wtorek, 2 października 2012

Test wiedzy o Unii Europejskiej a zapowiedziane brytyjskie referendum



Wczoraj zamiast poniedziałkowego teatru telewizji mieliśmy okazję obejrzeć test wiedzy na temat funduszy unijnych. Atmosfera, podobnie jak poprzednich telewizyjnych testach, raczej nieformalna i wręcz radosna. W telewizyjnym studiu politycy od prawa do lewa, siedzący obok siebie i nieustannie się miło uśmiechający. Są też dziennikarze, sportowcy i muzycy rozrywkowi. Obok Moniki Richardson, znanej z popularnego przed kilku laty programu „Europa da się lubić”, który zresztą bardzo lubiłem, jej dawni goście z tegoż programu, Kevin i Paolo. Pytania generalnie dość łatwe, choć osobiście gdyby mi je ktoś zadał znienacka pewnie nie umiałbym na wszystkie odpowiedzieć, ale ponieważ był to test wyboru, w wielu przypadkach absurdalność odpowiedzi błędnych była tak wielka, że nie było żadnym problemem wyłuskanie tej prawidłowej.

Jak co jakiś czas podkreślał Maciej Orłoś, pytania o autentyczne absurdy zapisane w aktach prawnych UE prawdopodobnie układał Piotr Kraśko, ten sam, którego chcą ostatnio zlinczować dziennikarze wykluczeni z głównego nurtu, czyli z telewizji publicznej. Marchewka jako owoc (bo Portugalczycy robią z niej dżem) czy ślimak winniczek jako ryba lądowa (bo Francuzi chcą jego hodowlę dotować tak jak swoje rybołówstwo – tak na marginesie, ciekawe, czy mogą na tym skorzystać polscy eksporterzy winniczka). Żyjemy wszak w czasach niszczenia struktur logiki na podstawowym poziomie, zaś politycy i urzędnicy, niczym buddyjscy mistrzowie zen, zadają nam koany, czyli zagadki-paradoksy mające na celu zburzyć nasz błogi letarg oparty na w klarownych (i ta klarowność to największa przeszkoda w osiągnięciu oświecenia!) definicjach. Zresztą Unia Europejska nie jest tutaj wyjątkiem. Wszak pamiętamy, że w USA pizza została oficjalnie i na mocy ustanowionego prawa okrzyknięta warzywem.

Atmosfera rodzinnego pikniku to coś, co chyba większość z nas lubi – ja na pewno – ale mam nieodparte wrażenie, że wczorajszy test był swego rodzaju działaniem celowym, mającym na celu uspokojenie nastrojów społecznych co do przyszłości samej Unii i naszej w niej roli. Przy okazji, niejako mimochodem, rozprawiono się z rozpowszechnionym w pewnych środowiskach mitem, że Unia Polskę doi i wyciąga z niej więcej, niż jej daje. Jest to argument dość prymitywny, natomiast instrumentalna rola Polski w polityce wielkich graczy polega na czymś innym.

W tym momencie nie mogę sobie odmówić uwagi na temat błędu w sztuce, jaki często popełniają propagandyści, a mianowicie przesady. Ja nie twierdzę, że pani Róża Thun miała jakiś makiaweliczny plan mówiąc to, co powiedziała, ponieważ wierzę, że autentycznie wierzy w to, co głosi, ale zawsze włącza mi się ostrzegawcze światełko, kiedy ktoś przesadzi. Otóż to, że dzięki pieniądzom unijnym sporo zbudowaliśmy to fakt i to fakt bardzo pozytywny. To, że ludzie dzięki projektom unijnym dostali pieniądze na rozkręcenie własnego biznesu, to też pozytywny fakt, choć osobiście znam cały szereg przykładów kompletnego marnotrawstwa tych pieniędzy na projekty bzdurne i o krótkotrwałych konsekwencjach. Swobodne podróżowanie po całej Europie to jest coś, co osobiście uwielbiam i uważam za największą korzyść z naszego członkowstwa w UE. Wspomniana w programie możliwość pracy w rozwiniętych krajach UE znowu przedstawiona jako wielki sukces i dobrodziejstwo obudziło moją czujność, bo uważam, że rządy Polski dzięki temu stworzyły sobie swoisty wentyl bezpieczeństwa pomagający im zdjąć z siebie odpowiedzialność za lepszą organizację życia gospodarczego w kraju, ale powiedzmy, że był to zgrzyt nieznaczny.

Wszystko poszłoby dość gładko i iście po gierkowsku sielankowo, a ja nawet chętnie w tym momencie poddałbym się tej atmosferze i został typowym lemingiem, gdyby nie pani Róża Thun, która z wielkim i radosnym entuzjazmem powiedziała ni mniej ni więcej, tylko, że „my nie tylko w Unii jesteśmy, ale my nią również rządzimy”. Oczywiście miała na myśli to, że współrządzimy czyli wspólnie z największymi potęgami podejmujemy decyzje o jej losach.
I, jak dla mnie, pani Róża zepsuła cały efekt. Na fali zbiorowej hipnozy można ludziom wmówić niejedno, ale powiadają, że nie wszyscy się tak łatwo poddają indukcji hipnotycznej. No nie rządzimy w tej Unii, nie rządzimy. Mamy w niej naprawdę niewiele do powiedzenia, a wystąpienia typu Radosław Sikorski w Berlinie, to popisy harcerzyka przed starymi wyjadaczami. W Unii rządzi pani Angela Merkel i do niedawna pan Nicholas Sarkozy. Pan Hollande jest już wyraźnie graczem słabszym, więc pozostaje pani Angela.

To, że pan profesor Jerzy Buzek przez jakiś czas prowadził obrady Parlamentu Europejskiego nie znaczy nic. Jeżeli natomiast udział pani Danuty Hübner w Komisji Europejskiej uznać za objaw tego współrządzenia, to nie bardzo wiem, czy jest się z czego cieszyć, zważywszy na szereg decyzji owej Komisji, które zadziałały na niekorzyść obywateli Polski (zamknięcie stoczni, czy limity na połów dorsza). Tak czy inaczej teza, że Polacy w Unii rządzą jest tak naciągana, że od razu (przynajmniej w moim przypadku) zniweczyła cały efekt, jaki robił na mnie ten skądinąd profesjonalnie przygotowany program.

Tymczasem warto zwrócić uwagę na realia. O Grecji wszyscy wiemy. Słyszeliśmy też o Hiszpanii, Portugalii. Niełatwa jest sytuacja we Włoszech i Irlandii. W samych Niemczech pojawia się coraz więcej głosów krytycznych wobec finansowania krajów, które okazały się niegospodarne. Natomiast premier Wielkiej Brytanii, David Cameron zapowiada na 2015 rok referendum na temat wystąpienia z Unii Europejskiej (http://www.rp.pl/artykul/13,938073-Brytyjczycy-mysla-o-wystapieniu-z-UE.html ).

Całość Unii stoi pod wielkim znakiem zapytania, ale w tym samym czasie europoseł Mikael Gustafsson pisze sprawozdanie pt. „W sprawie roli kobiet w gospodarce ekologicznej” (http://www.rp.pl/artykul/937670-MaciWoda.html ). Osobiście znam co najmniej kilka jeszcze bardziej bzdurnych tytułów rozpraw naukowych, ale to jest oficjalnie zaakceptowany przez Parlament Europejski dokument, a dokumenty takie teoretycznie nie mają być jakimiś abstrakcyjnymi rozważaniami szalonego intelektualisty, ale podstawą do lepszego funkcjonowania konkretnych dziedzin życia i ludzkiej działalności. Nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. Nie piszę tego jako eurosceptyk, czy ktoś kto życzy Unii źle. Wręcz przeciwnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz