środa, 17 października 2012

O buńczucznym chrześcijaninie, który dał się złamać presji kolegów



Może niektórzy pamiętają mój wpis sprzed dwóch lat na temat posła Godsona, który wówczas jeszcze posłem nie był, ale miał nim zostać? Spodziewałem się wówczas, że pewne środowiska zrobią wielką sensację z faktu pierwszego czarnoskórego polityka w Sejmie. Nic takiego nie nastąpiło – nie było żadnej Godsonomanii i bardzo zresztą dobrze. John Abraham Godson okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, który zaskarbił sobie ciepłe uczucia łodzian i to wcale nie tylko tradycyjnego elektoratu PO.

Nadal uważam, że poseł Godson to miły facet i naprawdę próbujący uprawiać politykę w stylu cywilizowanych krajów anglosaskich, gdzie politycy naprawdę angażują się w działania na rzecz swojej lokalnej społeczności. Moi łódzcy znajomi, którzy go wybrali na posła (na drugą kadencję, bo na pierwszą wszedł „z automatu”, kiedy Hanna Zdanowska obejmując urząd prezydenta Łodzi musiała zrezygnować z mandatu poselskiego), bardzo go chwalą i twierdzą, że naprawdę robi coś dla ludzi.

Korzystając z możliwości współczesnej techniki zostałem fejsbukowym znajomym posła Godsona. Wiedziałem już wcześniej, że jest duchownym jednego z protestanckich kościołów, ale przecież nie jestem paranoicznym religiożercą czy antyklerykałem. Ja mam swoje poglądy, ludzie religijni swoje i dopóki nie próbujemy sobie wchodzić w drogę, można bez problemu żyć nawet na tej samej ulicy, ba, nawet pod jednym dachem.

Kiedy więc w fejsbukowych statusach Johna Godsona zaczęły się pojawiać hasła ewangelizacyjne, uśmiechałem się lekko, wychodząc z założenia, że skoro wierzy w to, co pisze, to niech mu idzie na zdrowie, a jeśli na dodatek dzięki temu planuje robić dobre rzeczy dla ludzi i w dodatku je robi, to jest wręcz świetnie. Wychodzę bowiem z założenia, że bardzo wiele zależy od konkretnych ludzi i ich nastawienia do realnego świata i żywych ludzi. Jeżeli bowiem ktoś potrafi położyć akcent w wyznawanej przez siebie religii na aspekty humanitarne i konstruktywne, to ja się tylko cieszę. Problemy pojawiają się, kiedy ktoś próbuje z racji tego, w co sam wierzy, piętnować, wykluczać, czy wręcz eliminować tych, którzy wierzą w coś innego, albo w zgoła nic.

Na co dzień wszyscy popełniamy mniej lub bardziej rażące gafy. Wszyscy też kłamiemy, jak twierdzi scenarzysta Dra House’a. Politycy drażnią nas wszystkich do granic możliwości bo kłamią na potęgę a potem w żywe oczy nam mówią, że od początku twierdzili tak, jak twierdzą teraz. W swojej bezczelności potrafią odwrócić kota ogonem nawet, kiedy im się pokaże nagranie video z ich wypowiedziami sprzed jakiegoś czasu.

Dlatego właśnie tak bardzo wszyscy jesteśmy spragnieni choć odrobiny szczerości i uczciwości ze strony tych, którzy decydują o naszym losie. Czasami gotowi jesteśmy już przyjąć jakąś nieprzyjemną dla nas prawdę, niż mieć tę bolesną świadomość, że ktoś ma nas za idiotów, że ktoś nie ma dla nas elementarnego szacunku, jaki się należy każdemu człowiekowi. Choć wszyscy wiemy, że politycy kłamią częściej niż inni oraz że kłamstwo jest immanentnym elementem ich zawodu, to jednak cały czas, mnie lub bardziej skrycie, łudzimy się nadzieją, że pojawi się ktoś, z kim może nie będziemy się nawet zgadzać, ale kto nie będzie nam próbował robić wody z mózgu.

Kiedy poseł Marek Jurek odchodził z PiSu z powodu zbyt liberalnego podejścia tej partii do kwestii penalizacji aborcji, kiwałem głową z dwóch powodów. Raz z politowania, bo uważałem, że człowiek ten zaangażował się w przegraną sprawę, w dodatku opartą na przesłankach religijnych, a więc naukowo słabo weryfikowalnych (chodzi o człowieczeństwo embrionu, w którym jeszcze nie wykształciła się głowa). W dodatku Marka Jurka pamiętam jako tego marszałka Sejmu, który zainicjował modlitwę o deszcz, co wprawiło mnie w pewne zażenowanie. Z drugiej strony jednak, człowiekowi temu należy się absolutnie szacunek za wierność swoim poglądom (w tym wypadku wierze) i za to, że żyje z nimi w zgodzie i nie daje się zmiękczyć ani posłuszeństwem wobec szefostwa, ani pokusą utrzymania eksponowanego stanowiska państwowego.

John Godson postanowił się jednak rozdwoić i raz być posłem Godsonem, a raz pastorem Godsonem. W tym zresztą nie byłoby niczego nienormalnego, gdyby nie doszło do spraw fundamentalnych. Co więcej, nie byłoby też jakiegoś problemu, gdyby pastor Godson miał inne, np. bardziej liberalne poglądy na temat aborcji niż katolicy.

Tymczasem Solidarna Polska przy okazji, jak mi się zdaje, pozyskiwania błogosławieństwa toruńskiej rozgłośni, złożyła prowokacyjną propozycję zaostrzenia penalizacji aborcji. SP to przecież klon PiS, więc takich rzeczy można się po jej przywódcach spodziewać, choć wyskoczyli akurat w takim momencie, w którym wiadomo, że na żadną większość w Sejmie liczyć nie mogą. Zostawmy więc makiaweliczne zakamarki duszy Zbigniewa Ziobro i Jacka Kurskiego i wróćmy do posła Godsona.

Tymczasem poseł/pastor Godson buńczucznie zapowiedział, że w tej sprawie może się wyłamać z dyscypliny partyjnej, bo jako chrześcijańskiemu duchownemu sumienie nie pozwoliłoby mu głosować przeciwko projektowi zakazującemu „zabijania”. Po tej heroicznej deklaracji na miarę pierwszych chrześcijan rzucanych lwom na pożarcie, w internecie rozpętała się wściekła nagonka ze strony środowisk lewicowych i antyklerykalnych. Kazano mu spadać, wypier… do Rydzyka, dołączyć do PiSu itd. itp. Na wątkach fejsbukowych zrobiło się dokładnie tak chamsko jak na forum Onetu, a ludzi nie hamowało nawet to, że przy tych wypowiedziach pojawiało się ich własne imię i nazwisko.

Trochę mi się zrobiło żal posła Godsona, jak zresztą każdego, który jest obiektem niewybrednych, głupich i wulgarnych ataków. Oczywiście projekt SP był beznadziejny, ale gdyby akurat poseł Godson w tej sprawie wyłamał się spod dyscypliny PO, w pełni bym go zrozumiał jako człowieka (niekoniecznie jego wybór i poglądy). Pomimo odmiennego zdania szanowałem integralność osobowości posła-pastora.

Następnego dnia poseł Godson złożył kolejne oświadczenie, o czym nie omieszkał poinformować swoich znajomych na facebooku, a mianowicie, że nie będzie jednak w sprawie tej aborcji tak pryncypialny, no bo on to on, jego poglądy to jego poglądy, ale przecież on reprezentuje swoich wyborców, i nie może się przeciwstawiać woli tych, którzy mu zaufali. Czy błyskawicznie przeprowadził badanie środowiskowe swoich wyborców i dowiedział się od nich, że wszyscy oni są za zachowaniem obecnej ustawy o aborcji? Nie sądzę. O wiele bardziej prawdopodobny wydaje mi się scenariusz taki oto, że poseł Godson dostał wyraźny sygnał od swoich partyjnych liderów, że ma się przestać wygłupiać z tym swoim chrześcijańskim heroizmem i ma głosować tak, jak wszyscy, czyli przeciwko pomysłom „oszołomów” z Solidarnej Polski.

Komentarze pod wątkiem posła, który zmienił zdanie, były oczywiście dwojakiego rodzaju. Jedni zaczęli mu dziękować, bo przywrócił im wiarę (sic!). Nie wiem, w co, ale prawdopodobnie wiarę w posła Godsona, wiernego polityka Platformy Obywatelskiej. Inni zaczęli krytykować, że oto przyłączył się do zabójców dzieci itp. Jak dla mnie problem tkwi zupełnie poza meritum sporu. Na temat aborcji każdy ma takie poglądy jakie ma i oczywiście spór jest tutaj nie do uniknięcia.

Problem polega jednak na tym, że John Abraham Godson dał się złamać, a jego bohaterskie deklaracje okazały się śmiechu wartą hucpą. Wpisałem się nawet na jego wątku, choć wkrótce mój wpis zniknął, co oznacza, że i cenzura nie jest pastorowi Godsonowi obca. Napisałem mniej więcej coś takiego, że jako ateista śmieję się satanistycznym śmiechem z jego zmiany zdania.

Jako ateista właśnie, a nie człowiek religijny, uważam, że aborcja jest potwornym złem, ponieważ jako ludzie powinniśmy chronić życie, bo innego niż to ziemskie raczej nie ma. Niemniej pewnych rzeczy nie da się uregulować groźbą surowej kary. Po prostu się nie da i nie należy. Mniej więcej wiemy jak boli zdrada kochanej osoby, jakie spustoszenie sieje w umyśle strony zdradzonej, ale niestety nie da się tego uregulować przy pomocy prawa i surowych kar. Podobnie jest, jak uważam, z aborcją.

Jednakże powtarzam, chodzi mi tutaj wcale nie o aborcję, ale o szacunek dla posła Godsona, który wyrobiwszy sobie wizerunek człowieka uczciwego, transparentnego i o zintegrowanej osobowości, który żyje swoimi zasadami i postępuje wg nich, nagle jednego dnia wszystko obrócił wniwecz. Satanistą ani w ogóle czcicielem zła z pewnością nie jestem, ale chciałem nieco wstrząsnąć sumieniem posła, choć nie ukrywam, że pewna cholerna złośliwość również przyświecała mojemu wpisowi. Nic mnie tak bowiem nie drażni jak buńczuczne deklaracje, które okazują się nic nie warte. Poseł/pastor John A. Godson wolał jednak mój wpis wykasować. I chyba ma problem z głowy… ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz