wtorek, 23 października 2012

Pani ministra w tarapatach, czyli jak to w Polsce działa



Przeczytałem z samego rana artykuł na temat  m i n i s t r y   Muchy w Newsweeku. Oczywiście po powodzi na Narodowym i kompromitacji organizatorów meczu spadły gromy ze strony opozycji przede wszystkim na nieszczęsną  m i n i s t r ę. Jej konkretna wina w zaistniałym przypadku jest w rzeczywistości symboliczna, a cała nagonka to pośrednie kąsanie Donalda Tuska. Rzecz w tym, że Donald Tusk to twardy zawodnik i na kąsanie opozycji uodporniony, a  m i n i s t r a Mucha paląc takie ilości papierosów może się wykończyć. Dlaczego tak reaguje? Bo jest z pewnością osobą wrażliwą, która chciała na tym swoim stanowisku dobrze wypaść. Problem w tym, że ani osobowościowo, ani fachowo nie do końca jest do takiej roli przygotowana.
Stanowiska kierownicze wymagają osobowości silnych. Tacy starzy twardziele, mało wrażliwi, bo przez lata wspólnego spożywania alkoholu wrażliwość na cokolwiek tępieje, siedzą na rozmaitych stanowiskach w rozmaitych instytucjach i organizacjach, gdzie podejmuje się prawdziwe decyzje. Stając wobec takich ludzi, człowiek nowy i słaby nie bardzo wie, jak sobie radzić. 


Polityka to brutalna gra i jak to się mówi „dla dużych chłopców”, a choć to męsko-szowinistyczna metafora, to ja bym ją rozszerzył również na kobiety, bo wśród nich nie brakuje twardych zawodniczek. 

Nie stadion, ani nie domniemana wina  m i n i s t r y  Muchy w całym tym artykule mnie bulwersuje, ale sposób, jak tę biedną kobietę wpakowano na taką minę. Jak się okazuje, nie miała wcale mocnej pozycji w PO, ale boss chciał pokazać jakim jest ludzkim panem i jak dba o pozycję kobiet w swoim gabinecie i w końcu znalazł dla niej jakieś stanowisko. Stało się to tylko i wyłącznie na mocy decyzji Donalda Tuska. 


Tymczasem,

– U siebie w Lublinie też nie ma mocnej pozycji – opowiada jeden z posłów. – Rok temu lokalni działacze chcieli ją umieścić dopiero na czwartym miejscu. Ale walczył o nią Schetyna i przesunięto ją na dwójkę. Weszła do Sejmu.

Tusk przymierzał ją do różnych rządowych funkcji. Rzecznika rządu, minister środowiska, nawet skarbu. To ostatnie ponoć szybko odpadło z uwagi na życiowego partnera Muchy, głównego ekonomistę Polskiej Rady Biznesu Janusza Jankowiaka. „Nie będzie mi Jankowiak ustawiał ludzi w spółkach skarbu państwa” – miał się żachnąć premier.”

http://polska.newsweek.pl/polowanie-na-muche,97408,2,1.html

Od razu uderzają trzy sprawy. Pierwsza to powołanie na stanowisko ministerialne osoby, która nie jest naturalnym przywódcą, ponieważ nie cieszy się praktycznie żadnym poparciem, nie ma zaplecza, a więc żadnej pozycji politycznej. Druga to sposób dostawania się do Sejmu, czyli miejsce na liście partyjnej, dzięki której ktoś o minimalnym poparciu społecznym i tak wchodzi do parlamentu. A trzecia to sposób traktowania spółek skarbu państwa jako prywatnych folwarków działaczy zwycięskich partii.
To, że wszyscy się na taki system godzimy, a żaden pokazujący się w telewizji politolog go nie krytykuje, świadczy o tym, jak bardzo daliśmy się otumanić szybko przewijającym się informacjom w mediach. Daliśmy się tak zagadać, tak bardzo rozproszyliśmy naszą uwagę bieżącymi problemami, że kompletnie zapomnieliśmy, że ustrój, który u nas panuje, nie ma nic wspólnego z demokracją. Casus  m i n i s t r y  Muchy to klasyczny przykład kariery osoby miernej ale wiernej, która wszystko zawdzięcza szefowi i tylko dzięki temu szefowi istnieje w polityce. Czy o to chodziło w roku 1989? No pewnie niektórym właśnie tak. Boss jednego gangu chce wyeliminować bossa innego gangu, więc zatrudnia wiernych i posłusznych żołnierzy, bo przecież silna osobowość we własnym gangu to wewnętrzne zagrożenie, a tak się nie da rządzić. Nie ma Olechowskiego, marszałek Płażyński, zanim zginął też już dawno znajdował się poza Platformą, nie ma Jana Marii Rokity, a Grzegorz Schetyna dostał nauczkę i z drugiej osoby w partii stał się jednym z podoficerów. Niemniej z na tyle silną pozycją w Lublinie, że mógł wpłynąć na umieszczenie na liście pani Muchy na miejscu biorącym. 


Człowiek bez poparcia społecznego, a nawet bez zaplecza politycznego we własnej partii może zostać mianowany na stanowisko ministerialne! Tak to u nas działa, czyli dokładnie tak, jak za komuny.


„Premier się żachnął” i nie dał pani Joannie Musze ministerstwa o większej wadze, ponieważ obawiał się, że jej mąż będzie obsadzał stanowiska w spółkach skarbu państwa. Jak się w ogóle czyta o czymś takim, można się nie tylko żachnąć, ale wręcz udusić z bezsilnej wściekłości. To, że ktoś stanowiska w takich spółkach obsadza to normalne. To, że pewne przedsiębiorstwa nie powinny być jednak prywatyzowane, to ja rozumiem. Natomiast to, że o obsadzeniu stanowiska w firmie, gdzie przede wszystkim powinna się liczyć fachowość (jak w każdej firmie zresztą) i działanie na rzecz dobra tej firmy, decyduje ktoś, kogo być może przypadkiem boss partyjny mianował na stanowisko odpowiedzialnego za takie spółki ministra, albo po prostu małżonek takiego ministra, jeszcze wyraźniej pokazuje, jak chory jest ten system. 


Jeżeli Polska ma być krajem rządzonym przez ludzi odpowiedzialnych przed nami, sprawmy, żebyśmy mieli realny wpływ na wybór konkretnych osób. Niech ministrami nie zostają ludzie słabi i wcześniej nikomu nieznani. Niech spółki skarbu państwa generują zyski dla tegoż państwa pod kierownictwem fachowców, a nie miernot wynagradzanych za wierność partyjną. O taką Polskę należy walczyć. 


Dlatego właśnie popieram ideę Jednomandatowych Okręgów Wyborczych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz