz z cicho sunącymi statkami wycieczkowymi po Sprewie tworzą klimat, który jest równocześnie wielkomiejski (po Köpenick jeżdżą tramwaje) i sielankowy.

Przymocowawszy nasze rowery w cieniu drzewa trójkątnego Schüßlerplatz ruszyliśmy ulicą Rosenstraße w kierunku ratusza. Nie omieszkałem przywitać się z „Hauptmannem (kapitanem) z Köpenick”, którego posąg stoi przy wejściu do ratusza. Było słonecznie i ciepło, ale równocześnie wiał dość silny wiatr, co sprawiało, że mężczyzna, który zamiatał kolorowe papierki ze schodów ratusza, prawdopodobnie pozostałości po ślubie, przeklinał pod nosem, gdyż te uporczywie wracały na swoje uprzednie miejsce na schodach.

Przeszedłszy na drugą stronę ulicy Alt-Köpenick, dostrzegliśmy makietę tej dzielnicy, której szczegóły studiował z zainteresowaniem mały chłopczyk, zaś dziadek udzielał mu odpowiedzi na pytania. Niewielkim pasażem dotarliśmy nad Dahle, czyli kolejny dopływ Sprewy. Doszedłszy do mostu weszliśmy po schodach na poziom ulicy Müggelheimer Damm, zaś przeszedłszy na drugą stronę weszliśmy na teren Schloss Köpenick, po którego dziedzińcu i niewielkim parku nad Dahle zrobiliśmy sobie krótki spacer. Po drodze przed restauracją natknęliśmy się na niewielki tłum weselników zgromadzonych wokół państwa młodych – niewykluczone, że tych samych, którzy zostawili stertę kolorowych papierków przed ratuszem.

 

 Perspektywy ulic z placu, przy którym "zaparkowaliśmy" rowery


Ratusz w Köpenick, a przed nim obowiązkowo należało oddać szacunek panu Wilhelmowi Voigtowi

Makieta Köpenick
Sprewa
Zapragnąłem wtopić się w krajobraz; w tle: ratusz
 Plac Zamkowy (Schlossplatz)
 Brama wiodąca na teren pałacu
 Pałacowy kościół
 Pałac w Köpenick

 Dahme
 Pałac od strony rzeki Dahme
Osobiliwa rzeźba w pałacowym parku, mężczyzna obserwuje koguta wychodzącego z... (?)


Opuściwszy teren pałacu udaliśmy się na poszukiwania miejsca, w którym moglibyśmy coś zjeść. Okrążywszy starą część Köpenick, przechodząc obok secesyjnych, ale również i nowszych, kamienic, dotarliśmy do bramy przy ulicy Freiheit pod numerem 15, za którą znajdowało się obszerne podwórko dochodzące do rzeki. Tam znajdowały się stoliki pod parasolami oraz trzy „budy” – jedna, z napisem Brinki’s Brutzelbude oferowała jedzenie, druga piwo, a trzecia wino. Zamówiliśmy wieprzowe steki. Ja chciałem spróbować ichniej sałatki ziemniaczanej, dlatego też sobie ją zamówiłem i faktycznie była nieco inna w smaku, choć trudno mi określić, na czym dokładnie ta różnica polegała.

Po posiłku przeszliśmy się jeszcze brzegiem Müggelsee do mostu, po czym wróciliśmy do naszych rowerów i udaliśmy się w drogę powrotną, tym razem już ścieżką rowerową równoległą do Müggelheimer Damm, która następnie zmienia nazwę na Gosener Landstraße i wiedzie prosto do Gosen.






Spacer ulicami i uliczkami  Köpenick
 Brinki's Brutzelbude
Po obiedzie trzeba było wypić kufel piwa
Pożegnanie z Schüßlerplatz

1 komentarz:

  1. Wspanialy opis. Mimo ze juz od 20-tu lat mieszkam w Berlinie, nie bylam w tej czesci miasta, az do wczoraj. Szukalismy jakichs sensownych lasow. Grzybkow niestety nie znalezlismy. Ale za to nad sprewa zjedlismy swieza pyszna rybke. :)

    OdpowiedzUsuń