niedziela, 21 lipca 2013

Wakacje w Berlinie, dzień pierwszy: przyjazd.




Do Berlina pojechaliśmy (moja żona i ja) Polskim Busem. Wyruszyliśmy z Łodzi Kaliskiej, a zatrzymywaliśmy się jedynie w Poznaniu i na naszym przystanku docelowym, czyli przy lotnisku Schönefeld w Berlinie. Autobus klimatyzowany i wygodny. Obiecane połączenie z Internetem przez wi-fi niestety działało tylko podczas postoju (co natychmiast sprawdziłem), ale później zasięg zanikł. Nie był to jednak dla mnie jakiś wielki problem. Dla zabicia czasu podczas dość monotonnej jazdy po płatnej i dość nudnej autostradzie (na pewno minęliśmy dwie bramki) obejrzałem sobie film i poczytałem książkę.

Mniej więcej wiem, gdzie się przekracza polsko-niemiecką granicę, bo przecież budynki przejścia granicznego nadal tam stoją, ale w pewnym momencie miałem poważne wątpliwości, czy faktycznie ją przekroczyliśmy. Dlaczego bowiem po drugiej stronie stały dwa polskie radiowozy? Dopiero przyjrzawszy się dokładnie napisom dostrzegłem, że to nie POLICJA, tylko POLIZEI. Niemniej przez cały pobyt w Niemczech, kiedy tylko widziałem wóz policyjny, miałem nieodparte wrażenie, że to policja polska, ponieważ kolory i ich układ, łącznie z paskiem z napisem, są takie same.

Na Schönefeld dostaliśmy się z ponadgodzinnym opóźnieniem, ponieważ zaraz za granicą droga została zablokowana z powodu wypadku, jak się później dowiedziałem z rozmowy kierowców. Zamiast więc jechać prosto autostradą na Berlin, skręciliśmy do Frankfurtu nad Odrą i przemieszczaliśmy się jego przedmieściami.

Na lotnisku odebrali nas Ronnie i Jola. Kilkanaście minut później dojechaliśmy do wsi Gosen pod Berlinem, gdzie Ronnie wynajmuje połowę bliźniaka. Tego dnia nie planowaliśmy żadnego zwiedzania, więc udaliśmy się tylko na spacer po Gosen, które jest położone wśród lasów nad pięknym jeziorem. Generalnie Berlin leży wśród lasów i jezior. Miałem wrażenie, że jest tak, jakby ktoś stolicę kraju umieścił gdzieś na Suwalszczyźnie lub na Mazurach.

Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła w Gosen podczas całego naszego pobytu w Niemczech, był fakt, że pozdrawiali nas nie tylko najbliżsi sąsiedzi Ronniego, którzy go znali, ale czasami również przypadkowo mijane osoby, choć oczywiście nie wszystkie.

Oczywiście moja pełna kompleksów polska natura od razu wychwyciła takie rzeczy, jak psie kupy na chodnikach, których widocznie nikt nie sprząta, oraz wydeptane ścieżki na trawnikach, dokładnie takie, jak u nas, czyli „ścinające” rogi. Oprócz Joli i nas, nie było w Gosen Polaków.

Poczuwszy się więc dość swojsko, raźno ruszyliśmy na spacer nad jezioro. Bardzo zazdroszczę Ronniemu tej lokalizacji. Co prawda do pracy wstaje bardzo wcześnie, dojeżdża samochodem do pobliskiego Erkner, gdzie go parkuje, a stamtąd Regionalnym Ekspresem (RE1) dojeżdża do pracy w centrum Berlina, ale za to po powrocie z pracy, cieszy się sielankową i wakacyjną atmosferą podmiejskiej miejscowości położonej nad jeziorem.

Myślałem, że powtórzymy pewien schemat sprzed dwóch lat, kiedy to po wycieczkach do Rzymu wieczorem jeszcze mieliśmy czas na kąpiel w morzu, ale tym razem z jeziora nie skorzystaliśmy ani razu, ponieważ z Berlina wracaliśmy albo zbyt późno, albo byliśmy zbyt zmęczeni, albo z kolei pogoda nie sprzyjała kąpielom na świeżym powietrzu. Mimo wszystko Gosen dla turysty, który przez cały dzień zwiedza Berlin, stanowiło wielkie wytchnienie.


Gosen, Eichwalderstrasse, ulica przechodząca w drogę do Neu Zittau



Kościół w Gosen - od czasu do czasu odbywają się w nim tylko koncerty, brak jakichkolwiek ogłoszeń o nabożeństwach


 Remiza strażacka w Gosen


 Zachodzące słońce nad Seddinsee koło Gosen

C.D.N...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz