sobota, 27 października 2012

O Czyngis-chanie i innych ludobójcach w oczach historyków



Właśnie po raz kolejny oglądam na Viasat History film dokumentalny o Czyngis-chanie. Nie mogę się nadziwić komentarzom napisanym prawdopodobnie przez historyków, którzy czym bardziej od nas odległe czasy opisują, tym bardziej wyrozumiali się staja wobec ludobójców i wszelkich drani. Otóż, w komentarzu na temat okrutnej rzezi mieszkańców Pekinu od razu przechodzi się do peanu na cześć pozytywnej działalności Czyngis-chana w Karakorum, gdzie był mecenasem wszystkiego co dobre, od sztuki po służbę zdrowia.

Już jako student historii zetknąłem się z próbami wybielania Kaliguli czy Nerona, którzy z całą pewnością wznosili piękne budowle, czy dbali o sprawną administrację państwa. A to, że mordowali swoich wrogów politycznych w często niezwykle wyszukany w swym okrucieństwie sposób, to… no cóż… Nikt nie jest doskonały.

Neron zresztą musiał być niezłym populistą, skoro po jego śmierci pojawiło się kilku samozwańców podających się za niego, zaś lud rzymski z wielką nadzieją przyjmował wieści o powrocie swojego ulubieńca.

Takie myślenie historyków nieustannie mi przypomina, że całkiem niewykluczone, że za jakieś trzysta lat, a niewykluczone, że dużo wcześniej, może nastąpić wybielenie Hitlera, który przecież w samych Niemczech zapewnił wszystkim pracę, budował autostrady i przyczynił się do wzrostu dobrobytu sfrustrowanych traktatem wersalskim i wielkim kryzysem gospodarczym Niemców. Stalina wielu chciałoby wybielić już dziś.

Z upływem czasu, wraz z zapomnieniem niewyobrażalnych cierpień mordowanych i torturowanych ludzi historycy zaczynają „doceniać” to, co masowi mordercy zbudowali lub sponsorowali. Świadczy to tylko o tym, że tzw. obiektywizm potrafi być potworny.

Nikt mi nie powie, że inwestycje w Karakorum i dbałość o własnych mongolskich wojowników w jakikolwiek sposób równoważy cierpienie mordowanych ludzi w Chinach, Persji czy na Rusi. Chyba, że zrelatywizujemy wartość ludzkiego życia. Wtedy faktycznie dobrobyt Mongołów być może wart był milionów istnień ludzkich innych narodowości, tak samo jak dobrobyt Niemców wart był śmierci milionów przedstawicieli innych narodów.

Cynicznie muszę przyznać, że jestem pesymistą co do możliwości utrzymania trwałego pokoju na całym świecie i ochrony życia wszystkich mieszkańców naszej planety. Ten mój brak wiary w możliwość rozwiązań dobrych dla wszystkich nie może się jednak przerodzić w świadome przyzwolenie na praktyki powszechnie uznane za podłe, okrutne i antyludzkie. Relatywizowanie masowych mordów choćby przez wymienianie jednym tchem zaraz po nich działalności pozytywnej owych mordów sprawcy napawa mnie niesmakiem, a wręcz przerażeniem. Uważajcie, co piszecie i co wygadujecie, bracia historycy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz