niedziela, 28 lipca 2013

Wakacje w Berlinie: dzień czwarty. Kreuzberg



We czwartek, 11 sierpnia, zgodnie z planem wyruszyliśmy do dzielnicy Kreuzberg, znanej ze specyficznej atmosfery, ponieważ zamieszkują ją m.in. przedstawiciele subkultur (chciałoby się napisać „młodzieżowych”, ale kreuzberdzkie punki to byli ludzie mniej więcej w moim wieku, a nawet starsi) oraz mniejszości etnicznych, w tym najliczniej reprezentowanej mniejszości tureckiej.

Kierując się wskazówkami map Google wysiedliśmy o jeden przystanek S-bahnu za daleko, co przy lekkiej dezorientacji w którą stronę się kierować po wyjściu ze stacji (chmury zasłaniające niebo utrudniały określenie stron świata), sprawiło, że musieliśmy się spytać o drogę w stronę Viktoriapark.

Zaczepiona dwudziestokilkuletnia dziewczyna na zagadnięcie po angielsku odpowiedziała z szerokim uśmiechem i dość płynnie: „I speak no English and no German! No, no, no!” Dwóch młodych mężczyzn, którzy zrozumieli pytanie po angielsku, odpowiedziało, że nie mają pojęcia, gdzie taki park może się znajdować. Dopiero mężczyzna, który też po angielsku wcale nie mówił, okazał się pomocny. Bez okularów z trudem odczytał plan miasta, który mu podsunęliśmy, ale określił nasze położenie i wytłumaczył, jak dojść do Viktoriapark. Jak się okazało, gdybyśmy wysiedli jeden przystanek wcześniej, mielibyśmy do niego o wiele bliżej. Wtedy jednak nie natknęlibyśmy się pewnie na „rodaków”. Użyłem cudzysłowu, ponieważ był to ten typ Polaków, których chciałoby się uniknąć zarówno w obcym kraju, jak i w samej Polsce.

Grupa około pięciu młodych mężczyzn i jedna dziewczyna, wszyscy w czarnych skórzanych kurtkach, co mogłoby wskazywać na przynależność do gangu motocyklowego, okazała się być ponuro skacowana. Szli w milczeniu, ale zaraz dogonił ich blondyn ubrany zupełnie przeciętnie i najpierw zapytał, czy pamiętają tych Polaków, z którymi się spotkali dnia poprzedniego, a następnie zaczął krzyczeć używając dosadnych słów, że zostawili po sobie straszny bałagan, natomiast do jednego z mężczyzn skierował zarzut zgubienia klucza, który kosztował 45 euro. „No to ja już nie mam prawa raz się opić?” – na wpół usprawiedliwiająco a na wpół agresywnie odpowiedział zachrypniętym głosem oskarżony o zgubę cennego klucza. Prawdopodobnie z powodu kaca nie miał siły na bardziej energiczny odpór. Tymczasem inny uczestnik grupy przystanął i z tępym wyrazem twarzy zaczął się na nas gapić. Zastanawiając się, nie bez niepokoju, co mu przyjdzie do głowy, minęliśmy jednak grupę „rodaków” i przeszedłszy jakieś 1,5-2 km, dotarliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki.

Viktoriapark, założony w 1894 r., leży na wzgórzu morenowym, które jest najwyższym wzniesieniem Berlina (66 m), na którego szczycie stoi wysoki pomnik (zwany w przewodnikach „krzyżem”, ale niewielki krzyż zdobi tylko jego szczyt), upamiętniający zwycięstwa w wojnach przeciwko Napoleonowi Bonaparte. Wchodząc pod górę parkowymi alejkami możemy podziwiać system malowniczych mini-wodospadów, z których woda kończy swój bieg w dużym stawie ozdobionym rzeźbą Ernsta Hertera Der seltene Fang (Rzadki połów), przedstawiający rybaka, któremu udało się złapać syrenę i który próbuje ją utrzymać. Nie wiem, czy taki był zamysł artysty, ale wyrzeźbiona scena wyraźnie kojarzy się z erotycznym zespoleniem rybaka z syreną. Wzgórze stanowi jeden z punktów widokowych, z których podziwiać można panoramę Berlina.

Po zejściu na poziom ulicy Kreuzbergstraße, ruszyliśmy w kierunku Yorckstraße, żeby zobaczyć Riehmers Hofgarten, czyli hotel i zespół kamienic z ostatniego dwudziestolecia XIX wieku. Po drodze minęliśmy jedyny kościół katolicki, na jaki natknęliśmy się w Berlinie, pod wezwaniem św. Bonifacego (St. Bonifatius-Pfarrei, czyli „fara” – kościół parafialny) z pierwszej dekady XX wieku.

Z Yorckstraße udaliśmy się w kierunku Jüdisches Museum przy berlińskiej „ulicy Lipowej” (Lindenstraße), gdzie spędziliśmy ok. godziny. Aby wejść do muzeum, musieliśmy przejść przez bramki wykrywające metal, jak na lotnisku. Berlińskie Muzeum Judaizmu to multimedialna prezentacja całej historii Żydów, od czasów biblijnych po dzieje najnowsze. Namalowane na podłodze stopy wskazują kierunek zwiedzania, więc nie sposób się zgubić. Gdyby się chciało skorzystać ze wszystkich elektronicznych pomocy lub wysłuchać wszystkich opowieści, jakie włączają się po podniesieniu odpowiednio umieszczonych słuchawek, prawdopodobnie w muzeum trzeba byłoby spędzić cały dzień. Jak już wspominałem w poprzednim wpisie, trudno docenić każdy eksponat, tudzież trud organizatorów ekspozycji, jeżeli nie można się zatrzymać przy każdym eksponacie na dłużej. Niemniej nawet z krótkiej wizyty w tym muzeum można wynieść pewną ogólną wiedzę na temat historii narodu żydowskiego. Wejście do muzeum znajduje się w uroczym barokowym budynku dawnego Sądu Najwyższego, z którego przechodzi się korytarzem do nowoczesnego budynku zaprojektowanego przez Daniela Libeskinda, amerykańskiego architekta urodzonego w Łodzi.

Po wyjściu z muzeum spotkaliśmy naszego niemieckiego przyjaciela, który po skończonej pracy postanowił do nas dołączyć. Dzięki jego znajomości połączeń S-bahnu zaoszczędziliśmy sobie solidnego spaceru na Ohlauerstraße 10, gdzie znajduje się zarekomendowany nam przez znajomego libański bar o nazwie Nachtigall Imbiss, gdzie za niewielkie pieniądze (5-7 euro za porcję) dostaliśmy ogromne zestawy shoarmy (Schawarma wg niemieckiej pisowni) i falafeli z rozmaitymi dodatkami (humus, zestawy warzyw) i po szklance słodkiej czarnej herbaty gratis. Po tak obfitym posiłku dobrze nam zrobił długi spacer, jaki zaaplikował nam Ronnie.

Wg planu mieliśmy skończyć naszą wycieczkę na Oberbaumbrücke, malowniczym moście na Sprewie. Po jego przejściu nie udaliśmy się jednak od razu na stację kolejki, ale przemierzyliśmy jeszcze spory odcinek wzdłuż „pozostałości” muru berlińskiego. Cudzysłowu używam dlatego, że w rzeczywistości jest to właściwie długi płot ustawiony specjalnie dla artystów-grafficiarzy, którzy co jakiś czas malują nowe dzieła na miejscu starych. Podziwiając twórczość plastyczną na „murze berlińskim” usłyszeliśmy dźwięki muzyki. Przy ścieżce położonej między „murem” a rzeką grupa muzyków jazzowych dawała regularny koncert. Nie mogłem się oprzeć spędzeniu tam kilkunastu minut. Następnie przeszliśmy jeszcze spory kawałek, aż doszliśmy do stacji S-bahnu, który dowiózł nas na stację Alexanderplatz, skąd RE1 zabrał nas do Erkner. 


W drodze do Viktoriapark
 Viktoriapark - najwyższe naturalne wzniesienie Berlina
 Viktoriapark - pomnik upamiętniający wojny przeciwko Napoleonowi
 "Rzadki połów", czyli rybak i syrena
Malownicze miniwodospady w Viktoriapark




Riehmers Hofgarten

 Ewangelicki kościół Heilig Kreuz Passion
 Budynek Muzeum Żydowskiego projektu łodzianina Daniela Libeskinda
 Barokowy budynek Muzeum Żydowskiego
Wejście do początku wystawy historii Żydów
"Drzewo życia"
 Ogromna główka czosnku. Po odchyleniu jego ćwiartek, można znaleźć informacje na temat historii narodu żydowskiego
 Historyczne tablice z nazwami ulic świadczące o obecności społeczności żydowskiej w dziejach Niemiec

 Zabawnie zdobione jarmułki
Zastawa do uczty sederowej
Choinka obwieszona żydowskimi ozdobami
 To nie jest strój ewangelickiego pastora, ale reformowanego rabina
Klasa szkolna z podręcznikami do nauki alfabetu hebrajskiego

 Libański "Nachtigall Imbiss"(Ohlauerstraße 10)
 Przerobiony znak drogowy na Ohlauerstraße


 Graffiti na ulicach Kreuzbergu

Oberbaumbrücke
 Widok na Sprewę z Oberbaumbrücke




 Graffiti na "murze berlińskim"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz